W mojej wyobraźni (rozmowa z G.Spiró - dramaturgiem, slawistą)
"PRZEGLĄD TYGODNIOWY": - Sądziłem, że spotkam pana na polskiej prapremierze pańskiego "Szalbierza" wystawionego w warszawskim teatrze "Ateneum". Nie chciał go pan zobaczyć?
GYORGY SPIRO: - Oczywiście, że chciałem zobaczyć warszawski spektakl. Widziałem, jak odbierają go Węgrzy, którzy - zanim nie napisałem powieści "Iksowie" i tego dramatu - niczego o Bogusławskim nie wiedzieli. Ale Węgrzy to inna kultura, inna publiczność teatralna.
Prapremiera zakończyła się burzliwymi owacjami. Sztuka nadal jest w programie. Być może ten sukces zmieni wizerunek, jaki wymalował panu Jerzy Robert Nowak w 2 i 10 numerze "Zdania" z ubiegłego roku. Po pamfletach Nowaka zyskał pan opinię polakożercy, wręcz aktywisty międzynarodowej antypolskiej mafii.
- Tak się o mnie w Polsce mówi? To ciekawe...
Czy pisząc "Iksów" spodziewał się pan, że powieść może urazić wielu Polaków? Dobrze zna pan naszą mentalność, drażliwość i wyczulenie na negatywne opinie rozgłaszane przez cudzoziemców. Zresztą chyba wszystkie narody Europy Środkowo-Wschodniej są bardzo czułe na tym punkcie, Węgrzy również.
- To trudne pytanie, bo przecież jestem pisarzem węgierskim. To determinuje moje poglądy na kulturę, literaturę, historię. Nasze kultury bywają podobne, ale nie każdy utwór literacki może być łatwo odczytany. Utrudnia to różny charakter naszych literatur. W Polsce jest ona przeważnie romantyczna, często bez ironii, zwłaszcza autoironii. Węgierska literatura jest bardziej pozytywistyczna, ale i bardziej krytyczna, drapieżna. Pisząc "Iksów" pisałem powieść węgierską, choć są tam polskie postacie i sporo polskiej historii. Liczyłem się z tym, że może zostać różnie odczytana, zwłaszcza na Węgrzech. Przewidywałem też różne opinie polskich czytelników, ale nigdy nie sądziłem, że mogę zostać uznany za pisarza antypolskiego, wrogiego. Niestety, polscy czytelnicy nie mają szansy przeczytania powieści.
Już mają, bo odcinki zaczęła drukować "Kultura". Pańska powieść uznawana jest za "historyczną". O prawdzie historycznej zawartej w dramatach i powieściach historycznych toczą się od lat dyskusje. Czy pana zdaniem pisarz może wybierać sobie historyczne postacie i niczym marionetki obsadzać je w rolach, jakich nigdy w pełni nie grały? Czy może wyposażyć je w cechy charakteru, jakich nie miały, albo niektóre wyolbrzymiać?
- Któż może dać odpowiedź na pytanie: jacy ci ludzie naprawdę byli? Jakie cechy mieli? Które z nich ujawnili, a które skrywali? Jakie źródła historyczne możemy uznać za stuprocentowo prawdziwe? Wyspiański, którego bardzo cenię, pisał kiedyś, że znając bardzo mało konkretnych faktów z historii można spróbować dotrzeć do prawdy. Kiedy pisał "Noc Listopadową", dramat uważany za historyczny, przytoczył wiele wypowiedzi ludzi niegdyś żyjących. Kto zaręczy, że wielki książę Konstanty, Joanna Grudzińska czy Chłopicki wszystko to kiedyś wypowiedzieli lub nie? Jeśli literatura nie będzie miała prawa, jak pan mówi, grania tymi postaciami - to szybko nastąpi jej kres. Trzeba też od razu przyjąć założenie, że literaci nie piszą podręczników historii, a historycy powieści. Kiedy zbierałem materiały do "Iksów" uświadomiłem sobie, że jest to znakomity literacki pomysł, pretekst do napisania powieści. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby to wszystko co działo się w Polsce umieścić w innym środowisku, np. w węgierskim. Sam miałbym wówczas łatwiejsze zadanie, nie musiałbym poświęcić pięciu lat na zbieranie materiałów. Jednak w trakcie pracy okazało się, że taka historia mogła zdarzyć się tylko w tym czasie i tylko z Polakami.
A może temat polski jest tylko kamuflażem, kostiumem historycznym, wygodnym do pisania o współczesnej Polsce czy współczesnych Węgrzech?
- To bardzo naciągana teza. Jeśli chciałbym napisać powieść o współczesnych Węgrzech i uciekać się do kamuflażu, miałbym do wyboru sporo kostiumów z naszej historii. "Iksowie" nie są w pełni historią o współczesnych Węgrach ani o XIX-wiecznych Polakach. To przede wszystkim, historia ludzi żyjących w mojej wyobraźni. Ale ona nie jest tak bogata, bym mógł wymyślać zupełnie fikcyjne postacie. Dlatego czerpię z życia i staram się zrozumieć, dlaczego ci ludzie tak postępowali. Nie chcę zmieniać danych ani faktów historycznych, jednak moje rozumienie tamtych wydarzeń determinuje moja węgierskość, wrażliwość, moje przeżycia. To truizm, ale każdy pisarz różnie patrzy na historię. Kiedy Sienkiewicz czy Żeromski pisali swoje powieści również traktowali dzieje ojczyste bardzo indywidualnie, nie pisali podręczników.
W zeszłym roku pański dramat "Csirkefej" ("Kurzy łeb") odniósł wielki sukces. Ogromna popularność spektaklu w budapeszteńskim teatrze im. Józefa Katony, nagroda za najlepszy dramat w minionym sezonie teatralnym. Czy zachęcony sukcesem dramatu współczesnego, z węgierskimi realiami, porzuci pan zainteresowanie historią?
- Nie, każdy swój utwór traktuję jako coś wyjątkowego. Po ukończeniu nigdy już do niego nie wracam. W literaturze interesuje mnie przede wszystkim forma. Pisząc "Iksów" najważniejsze dla mnie było pytanie: czy uda mi się napisać powieść "niby-realistyczną"? To nie jest przecież powieść realistyczna, lecz próba znalezienia nowej konwencji, wypośrodkowania między Gorkim i Flaubertem.
Wiele czasu poświęca pan na popularyzację literatury krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Dlaczego? Nie jest to na Węgrzech, podobnie jak i w Polsce, zajęcie modne i intratne.
- Tej literatury brakuje na Węgrzech, podobnie jak wszelkich informacji o historii i kulturze tego regionu. A przecież jest to teren, na którym żyję, gdzie powstało wiele interesujących, lecz mało znanych dzieł literackich. I chociaż nie widzę podstawowych różnic między zachodnioeuropejską a wschodnioeuropejską literaturą (jest to wielki obszar kultury bazującej na chrześcijaństwie), to we wschodnioeuropejskiej literaturze widać wyraźniej wiele problemów. Jest tu sporo pisarzy wartych upowszechnienia. Od nich, tych, którzy biedę przekuwają w cnotę, nauczyłem się więcej niż od niejednego sławnego pisarza z innych znanych literatur. Wyspiański który jest dla mnie najwybitniejszym po Szekspirze dramaturgiem, żyjąc w Krakowie pośród polskiej, austro-węgierskiej, niemieckiej, rosyjskiej, żydowskiej kultury mógł bardziej przenikliwie spoglądać na problemy, kraju, wznieść się nad ciasny prowincjonalizm.
Pisze pan powieść o Mickiewiczu. Kiedy będzie gotowa?
- Nie wiem, czy uda mi się ją skończyć. Brakuje mi materiałów. W polskich bibliotekach nie mogę pracować, wiele ważnych dokumentów jest w ogóle niedostępnych dla naukowców, na Węgrzech niczego interesującego nie znajdę. Gdybym pisał o jakimś innym poecie - francuskim lub czeskim - zapewne miałbym więcej materiałów, stypendium, lepsze warunki do pracy. Ale ja już jestem takim idiotą. Mickiewicz zawsze będzie dla mnie ważniejszy niż inni.
Jak to się stało, ie zainteresował się pan literaturą polską?
- Studiowałem filologię węgierską, rosyjską i serbo-chorwacką. Języka polskiego, podobnie jak czesnego, słowackiego i bułgarskiego, nauczyłem się sam. Znam też niemiecki i angielski. Literatura polska zafascynowała mnie. Zwłaszcza teatr. Poświęciłem mu wiele miejsca w książce "Teatr środkowoeuropejski. Od Oświecenia do Wyspiańskiego". Sporo z polskiego tłumaczyłem. Trzy sztuki Wyspiańskiego: "Wesele", "Noc Listopadową", "Powrót Odysa", Gombrowicza "Ślub", wiersze polskich poetów. Napisałem też wiele esejów, recenzji. Jestem slawistą, adiunktem na uniwersytecie w Budapeszcie, pracuję również jako kierownik literacki teatru im. Gergelya Csiky w Kaposvarze.
Czy "Szalbierz" był popularny na Węgrzech?
- Do tej pory grano go w Czechosłowacji, w teatrze w Pilznie oraz w budapeszteńskim teatrze im. Katony. Tam Bogusławskiego zagrał jeden z najwybitniejszych aktorów węgierskich - Tamas Major. Wybrał tę rolę na zakończenie swojej bogatej kariery scenicznej. Spektakl był emitowany przez telewizję, oglądały go ponad dwa miliony telewidzów. Obecnie "Szalbierza" przygotowuje teatr w Veszprem.
Kiedy zamierza pan odwiedzić Polskę?
- Nie wiem, na turystykę nie mam czasu. Nie tylko do Polski. W ogóle przestałem podróżować turystycznie. Mam czterdzieści jeden lat i zostało mi jakieś dwadzieścia lat twórczej pracy. Chętnie przyjechałbym do Polski, ale tylko po to, by pracować w bibliotekach. Zresztą moja osoba jest najmniej ważna w Warszawie. Ważne, że mój dramat tam się znalazł.