Artykuły

Niespodziewany powrót Ducha

"Samuel Zborowski" Juliusza Słowackiego w reżyserii Adama Hanuszkiewicza w lutym 1981 roku. Przedstawienie, które wywołuje kilka refleksji. Układają się one jakby w trzech pasmach, odpowiednio do trzech członów początkowego zdania niniejszych uwag.

Człon pierwszy: "Samuel Zborowski" Juliusza Słowackiego. Niewielu twórców teatralnych w Polsce podejmowało dotąd próby ukształtowania tej szalonej poezji. Jak bowiem przyoblec w sceniczne ciało schizofreniczne wizje? Wyobraźnia Słowackiego była w ostatnich latach jego życia (o czyni mówią ostrożnie pewne świadectwa) chora kojarząca według mechanizmów znanych i opisywanych niejednokrotnie w przypadkach obłędu. Ale obłąkanie ma swoje określone związki z geniuszem, czasem nawet jest jego druga twarzą. Pisał o tym choćby Lombroso.

Genialną i zuchwałą wielkość ma więc nieposkromiona, nie znająca rygorów przyziemnej logiki myśl autora "Króla-Ducha", komponująca w nieokiełzanym, improwizowanym natchnieniu swoistą kosmogonię, pisząca niemal podręcznik dziwacznej jednocześnie biologii, socjologii, psychologii, historii. "Samuel Zborowski" powstały cztery lata przed śmiercią Słowackiego, jest jednym z rozdziałów tego podręcznika, którego przedmiotem jest nie człowiek lecz Duch, więcej nawet, "jakaś respublika Ducha". Bohater Eolion odbywa całą ewolucję ludzkości od struktur nieorganicznych, a potem organicznych poprzez starożytność Egiptu czy Grecji aż do XVI-wiecznej Polski.

Polska funkcjonuje zresztą jako centralny punkt, jako oś tego specyficznego kosmosu. Należy to zapewne do charakterystycznych objawów wspomnianego stanu umysłowego, który Słowacki przeczuwał już w "Kordianie". Wyobraźnia krąży obsesyjnie wciąż wokół jednego i tego samego ośrodka tematycznego. Jest nim w tym wypadku, sprawa narodowa, traktowana jak najbardziej własna, najbardziej osobista bolesna rana. Geniusz sprawia, że drążenie to nie ogranicza się tylko do głupstw. Przeciwnie, doprowadza także do odkrycia istotnych prawideł rozwoju ludzkości. Sprawa polska, tocząca się przez wieki, przedstawiona zostaje jako dialektyczny proces nieustannej walki budowniczego nieporządku i niepokory z zastygłym, a więc konserwatywnym ładem. Symbolem tego zasadniczego sporu staje się historyczne wydarzenie: skazanie i ścięcie Samuela Zborowskiego. Dumny szlachecki warchoł urasta niemal do roli kontestatora wobec hetmana Jana Zamojskiego, reprezentującego żelazna konieczność racji stanu.

Jak niedaleko stąd do najbardziej nam współczesne i problematyki nawet politycznej! Tyle tylko, że dramat Słowackiego jest niejako bezcielesny. Ciało staje się słowem a nie na odwrót. Wszystko odbywa się w sferze Ducha. Rzeczywistością jest poezja, czyli złudzenie. Teatr okazuje się "pretekstem do marzeń", jak niegdyś Théâtre d'Art Paula Fort.

Adam Hanuszkiewicz (co drugi człon wstępnego zdania) podjął trud przetłumaczenia owego szaleńczego marzenia na język zdrowego rozsądku. Heroiczny zamiar ujawnił się poprzez w miarę racjonalne porządkowanie pozornej fabuły czy tez organizowanie swobodnego, konwersacyjnego niemal toku dialogów postaci-Duchów z postaciami-Znaka-mi, choć, niestety, pod tym względem umiejętności warsztatowe zespołu aktorskiego nie wydawały się (poza kilkoma wyjątkami) wystarczające.

Natomiast ramowa całość posiadała ów wielki, natchniony format. Hanuszkiewicz rozgrywa sprawę - w scenografii Jerzego Czerniawskiego z muzyką Stanisława Syrewicza

- w czystej, pustej przestrzeni niby w owej biblijnej, kiedy panowała ciemność, a Duch Boży unosił się nad wodami. Podstawowymi rekwizytami są zwykła łódź rybacka oraz mała rozżarzona do czerwoności - jakby krwawa - kula, która może być równocześnie globem ziemskim piłka do gry, a w końcu okazuje się również ściętą głową Zborowskiego. O tę głowę toczyć się będzie gra jak o piłkę i gra owa jest istotą historii ludzkości.

I rzecz rozpoczyna się istotnie jak o stworzenia świata. Wśród huku grzmotów, w dymiących oparach wyłaniają się z praciemności postacie - czy raczej projekcje postaci

- inicjując proces wcielania się. Lecz mgławica panuje nie tylko w przyrodzie rzeczy. Mgliste są także myśli, które wydzielają owe projekcje. Bo też nie podłą, ziemską miarą je mierzyć. Duch przecież ulata sobie, gdzie chce. Jedynie z mętności wynurzyć się mogą prawdy w rodzaju tej, że znaczenie świata, a przede wszystkim Polski leży w niematerialności. Kanclerz Zamojski w końcowym rozrachunku przegrywa z Samuelem Zborowskim, tak jak państwo, które jest wielkością konkretną: socjologiczną, polityczną, prawną, przegrać musi z buntownikami reprezentującymi ideę. Hanuszkiewicz ucieleśnia to, co jest bezcielesne, realizuje to, co nierealne. Czyni to z cała mocą twórczej wyobraźni, choć nie wiadomo, czy nie godna lepszej sprawy.

Ale teraz następuje człon ostatni, bodaj że najważniejszy: Oglądałem przedstawienie warszawskiego Teatru Narodowego w lutym bieżącego roku, niedługo po premierze. Krajowa prasa literacka wypełniona była wciąż - i jest nadal - głównie materiałami dotyczącymi niezależnych, samorządnych związków, braku części zamiennych do maszyn rolniczych, reformy systemu zarządzania, wysokości długów zagranicznych i innymi zagadnieniami, równie podstawowymi dla sytuacji, w jakiej kraj nasz się znalazł, i dla jego przemian. W tym stanie rzeczy wielu krytyków i recenzentów z dziedziny sztuki miało - i ma - gorzkie pretensje do teatru polskiego za to, że jego repertuar i oblicze nie odzwierciedla tego historycznego momentu. Żądają oni od dramaturgów i reżyserów natychmiastowej, bezpośredniej reakcji.

Przedstawienie Hanuszkiewicza jest jakby głosem w tej dyskusji. Osobiście byłem zawsze podejrzliwy w stosunku do wzniosłych postulatów wszelkiego rodzaju uduchowienia. Szczególnie mistyczny okres naszych romantyków to świadectwo intelektualnej słabości, będącej jedną z przyczyn narodowych klęsk. Aktualne wołania o realia w sztuce - o - żeby tak powiedzieć pozytywistyczna, organiczna wersja tematu w dziele artystycznym, urasta dziś niemal do rangi obowiązku patriotycznego.

Aż oto niespodziewanie wobec tego nadprzyrodzonego tchnienia, który wieje ze sceny Teatru Narodowego jakże miałkie i prostackie wydają się gatunki literackie, które mimo najlepszych niekiedy chęci nie potrafią, jak płazy, unieść się ponad płaski grunt dziennikarstwa i publicystyki, i przy każdej takiej próbie zdychają, opadając na dno. Tamto tchnienie jest nadrealistyczne i nieco absurdalne, ale przez to może nawet bliższe współczesności.

Dokonuje się tu wielka rehabilitacja Ducha i w świetle omawianego przedstawienia odczuwa się nagle coś w rodzaju wstydu i zażenowania, uświadamiając sobie perspektywy cielesności, której obecnie tak gorliwie domagają się niektórzy krytycy teatralni, zaniepokojeni tym, że teatr nie umie na bieżąco sprostać wielkości czasu.

Duch, który wyłania się z gęstej mgły, to po prostu Myśl torująca sobie z wysiłkiem drogę poprzez mroczności ku jasności. Jest rzeczą zastanawiającą, jak wydarzenia "Samuela Zborowskiego", które rozgrywają się w najbardziej fantastycznych, odległych nierealnościach, zaczynają się pod koniec wydawać naszymi autentycznymi bliskimi. Spór między nieposłuszeństwem a dyscypliną, wolnością a obowiązkiem, przygodą a porządkiem toczy także w tej chwili i jest jednym podstawowych konfliktów polskiej współczesności, to w gruncie rzeczy konflikt nie tyle społeczny czy polityczny, ile przede wszystkim duchowy. Duch, czyli Myśl, może oznaczać prawdziwą aktualność polskie sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji