Artykuły

Transmigracje miłosnych poruszeń

"Transmigrazione di fermenti d'amore" w reż. Leszka Bzdyla i Katarzyny Chmielewskiej w Teatrze Dada von Bzdülöw w Gdańsku. Pisze Gabriela Pewińska w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Kiedy Katarzyna Chmielewska pojawia się na scenie w stroju plażowym i czarnym kapeluszu z szerokim rondem, ktoś z widowni wzdycha z zachwytem: O Jezu... Trudno się dziwić, wygląda zjawiskowo, porusza się zniewalająco, choć przecież tylko (a może aż) zakłada nogę na nogę. Jest jak gwiazda włoskiego kina lat 60.

Skojarzenie nasuwa tytuł przedstawienia "Transmigrazione di fermenti d'amore", czyli transmigracje miłosnych poruszeń, gdzie inspiracją, jak zapowiadali wcześniej jego twórcy, było między innymi włoskie kino. Mamy tu zatem obrazy. Filmowe kadry. Jest trochę klaunady jak z Felliniego. Jest taneczne dolce vita, a nawet dolce far niente. Tematem - miłość. Miłość po włosku. Gładko ulizany casanova prawdopodobnie zapowiada to nam już na wstępie. Prawdopodobnie, bo długi, po włosku, monolog kończy się słowami "Alfa e Omega! Amore!". Melodyjny tekst jednak jest tu bardziej muzycznym tłem niż informacją. Na scenie rozgrywa się wszak teatr tańca.

Słów nie należy zatem traktować zbyt poważnie.

A poza tym amore to amore, co tu tłumaczyć. Każdy się zna na miłości. Kiedyś krytycy filmowi zarzucali Humphrey'owi Bogartowi, że niby wielki amant, a całować na ekranie nie umie. Choć powszechnie wiadomo, że krytycy na całowaniu znają się najlepiej, to jednak widownia, przynajmniej żeńska, nie dała się zwieść. Całują się też tutaj, na scenie Malarnia, ale recenzent nie będzie silił się na tegoż ocenę, zwłaszcza że i w tej kwestii widownia ma zapewne swoje niepodważalne zdanie. Wszystko tu sobie miarowo płynie, niczym siesta w świetle popołudniowego słońca. Jest miło, chwilami zaczepnie, bywa że i zmysłowo, a czasem jak w starej burlesce smutny klaun darowuje dziewczynie łzę zamienioną w kwiat.

Świat wykreowany na scenie jest prosty i naiwny. On i ona. Na ławce. Albo na parkiecie. Przytuleni. Ale jest też on i on (efektowny układ Leszka Bzdyla i Pawła Grali). A jeszcze ona i ona. Ci, którym jednak i tego mało, mogą liczyć na kolejne konfiguracje. Jak się okazuje, jakiekolwiek wymyślilibyśmy układy, miłość zawsze przybiera tę samą formę i rozgrywa się według tych samych zasad. Stare konstrukcje, znane od wieków szablony. Choreograficzny schemat.

Nikt nie opowiada tu rozdzierających historii, to raczej proste skojarzenia na temat uczuć, bliskości. Kochają się, a później rozstają. Szukają i znajdują, a potem odchodzą. Są blisko i nagle bardzo daleko. Ale flirtują na okrągło. Liczy się tu i teraz, miłosny amok. A raczej zapatrzenie. Niby po włosku, choć włoskiej namiętności, tej osławionej palpitacji nie ma. Palące słońce na wystylizowanej na telebimie mapie pogody to za mało. Z drugiej strony, powie ktoś, po co gorączka, niech sobie ta cielesność płynie, niech fermentuje po jakiemu chce, niech przenika, niech sobie jest. Wszak wszyscy lubimy takie historie, bo one są o nas.

Jeśli by trzymać się filmowej analogii, nie będzie "Transmigrazione di fermenti d'amore" opowieścią na Oscara. Lepiej sprawdzą się tu słowa z filmu "Wielkie piękno", który też zainspirował artystów: "Wszyscy jesteśmy na krawędzi rozpaczy. Jedyne, co możemy zrobić, to spojrzeć sobie w oczy, dotrzymać sobie towarzystwa i trochę pożartować". Jeśli ktoś tego szuka w teatrze, znajdzie to w tym przedstawieniu na pewno.

Indywidualnością jest tu Daniela Komędera. Rudowłosa tancerka to niepowtarzalny wdzięk i finezja ruchów. Urok i lekkość. Osobowość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji