Artykuły

Król Lear: Papieżowi co papieskie

"Król Lear" w reż. Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Jan Klata przenosi akcję szekspirowskiej tragedii z królewskiego dworu do Watykanu. To sporo zmienia, ale w pamięci i tak pozostaje bardziej sakralna oprawa spektaklu niż zaktualizowana wymowa.

W epoce elżbietańskiej, gdy dziedziczność i boski mecenat uznawano za azymut władzy, "Król Lear" miał posmak prowokacji. Wizja abdykującego monarchy, wraz z rywalizacją córek o pustoszejący tron, jawiły się herezją. Herezją przez Szekspira kamuflowaną, a może i niezamierzoną? Jak wszystkie jego arcydzieła, "Król Lear" oddziałuje przede wszystkim na poziomie scenicznej retoryki i precyzyjnie zakreślonej psychologii postaci. "Antysystemowa" sugestia przychodzi dopiero po odrzuceniu historycznego kostiumu, wraz z pytaniami o status tytułowego bohatera oraz rozgrywane wokół niego podchody. Jan Klata postanowił zadać te pytania za pomocą dość radykalnego inscenizacyjnie konceptu. Nie do końca zazębiającego się z tekstem oryginału. Co sprawia, że, mimo najszczerszych chęci reżysera, Szekspir tutaj zwyczajnie... uwiera.

Papież odchodzi?

O kolejnej premierze Klaty na deskach Starego Teatru, nie sposób pisać bez kontekstu dyrektorskiej posady reżysera i jego, skrajnie przyjmowanego, zamysłu sezonów mistrzowskich. "Król Lear" wyznacza półmetek sezonu drugiego, który został poświęcony spuściźnie Jerzego Jarockiego. To zarazem zamknięcie osobliwego autorskiego dyptyku. Dyrektor Klata wcześniej zaproponował pociągniętą grubą kreską, mocno groteskową adaptację "Ubu króla". "Król Lear" ma być drugą brakującą połówką "monarchicznej" całości. Jeśli przedrzeźniający Jarry miał być profanum, nadobny Szekspir to sacrum. Dosłownie, gdyż Klata przeniósł akcję sztuki do Watykanu.

Papieski klucz interpretacyjny stanowi pewne novum w zakresie szekspirowskich ujęć. Klacie udaje się wyjść poza "dyżurną" refleksję o pałacowych zakusach i skierować uwagę na problem, kto wie, czy nie bardziej istotny - cezurę wieku. Nowy "Król Lear" jest bowiem spektaklem głównie o... starości. O kontraście, jaki podniosłe monologi tytułowego bohatera wywołują z wszystkim, co go otacza. O tym, czy władza z ponurym żniwiarzem na plecach nie traci swojego mandatu.

Pomysł Klaty, wbrew pozorom, cechuje spójność i wewnętrzna logika. W dzisiejszych czasach o geriatyce władzy można mówić albo w kontekście autorytarnych reżimów albo... Watykanu właśnie. Tam, gdzie nie ma mowy o częstych roszadach władzy, a końcem rządów jest śmierć przywódcy. Klata wybierając motyw papieski, nie wiadomo czy intencjonalnie, włącza się w dyskusję o charakterze współczesnego pontyfikatu. Nie chodzi aczkolwiek o czytanie "Króla Leara" pod kątem "trwania na tronie" Jana Pawła II, tudzież abdykacji Benedykta XVI. Sakralna otoczka tak naprawdę służy unaocznieniu paradoksów na linii majestat władzy - upływ czasu.

Świątynia bez Boga

Ta otoczka robi chwilami piorunujące wrażenie. Od początkowej scenie sunącego po scenie konduktu z tronem papieskim, Klata serwuje dopracowane plastycznie i choreograficznie sceny. W przestrzeni watykańskich korytarzy odbywają się tańce, wspinaczki i niemal karnawałowe zamiany ról. Optykę pogłębia rzutnik, który niczym lustro odbija na ścianie wydarzenia ze sceny. Łatwo poddać się kontemplacyjnej naturze tych wizualizacji. Równie sugestywne są wieńczące spektakl sekwencje z więzionym papieżem, gdzie ostatnim przystankiem jest sześcian, przypominający szklaną trumnę z mauzoleum. W tej świątyni sztuki brak jednak Boga, tzn. Szekspira.

Kwestie poruszane przez Klatę zasługują na szerszą debatę, ale tekst szekspirowskiego dzieła albo je rozcieńcza albo do nich zwyczajnie nie pasuje. Żelazna konsekwencja reżysera przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. Zapodawany bez zmian Szekspir, w dodatku w archaicznym tłumaczeniu Leona Uricha, snuje tu jakby własną niezależną opowieść.

Choć Klata pozostawił na scenie tylko jedną kobiecą postać (tą najważniejszą - Kordelię), a dwie córki Leara uczynił męskimi duchownymi, publiczność słucha oryginalnych dialogów. A szkoda. Perspektywa "gender" może zabolałaby teatralnych ortodoksów, ale przynajmniej mocniej spoiła sceniczne postaci. To że "wyklęta" (bo skromna w pochwałach) Kordelia wywołuje dalekie skojarzenia z papieżycą, jest bardziej interpretacyjnym bonusem niż konsekwentnie forsowaną przez reżysera ideą. Oderwanie od szekspirowskiego przekazu powiększa "skokowa" struktura epizodów, czasem sprowadzonych do symbolicznej zabawy rekwizytem (nadmuchiwane balony).

Inną sprawą jest ścieżka dźwiękowa spektaklu- owoc ponownej (po "Ubu królu") współpracy z "plądrofonikiem" Jamesem Kirby'm. Amerykańskiego producenta stać na kongenialne muzyczne znaleziska, jak spinający spektakl klamrą azjatycki cover "Nothing Compares 2U" Shinead O'Connor. Tym razem nie ustrzegł się jednak wtórnego i "siłowego" samplingu rodem z radiowych playlist (introdukcja "Leave It" Yes czy "Smaltown Boy" Bronski Beat).

Królewska rola

Jeśli cokolwiek ratuje watykańską wizję Klaty, to nie wymyślna warstwa inscenizacyjna, ale odtwórca tytułowej roli. Jerzy Grałek przyjął niewdzięczne zadanie kreowania Króla Leara tuż po m.in. Danielu Olbrychskim czy Andrzeju Sewerynie. I wyszedł obronną ręką z konfrontacji. Jego monologi są dalekie od "bombastyki" wielkich aktorów, którzy zapodają maluczkim wielki tekst. Brzmią natomiast tak, jak to chyba Klata sobie wymarzył. Z mszalnym namaszczeniem, godnym sędziwej wyroczni, która czuje się coraz bardziej zagubiona. Niewychodzenie z roli sprawia, że widz jest w stanie uwierzyć w tragizm (a może i tragikomizm) szekspirowskiej postaci. Inne role w sztuce cechuje już mniejsza finezja. I tak np. Jaśmina Polak jako Kordelia budzi większe uznanie wrzaskami w stylu Diamandy Galas niż wypowiedziami pokornej córki.

Kontrowersyjne zabiegi Klaty na dyrektorskim stołku, w jakiś sposób zdeterminują ogólny odbiór jego "Króla Leara". W oderwaniu od "modernizacji" sceny narodowej, nowy Szekspir wygląda intrygująco, ale też nie tak rewolucyjnie. Jego "świętokradczy" charakter także wydaje się raczej życzeniowy. Nikt tu przecież nie podważa boskiego prymatu papiestwa, jeśli już - metrykę tych, którzy stoją na czele kościoła. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż bez szekspirowskiego balastu Klata stworzyłby przedstawienie o wiele bardziej zajmujące. A tak pozostaje swoiste rozdwojenie jaźni. Oddać Szekspirowi, co szekspirowskie, papieżowi - co papieskie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji