Kleczewska się wtrąca
"Szczury" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Mike Urbaniak w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach.
Wszyscy pamiętamy "żarty" Bartosza Węglarczyka o Ukrainkach, które są według niego robotami na usługach Polaków. Zakompleksieni wobec Zachodu rodacy odbijają sobie najchętniej na poczuciu wyższości wobec Ukraińców. "Pożyczę ci moją Ukrainkę" - słyszałem na własne uszy na jednym z bankietów w Teatrze Narodowym, gdzie tak bardzo lubi się spotykać stołeczna elita. I to w takim do bólu mieszczańskim światku, pełnym obłudnych "artystycznych trucheł" lokuje akcję "Szczurów" Gerharta Hauptmanna bezkompromisowy duet reżysersko-dramaturgiczny Maja Kleczewska/Łukasz Chotkowski. Ich spektakl aż z naddatkiem realizuje wizję "teatru, który się wtrąca". I to bardzo boleśnie.
Maja Kleczewska mówiła w "WO", że dla niej teatr to wkładanie widelca w oko. Zdania nie zmieniła. Tym razem obnaża żałość publicznych manifestów "znanych i lubianych", którzy kochają pouczać z ekranu telewizora. Użyte są więc w spektaklu autentyczne wystąpienia m.in. Michała Żebrowskiego (o sukcesie wolnej Polski), Grzegorza Małeckiego i Jana Englerta (o awangardowym teatrze) czy Joanny Szczepkowskiej (o homolobby). Wszystkie wywołują oczywiście śmiech publiczności, ale śmiać się nie ma z czego. Nie jest z pewnością do śmiechu Polinie (w tej roli wspaniała Karolina Adamczyk) upokarzanej przez polskich państwa Ukraince z "dzikiego kraju", która zmuszona jest do urodzenia i sprzedania swojego dziecka.
Siła "Szczurów" zbudowana jest na wspaniałych aktorach, którzy zwiali do Warszawy z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, ale nie odpuszczają też wieloletnie aktorki Powszechnego, choćby Eliza Borowska (brawo za odwagę!). Nie można też nie odnotować błyskotliwego i autoironicznego debiutu Tomasza Chrapusty oraz kolejnej perfekcyjnej roboty Wojciecha Pusia (scenografia, światło, wideo). Warszawce ten spektakl nie może się spodobać. Szczurki kulturki będą kąsać do krwi.