Artykuły

Bo jeśli cud jest - to do nas należy

Owszem, po pierwszej części tego spektaklu wychodzi trochę ludzi. Ci, co zostają do końca, słuchają w ciszy tak intensywnej, że aż niesamowitej. Przede wszystkim słuchają. Tekst Słowackiego leje się strugą zdań zawiłych, "ciemnych", szalonych, pełnych metafor już nie dekoracyjnych i obrazowych, ile zgoła filozoficzno-matematycznych. Ze sceny fraza Słowackiego atakuje nie przygotowaną wyobraźnię widza pojęciami stricte metafizycznymi. Nie chodzi o logikę działań, o porządek zdarzeń, o fabułę, anegdotę. Ważny jest sens przesłania, a on - odmieniany po wielokroć, po wielokroć wprost nazywany - brzmi: duch. Królestwo ducha, genesis z ducha, respublika ducha (-pod ciał formami-), hierarchia ducha, prawo moralne ducha, dzieje ducha (-ja Duch ponad oceanem/ postawion jąłem ducha mego dzieje /rozpamiętywać...) rewolucjonizm ducha (-duch wieczny rewolucjonista-).

"Samuel Zborowski" - najdziwniejszy poemat literatury polskiej - mistyczne dzieło ostatniego okresu twórczości Słowackiego (również mistycznym nazwanego) na scenie Teatru Narodowego. Kolejna inscenizacja Hanuszkiewicza, kolejna z romantyków i kolejna ze Słowackiego w szczególności (po "Kordianie", "Balladynie", "Księdzu Marku", "Beniowskim", "Śnie srebrnym Salomei"). Kolejna realizacja, której bohaterem jest metafizyka (po "Dostojewskim" i "Trenach").

Spektakl trudny - i bardzo ambitny, czysty i stawiający odbiorcy niemałe wymagania. Ale spektakl, który - jeśli uda się nawiązać od początku porozumienie z akcją sceniczną - czyni nas lepszymi. Przynajmniej buduje w nas to przekonanie, choćby ułudne, że tak jest. Pokazuje bowiem w sposób, komunikatywny (a nie uproszczony) i logiczny to, co komunikatywne a i w ogóle uchwytne nie jest, to jest pierwiastek irracjonalnego.

Przewodnikiem po tym labiryncie jest poezja - jej siła sprawcza, moc, sugestywność. Ciemny dramat późnego Słowackiego, o którym pisze się iż jest mieszaniną wszystkiego ze wszystkim: polityki, baśni, wykładu filozofii, wykładu, biologii i fizyki, apokryfem Ofiary, Odkupienia i Zmartwychwstania, mesjanistyczną wizją Polski "lepszej nad inne narody", fantazją i zbitką paradoksów ze-spojonych owym duchem jako myślą główną - ten osobliwy wizjonerski poemat, zyskał w tym. przedstawieniu podziwu godną klarowność.

Co nie znaczy, bym chciała stwierdzić, że przedstawienie okaże się bestsellerem publiczności, że każdy je zrozumie, że dopiero teraz, dopiero Hanuszkiewicz i temu podobne bzdury. Były już w teatrze polskim różne "Samuele" - gorsze i lepsze. Ten jest dla mnie - jakby najczyściejszy, najbliższy magicznym u Słowackiego sensom SŁOWA. (Ono staje się u poety jakby nową wartością, szalenie syntetyczną, uniwersalną, jako metajęzyk przeznaczeń, i dziejów świata, tych dziejów DUCHEM właśnie). To SŁOWO odmierzane słowami poezji ujawnia przede wszystkim wielkość samej poezji, potem - narzucając wrażliwości i wyobraźni widza własny porządek skojarzeń.

Rezultat: respublika ducha ma szansę zaistnieć podczas tego wieczoru. Przy dużej i cierpliwej współpracy widza, który zechce gotowość odbycia takiej wędrówki do jej korzeni - wspólnie z aktorami - ofiarować jako swój udział. To warunek podstawowy: "Samuel Zborowski" rozrywką nigdy nie był, nie jest i jeśli metafizyka nas brzydzi generalnie - nie ma tu czego szukać. Jak nie ma po co zgłębiać późnego, mistycznego Słowackiego (bagatela: połowa wszystkiego co napisał - "Sen srebrny Salomei", "Samuel Zborowski", "Książę Niezłomny", "Genesis z Ducha", "Król-Duch" + psalmy + listy + pisma filozoficzne prozą) - jeżeli obcy jest nam pociąg do spraw powikłanych, ciemnych, nie wyjaśnianych i przerastających nasze pozytywistyczne wyobrażenia o dobrze naoliwionych mechanizmach skutku i przyczyny napędzających ten świat. Niech omijają też przedstawienie "Samuela Zborowskiego" w Narodowym widzowie głusi na Historię (w tym i historię myśli ludzkiej).

Wszyscy natomiast niepewni co do jedynej słuszności światopoglądu naukowego, wszyscy obdarzeni wyobraźnią, wszyscy, miłośnicy poezji tj. potrafiący poddać się jej magii, wszyscy wątpiący i tęskniący za romantycznymi WIELKIMI IDEAMI (z nich najskromniejsza: zdobyć tajemnicę poznania) po postnych latach idejek bardziej doraźnych - niech pójdą na tego "Samuela", i choćby potem mieli sto pretensji do reżysera i aktorów - nie będą żałowali.

Napisałam: "Sto pretensji" w imieniu ewentualnych i prawdopodobnych widzów nieusatysfakcjonowanych, całkowicie lub tylko do końca. Na wszelki wypadek, bo czemu by nie miało być wielu takich właśnie widzów? Ja stu pretensji nie zgłaszam. Te, które mam zrównoważone zostały tzw. ogólną wymową. Dziękuję za to realizatorom, wszystkim - że udało się nie zmarnować na scenie utworu, którego legendarna trudność już skazuje go niejako na porażkę. Powiedzmy, łatwo zrozumiałą porażkę, wybaczalną i ambitną.

Nic z tych rzeczy: "Samuel Zborowski" Hanuszkiewicza, choć - jak napisano w "Życiu Warszawy" jest tylko dla wytrwałych - nie dostarczy pokarmu dla oburzenia ani do współczucia (znowu Hanuszkiewicz igra z ogniem...) Ten "Samuel" - tak nieczytelny - jest, toutes proportions gardees, czytelny maksymalnie.

Myśl utworu na scenie oblekła się w kształt wielowymiarowy. Scenograficzna uroda poszczególnych sekwencji (pusta na ogół scena, jedynie z łodzią-sarkofagiem? egipskim. Heliony i Heliona, mgły ciemności, z rzadka jakiś akcent kolorystyczny znaczący, świetna muzyka i rytm scen, ich zwartość, naturalność), to zaledwie - oprawa. Tło. Ramy. W nich - wiersz Słowackiego mówiony poprawnie, dobrze, z rzadka bardzo dobrze (tu: efekt sporej pracy z aktorami) - logicznie, bez patosu, semantycznie raczej niż nastrojowo. Uporządkowanie wątku pary młodych faraonów, ich kolejnych wcieleń historycznych udało się dzięki postaci poety - animatora (w obrazie Sądu - Adwokata Narodu) przeistoczeń pary młodych. Gra go Adam Hanuszkiewicz i czyni to, powiedziałabym, po reżysersku. Rozumiem przez to: z maksymalnym sztafażem uczytelnienia tego co mu mówić wypadło. A wypada mu przecież demonstrację ducha miłości i porozumienia młodych faraonów pokazać w parze młodych z Polski, uprawdopodobnić tę egipskość w córce rybaka i młodym synu kanclerza, którego uważa się za szaleńca i odmieńca... Co więcej: cała ta reinkarnacja ducha zaszczepiona jest lub - pokazana, jak teatrum - parze całkiem współczesnej. Ona to znajdzie swój uniwersalny, duchowy rodowód w dziejach Heliony - Atessy - Dziewicy i - Heliona - Eoliona (Halina Rowicka i Tomasz Budyta, bardzo nie-rodzajowi i skupieni).

Dlaczego Słowacki historię konkretną, szesnastowieczną o polskim szlachcicu Zborowskim, który, skazany na banicję (więc emigrację) nie chciał opuścić Polski i w rezultacie - jako krnąbrny obywatel został ścięty przez kanclerza Zamoyskiego (a trumna aż przeciekała, tyle w niej było krwi...) "- pożenił z egipską" Atessą i jej bratem-mężem? Dlaczego kazał w drugiej części dramatu spotkać się kanclerzowi (zarazem: ojcu Eoliona) ze swoją ofiarą Zborowskim na sądzie bożym i uczynić z tego sądu - sąd nad Polską? Ściślej: jej prawem (kanclerz) i jej pierwiastkiem fermentu, elementem n o w e g o, które jest zawsze wbrew (Zborowski)? Pisze Marta Piwińska: "Najwyraźniej dla Słowackiego oba te wątki wiążą się ze sobą symbolicznie, komentują nawzajem: miłość, ofiara, śmierć (wspólne samobójstwo faraonowej pary) zmartwychwstanie". To tyleż dzieje Chrystusa co i dzieje Polski. Nie zmartwychwstanie, bo Zborowskiego ścięto - nowe zatem, jego idea została zabita. Mesjanizm, owszem - Słowacki, jest już po oczarowaniu Towiańskim, kiedy pisze "Zborowskiego", nawet już wystąpił z Koła - ale szczególny: Polska odrodzi się "na czele narodów" nie dlatego, że jest ich Chrystusem, ale wtedy, kiedy - odrodzić się zechce. Wykaże wolę. "Bo jeśli cud jest - to do nas należy". Do nas, nie Boga. Zatem jedyna droga "zjadaczy chleba w aniołów przerobić"? Tak, ale aniołów silnych, pewnych siebie, aniołów dynamicznych.

Niech mi daruje duch Słowackiego te herezje o aniołach, ale jakże to inaczej wyrazić prozą...

Część druga przedstawienia to sąd i nie jest to - jak zwykle bywa w realizacjach scenicznych "Samuela"- część najważniejsza. Uzupełnia, wiąże wątki, ale wszystko co istotne, powiedziano już przedtem, przy okazji wędrówek ducha. Zborowski na sądzie bożym to tylko ostatnia emanacja narodowa tamtego ducha, globowego.

W finale utworu mgły - lecą dzieje - i znowu młoda para. ON, ONA i... tradycja, którą dziedziczą. W niej - ciąg przeznaczeń i źródło czynów przyszłych.

Czy ten spektakl ma tak zwane role? Raczej nie, ma to, co się określa "gra zespołowa na wyrównanym poziomie". To tutaj waży więcej niż role, dużo, dużo więcej. Wymienić należałoby zatem wszystkich: Annę Romantowską i Ewę Krasnodębską, Zofię Kucównę, Jerzego Przybylskiego i Gustawa Krona, Jana Tesarza i Henryka Machalicę (Zborowski i Kanclerz), Emiliana Kamińskiego i... pozostałych, Powtarzam: nie to jest najważniejsze.

W programie obok tekstów o "Samuelu" pióra Marty Piwińskiej, jest też fragment przemówienia Józefa Piłsudskiego z 28.VI.1927, wygłoszonego w czasie uroczystości złożenia trumny z prochami Juliusza Słowackiego na Wawelu. Piłsudski mówi tam na koń-cu "idzie między Władysławy i Zygmunty, idzie między Jany i Bolesławy, idzie nie z imieniem, lecz i nazwiskiem, świadcząc także o wielkości pracy i wielkości ducha Polski.

Idzie, by przedłużyć swe życie, by być nie tylko z naszym pokoleniem, lecz iż tymi, które nadejdą".

Jest ważne aby był z nami, jako autor nie tylko "Balladyny" i "Lilli Wenedy"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji