Estetyka bez etyki
Polska premiera "Medeamaterial" Pascala Dusapina. Nad sceną wielki neon przypomina o obowiązku pamięci: REMEMBER, które reżyserka przedstawienia wzięła z trzeciej części trylogii Mullera, gdzie stanowi ono składową frazy: "DO YOU REMEMBER DO YOU NO I DON'T". Zastanawiam się, o czym właściwie miałbym pamiętać, albo też o czym zapomniałem. Być może Wysocka zasugerowała się didaskaliami do "Krajobrazu z Argonautami", w których Muller wyraził swój lęk związany z katastrofami, nad jakimi ludzkość dziś pracuje, ale i przekonanie, że teatr powinien je ukazywać, bo jedynie w ten sposób może zapobiec ich urzeczywistnieniu, co wyrasta najwyraźniej z wiary, że teatr nie musi być lamentem Kasandry. Przestroga dotyczy konfliktów politycznych, mechanizmów przemocy i zemsty, powszechnych zarówno w latach osiemdziesiątych, jak dzisiaj. Odnotujmy, że kwestia pamięci, o czym przekonuje "NO I DONT", zostało przez autora rozstrzygnięta negatywnie. To być może kolejna wskazówka Mullera, bo uwrażliwia nas na mechanizmy zapomnienia, na których mocy wracamy do tych samych miejsc, odtwarzając stare konflikty z użyciem coraz nowszych technologii zagłady i taktyk zemsty. To, że Wysocka tak mocno eksponuje imperatyw pamięci, wskazuje, że chodzi o uwrażliwienie i przypomnienie. Teatr przyjmuje tym samym rolę pedagoga i bierze na siebie ciężar odpowiedzialności. Być może wyraża nadzieję, że weźmiemy na siebie jej cząstkę.
Ale jaki jest przedmiot tej troski? W przypadku Wysockiej? I czy nie mamy tu do czynienia z abstrakcyjnym gestem odpowiedzialności pozbawionym odniesienia przedmiotowego? Na scenie pojawia się jeszcze jedno ostrzeżenie: kolejna fraza z "Krajobrazu z Argonautami": "NIE WIDZICIE ŻE ONI SĄ NIEBEZPIECZNI TO SĄ AKTORZY". To bardzo istotny moment przedstawienia, jako że REMEMBER i AKTORZY są zjawiskami symetrycznymi. AKTORZY należą do świata powtórzenia i reprodukcji, odtwarzania na nowo ustalonych form i ról. REMEMBER ostrzega z kolei przed AKTORAMI jako kołowym ruchem historii, przed odtwarzaniem społecznych konwencji zagłady. W tym sensie REMEMBER określa się jako siła przeciwdziałająca, wymierzona w serce powtórzenia symbolizowanego przez AKTORÓW. Co niezwykle istotne, w "Materiałach do Medei" dzieci w oczach głównej bohaterki okazują się właśnie "aktorami, kłamcami, zdrajcami". Być może taka jest przyczyna ich śmierci. Żeby zatrzymać koło przemocy, Medea musi się uciec do przemocy radykalnej. Niewykluczone, że nie dostrzega przy tym, że wprawia w ten sposób koło w kolejny obrót. Choć zdaje się wiedzieć, że żywioł płodności, tożsamy z macierzyństwem, jest podstawowym warunkiem możliwości przemocy i jej nawrotu - to przecież "MIĘDZY UDAMI MA ŚMIERĆ NADZIEJĘ", nie potrafi uciec od logiki ruchu okrężnego, elementarnej figury nieszczęścia. Unikając w geście dzieciobójstwa koła reprodukcji i logiki powtórzenia, wraca na orbitę przemocy, której być może chciałaby uniknąć. Wynika stąd, że w świecie Medei walka z przemocą i nieszczęściem może przyjąć tylko jedną formę, czyli intensyfikacji przemocy. To wszakże nie wszystko. Kiedy pod koniec przedstawienia reżyserka lepi na scenie gipsowe figurki dzieci, wskazuje, że i ona przez swój teatr uczestniczy w procesie reprodukcji. Czy to znaczy, że sama nie usłyszała swojego REMEMBER? A może sugeruje się w ten sposób, że nie można go usłyszeć, że zapomnienie to żywioł silniejszy niż pamiętanie? Na to być może wskazuje także Dusapin, kiedy ostinatowo zapętla zaślepione w żywiole powielania motywy, kiedy nakazuje powracać Medei do dźwięku f.
Zwróćmy uwagę, że "Medeamaterial" Dusapina powstał na podstawie fragmentu trylogii Mullera. Być może część wątpliwości związanych z warszawską inscenizacją, która w moim przekonaniu ugrzęzła w abstrakcji, jakby niepomna politycznych intencji tekstu, właśnie tutaj ma przyczynę. Zauważmy, że odmienność sytuacji politycznej roku 1992 sprawiła, że Dusapin nie potrzebował "Krajobrazu z Argonautami", jako że intencje polityczne ugruntowywała w tym momencie wojna na Bałkanach. Mimo że w operze nie pojawia się fraza "Jugosłowiański raj" z "Krajobrazu", intencja pozostaje czytelna na mocy aktualnych wydarzeń historycznych. Kłopot z warszawską inscenizacją polega na tym, że reżyserce zabrakło refleksji, iż tworzy w odmiennej sytuacji geopolitycznej niż Dusapin.
Kiedy na końcu spektaklu Wysocka lituje się nad swoją bohaterką i nie mogąc rozwiązać napięć dramatycznych mitu i dramatu Mullera, sięga po starożytną konwencję deus ex machina - przywołując scenę z rydwanem, która kończy sztukę Eurypidesa, kiedy zabiera Medeę ze sceny i świata, w którym spotyka ją nieszczęście - czyni zdecydowanie zbyt mało, by zachować krytyczny związek z rzeczywistością polityczną. Zamiast tego otrzymujemy nie dość wiarygodny wątek feministyczny, abstrakcyjny, grzęznący w okopach przeestetyzowania, dalej zaś zaburzenie akcji scenicznej obecnością twórcy-kreatora, którego płeć ma służyć jako wzmocnienie wątku feministycznego - co znów staje się zbyt łatwym i pozbawionym treści politycznych gestem, jakby reżyserka chciała odfajkować obowiązek krytyki społecznej. Wreszcie pojawia się fragment wideo z obrazem nadjeżdżających czołgów, co wprowadza kontekst konfliktu zbrojnego, tyle że znów nie wiadomo, czego reżyserka oczekuje po tym zabiegu. Jeśli mamy pomyśleć o wojnie w Jugosławii w kontekście REMEMBER - co było kiedyś intencją Dusapina - robi się z tego bardziej kalamburowa lekcja historii, a przecież nie takie były intencje Mullera, prowadzącego znacznie subtelniejszą i bardziej wieloznaczną grę z widzem i obowiązującymi schematami myślenia.
Zwróćmy uwagę, jak ważną rolę w sztuce Mullera i jej starożytnym pierwowzorze, tragedii Eurypidesa, odgrywa motyw lustra. To właśnie on rozstrzyga o relacjach łączących Medeę i Jazona. Medea zdradza swoją wspólnotę, kierując się miłością, co ją uniezależnia, a zarazem prowadzi do stanu vita nuda, życia bez tożsamości, które wymaga zanurzenia w strukturach społecznych. Jazon po powrocie z Kolchidy zdradza miłość, stawiając ponad nią prawa wspólnoty, której chce być pełnoprawnym członkiem. W akcie miłości wykraczającej poza granice kulturowe oboje tracą podmiotowość społeczną, zyskując zarazem status niezależnych jednostek, co gwarantuje im wzajemne uczucie. O ile jednak Medea zrywa ze swoją wspólnotą w sposób, który uniemożliwia powrót, o tyle Jazon znajduje się w sytuacji zupełnie odwrotnej, dlatego też ulega pokusie i łamie zasadę miłości, dzięki czemu znowu może stać się podmiotem, a nie tylko przedmiotem praw wspólnoty, tracąc zarazem status wolnej jednostki, która ma odwagę zdecydować o swoim losie ponad opresyjnymi regułami wspólnoty.
Na tym tle rozgrywa się tragedia Eurypidesa, którą Muller przekształca, biorąc na warsztat współczesną krytykę podmiotu, relację między wspólnotą a jednostką, osadzając ją wreszcie w kontekście współczesnych konfliktów narodowo-etnicznych. Motyw lustra przewija się też w akcie zemsty, który decyduje tak o tragedii Eurypidesa, jak Mullera, z tym że u tego drugiego pojawia się motyw braku samorozpoznania Medei. Dlatego właśnie zamiast Medei mamy materiały do Medei, zamiast postaci świadomej własnej tożsamości w nietożsamości vita nuda - jej namiastkę,
która patrząc w lustro mówi "to nie jest Medea". Ponieważ pustka, która w ten sposób powstaje; żąda wypełnienia, pojawia się zemsta jako surogat odbicia lustrzanego i tożsamości. Choć Medea nie jest świadoma siebie jako jednostki i traci swoją podmiotowość, pozostawia sobie gest powtórzenia scenariusza mitologicznego, który powiela na mocy mechanizmu historycznego, co pozwala rozpoznać w niej na nowo utraconą wcześniej Medeę. Tym właśnie charakteryzuje się destrukcja mitu Medei u Mullera, który traktuje go jako rodzaj kalki społecznej, gdzie wykluczone nie-podmioty zyskują charakter sił politycznych, w tym przypadku destrukcyjnych. Na tym tle widać wyraźnie, że nie powinniśmy - jak robi to Wysocka - traktować Medei jako ofiary kolonializmu Jazona. W sztuce Mullera, podobnie jak u Eurypidesa, Medea nie godzi się na zamknięcie w schemacie ofiary, dlatego też sięga po żywioł zemsty, nagiej i niczym nieskrępowanej przemocy. Nie ma więc mowy o prostym podziale moralnym i prostych ocenach. Wszystko się raczej zapętla i zgodnie z logiką lustra nie można dokonać prostego cięcia na osobne światy. Przemoc jest po obydwu stronach i choć źródłowo odwołuje się do kolonialnych podbojów Argonautów, nie czyni postawy Medei moralną ani zrozumiałą.
Brak samorozpoznania Medei ma swoje odbicie nie tylko w zemście, ale i języku, w którym Medea wypowiada swój los, swoje nieszczęście, samą zemstę. Nie sposób nie zauważyć, że mamy do czynienia z językiem niepełnym, przenicowanym urazami, które powodują ruchy syntaktyczne w języku. Z jednej strony możemy w tym widzieć próbę wyjścia Medei poza gramatyczny porządek władzy narzucony obcym językiem, w którym przyszło jej dokonać projekcji własnego losu. W tym sensie zaburzenie gramatyki można traktować jako wyraz buntu przeciw językowi wykluczenia społecznego kultury, na którą została skazana wskutek prymatu logiki miłości nad zasadami wspólnoty. Medea mówi/śpiewa bardziej między słowami, w szczelinach językowych, w których być może próbuje odnaleźć swoje odbicie i podmiotowość. Tylko wyjście poza system, a zatem obcy jej świat kulturowy, który obrócił się przeciwko niej, który odmówił jej prawa do uczestnictwa społecznego, a nawet skazał na banicję, pozwala sformułować krytykę tego systemu.
Wiąże się z tym oczywisty wątek szaleństwa i bólu, który rozsadza od wewnątrz strukturę języka i narzucane jego autorytetem role społeczne, na które Medea nie chce się zgodzić. Stąd u Mullera wątek autoteliczny, akcentujący fałsz sceny. To przecież są aktorzy, tak jak aktorami są normalni uczestnicy życia społecznego, którzy wypełniają role matek, ofiar, ojców, żołnierzy, mścicieli. Zabójstwo własnych dzieci w tym sensie stanowi radykalną formę zakwestionowania rytuału reprodukcji ról społecznych. W operze Dusapina wyjście poza role społeczne, z czym wiąże się motyw szaleństwa, sugeruje niezwykle wysoko napisana partia sopranu. Słuchacz zostaje skonfrontowany z bólem Medei przez ból własnych uszu, do których dociera śpiew bliski krzyku, czasem nawet wrzasku. Formą muzyczną wypowiedzi staje się lament, który skłonił Dusapina do lekkiego ukłonu w stronę baroku.
Niestety, lament Medei okazał się dla reżyserki także syrenim śpiewem, któremu dała się zwabić i ponieść. W rezultacie spektakl Wysockiej razi brakiem elementarnego krytycyzmu, a tym samym brakiem związku z intencjami Mullera i Dusapina. Zamiast wieloznacznej rozprawy z kategoriami myślenia i mechanizmami przemocy, mamy do czynienia z bezpośrednią wykładnią emocji Medei, ukazanej w roli ofiary, do czego dochodzi się na poziomie prostych narracji i stereotypów, na które Muller nas uczulał. Od strony wykonawczej i wizualnej spektakl może zachwycać. Na Mullera nie ma tu jednak miejsca. Estetyka to nie wszystko.