Artykuły

Aktorstwo to partyzantka

Społecznikostwo, zaangażowanie, aktualne problemy - od tych tematów nie stroni ROBERT ZAWADZKI. Aktor pochodzący z Ostrowa Wielkopolskiego o swoim zawodzie mówi: - To dla mnie rzemiosło, które czasami ma szansę stać się czymś więcej. Nie traktuję go jak misji - nie zbawię świata teatrem, ale jeśli choć trochę sprowokuję kogoś do refleksji to już będzie to sukces... - mówi.

W Ostrowie efekty jego pracy mieliśmy okazję zobaczyć dwa razy. Gdy grał na festiwalu teatralnym OFTeN w spektaklu "Nic, co ludzkie", oraz dwa lata temu, gdy pokazywał wyreżyserowany przez siebie spektakl "Zabawy na podwórku". Za każdym razem publiczność reagowała emocjonalnie. W trakcie pierwszego spektaklu widzowie wchodzili nawet w spontaniczne interakcje z aktorami; podczas drugiego niektóre nauczycielki wyprowadziły uczniów z przedstawienia. - Widocznie nie były w stanie spojrzeć rzeczywistości w oczy i przestraszyły się, że nie sprostają rozmowie o problemie z podopiecznymi, wolały więc uniknąć kłopotu - podsumowuje Robert Zawadzki.

Tematy przemilczane

- Kiedy jestem na scenie gram na 99 procent. Wchodzenie w coś bez opamiętania, niewiele ma wspólnego ze sztuką i grozi chorobą psychiczną. Dla mnie zawód ten to rzemiosło, które czasami ma szansę stać się czymś więcej. Nie traktuję go jak misji - nie zbawię świata teatrem, ale jeśli choć trochę sprowokuję kogoś do refleksji, to już będzie to sukces... - mówi.

Prowokować do refleksji udało mu się jako reżyserowi. Dwa spektakle, które zrealizował ("Zabawy na podwórku" w teatrze w Opolu oraz niedawny "nie czekajcie" - w Wałbrzychu) podejmują tematy współczesne. Pierwszy opowiada o problemie przemocy seksualnej wśród nastolatków, drugi - o emigracji młodych Polaków. - Zarówno przemoc seksualna w szkole i współczesna emigracja to ważne aktualne problemy, przemilczane w Polsce, więc tym bardziej należy o nich rozmawiać - mówi Robert Zawadzki.

Elementem pierwszego spektaklu była rozmowa po jego zakończeniu. Widzami byli często nastoletni widzowie, którzy po przedstawieniu dyskutowali z reżyserem, aktorami i psychologiem. - Dyskusje nie były łatwe, ale dzięki nim upewniliśmy się, że problemy przez nas podejmowane, nie są młodzieży obce, że borykają się z nimi, chcą o tym rozmawiać, tylko często nie mają ku odpowiednich warunków - wyjaśnia Robert Zawadzki.

Pokora wobec każdej z ról

W nadchodzącym roku zagra na scenie w Nowym Jorku, na której występują Meryl Streep i Al Pacino (mówi to z uśmiechem, bo przecież to taki fajny "marketingowy" dodatek, choć z drugiej strony grać w miejscu, w którym występują tacy aktorzy, to nie byle jakie przeżycie...). Do Nowego Jorku pojedzie z irlandzkim Teatrem Narodowym. Zanim jednak w nim zagrał, zanim wystąpił w kilku ważnych sztukach, musiał połknąć parę pigułek goryczy. - Z tego, co mnie spotkało, wyciągam wnioski. Nauczyłem się, że warto obierać sobie w życiu cele, oraz zachować pokorę wobec każdej z życiowych ról - mówi ostrowianin.

Po szkole teatralnej we Wrocławiu, do której dostał się za drugim podejściem, (po drodze miał jeszcze roczny epizod na informatyce oraz w krakowskim studium aktorskim Lart Studio) propozycje z rękawa się nie sypały. Brał udział w castingach, pisał, dzwonił, ale jakoś nie wychodziło. - Powiedziałem sobie wtedy, że jeśli przez rok po szkole nie dostanę żadnej propozycji, wyjeżdżam na zarobek do Irlandii - wyjaśnia.

Wziął jednak jeszcze udział w castingu do spektaklu w łódzkim Teatrze Powszechnym. Roli nie dostał, decyzja zapadła. Kupił bilet w jedną stronę i wtedy zadzwonił telefon. Wypadł na tyle dobrze podczas castingu, że dyrekcja zaproponowała mu główną rolę Tomka Sawyera w kolejnej produkcji. Odmówił, bo... miał już przecież w kieszeni bilet do Irlandii. - Wiedziałem, że omija mnie coś ciekawego, ale chciałem być konsekwentny - wyjaśnia.

W Irlandii pracował niecały rok na budowie. Biegał z młotkiem, montował okna, był pomocnikiem murarza. - Całymi dniami trzymałem w dłoni pistolet z silikonem do okien. W nocy budziły mnie skurcze. Często zastanawiałem się, co ja tu robię. Koledzy grają, realizują się, robią kariery, a ja biegam w kasku po budowie. Po czym szybko odpowiadałem sobie: jesteś tutaj po to, żeby móc zarobić na szukanie pracy w zawodzie, o którym marzyłeś i który kochasz - to twoja lekcja. Nie żałuję niczego - żeby dopłynąć do źródła trzeba obrać kurs pod prąd - mówi Robert Zawadzki.

Mocne role

Wrócił do Polski po dziewięciu miesiącach na casting w warszawskim Laboratorium Dramatu. Udało się. W sztuce Tadeusza Słobodzianka "Kowal Malambo" grał przez sześć lat Pana Jezusa - istne ucieleśnienie dobra, naiwności i szczerości. Potem m.in. w teatrze w Legnicy dostał szansę grania w "Dziadach" w reż. Lecha Raczaka i to od razu Gustawa-Konrada. Następnie była Scena Prapremier In Vitro w Lublinie i wspomniany spektakl "Nic co ludzkie" w reż. Pawła Passiniego, Łukasza Witt-Michałowskiego i Piotra Ratajczaka. U tego ostatniego reżysera zagrał też Scurvyego w "Szewcach" i wodzireja. - Piotr zaproponował mi rolę w teatrze w Koszalinie w spektaklu opierającym się o scenariusz filmowy F. Falka. Grałem Danielaka. W Koszalinie był wtedy taki lokal "Fregata", w którym wystrój był wypisz-wymaluj jak z lat 70. i 80. Poszliśmy tam na imprezę. Powiedziałem reżyserowi, że nie będę prawdziwym wodzirejem, jeśli nie porwę całej sali do tańca. Podchodziłem do każdego stolika, rozmawiałem, gdzie trzeba wypiłem, zamówiłem piosenkę z dedykacją od... Tomka Danielaka i wyciągnąłem ludzi na parkiet. Cała sala podążała za mną wężykiem, ja machałem marynarką i po raz pierwszy poczułem, że mogę podołać powierzonej mi roli - mówi Robert Zawadzki.

Partyzantka na scenie

- W zawodzie aktora traktuję siebie jak partyzanta, który musi być w ciągłej gotowości, aby sprostać każdemu zadaniu. Obawy nas ograniczają - jeśli coś mnie ogranicza z zewnątrz, staram się to zwalczyć. Uda się lub nie, ale samemu ograniczać się nie należy - mówi Robert Zawadzki. - Nie wiem, jak grać Gustawa-Konrada, nie wiem, jak grać Danielaka. Nie chcę powielać ról innych aktorów, bo przecież to nie ma sensu. Ważne jest, co mam do zrobienia, a nie - jak, jak to zrobić wyjdzie samo - dodaje Robert Zawadzki.

Polak na emigracji

Rolę Polaka na zarobkowej emigracji odegrał jeszcze raz. Ale już nie dosłownie. Zagrał ją w The Abbey Theatre w Dublinie. - Na castingu w Irlandii nie znalazłbym się, gdybym pracując tam dziesięć lat wcześniej na budowie nie znalazł sobie agenta - mówi ostrowianin. - Przeczytałem sztukę, solidnie się przygotowałem, znałem nie tylko tekst, ale też i kontekst historyczny, w którym rzecz się dzieje. Pojechałem i... dostałem to - mówi Robert Zawadzki.

W spektaklu "Quietly" w reż. Jimmy`ego Faya gra Polaka, barmana. Historia bazuje na wydarzeniach z 1974 r., gdy do jednego z pubów w Belfaście została wrzucona bomba. Akcja rozgrywa się 36 lat po tych wydarzeniach. Akurat trwa mecz Polska-Irlandia Północna. Robert w swojej roli kibicuje Polakom, a jedyny gość w pubie oczywiście Irlandczykom. Do knajpy wchodzi drugi klient. Jak się okazuje, ten pierwszy 36 lat temu stracił w tym pubie we wspomnianym zamachu ojca, a drugi - wrzucił wtedy bombę i zabił 6 osób. - Gram pewnego rodzaju świadka ich próby wzajemnego rozliczenia oraz pojednania. Przez 40 na 70 minut spektaklu prawie nic nie mówię, jednak jestem na scenie. Musiałem więc znaleźć sposób na zaistnienie w tej opowieści, pogłębienie jej swoją obecnością - mówi Robert Zawadzki.

Spektakl odniósł sukces. Grali go przez miesiąc w Dublinie, następnie - w 2013 r. - został zaprezentowany na jednym z najważniejszych światowych festiwali teatralnych w Edynburgu, gdzie dostał jedną z głównych nagród - Fringe First, a później także jeszcze wiele innych branżowych wyróżnień. W tym roku była "trasa" po Irlandii, po festiwalach zagranicznych; wystąpili też w Soho Theatre, w samym sercu West Endu w Londynie. Niebawem Broadway. - Musiałem dostać tę rolę. Mój bohater - Polak - ma na imię Robert. Autorowi, Owenowi McCafferty sugerowano, by zmienił to imię, "bo przecież nikt w Polsce nie daje dzieciom na imię Robert". Nie zmienił i wtedy pojawiłem się ja - śmieje się Robert Zawadzki.

Na serio uzupełnia jednak: - Te doświadczenia nauczyły mnie, że warto ryzykować, realizować marzenia oraz rozmawiać w życiu o tym, co naprawdę ważne, nawet jeśli nie jest to łatwe, przede wszystkim wtedy - mówi.

Pierwsza rola

Dzisiaj ma na koncie nie tylko role w kilkunastu spektaklach, ale też pomniejsze przed kamerami. Bardziej kocha go teatr niż telewizja czy film, choć jeszcze wszystko przed nim. Tak jak wtedy, gdy... miał mniej niż 10 lat i zagrał swoją pierwszą rolę w przedstawieniu. Jej tekst z humorem powtarza do dzisiaj: "Jestem tuba bardzo gruba, ale schudnę, bo to wcale nie jest trudne". W przedstawieniu grał bowiem... pastę do zębów. Jego wkład w sztukę nie ograniczył się zresztą do interpretacji tekstu. Razem z mamą wykonał kostium z kartonu po termie gazowej, który ozdobili napisem NIVEA. Rola była wdzięczna i dobrze przyjęta. A kto wtedy przypuszczał, że ta teatralna pasja będzie się rozwijać przez lata...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji