Tęcze nad kosmosem
Dowód wielkiej ambicji daje teatr, jeżeli z całej twórczości Słowackiego wybiera dramat najtrudniejszy i najrzadziej grywany - "SAMUELA ZBOROWSKIEGO". Czy taką ambicję należy chwalić, skoro z góry wiadomo, że "siły i środki" tego teatru nie wydają się rokować pełnego sukcesu takiego przedsięwzięcia? Okazało się tym razem, że Teatr Klasyczny należy za to pochwalić.
"Samuel Zborowski" jest tworem rozszalałej fantazji poety. Trudno znaleźć w literaturze - i przed nim i po nim - równie gigantyczną i równie śmiałą wizję teatralną. Z dramatu tego pozostał tylko brulion, luźne i nie całkiem jeszcze opracowane sceny. Zapewne Słowacki nigdy by go nie doprowadził do końca, bo sprostać słowem rozmiarom tej wizji w ogóle nie wydaje się możliwe. Z zachowanych fragmentów ledwo zarysowują się jej kontury. Prawdziwie to ,,teatr ogromny".
Sceną tego teatru jest wszechświat - ziemia, niebo i piekło, przestworza i dno oceanu. Granice czasu zakreślone są trzema tysiącami lat a właściwie wiecznością. Przez wszechświat ten 1 przez tę wieczność przechodzą dzieje ludzkości i przechodzą też przez Polskę. Twórczy duch tych dziejów objawia się w polskiej wolności szlacheckiej, wciela w Samuela Zborowskiego. I przed trybunałem w zaświatach toczy się rozprawa przeciw Zamoyskiemu, który w imię prawa i racji stanu kazał ściąć Samuela. Obrońcą Zborowskiego i oskarżycielem Zamoyskiego na tej rozprawie jest Lucyfer. Jest to obrona i oskarżenie, rozprawa dwóch idei - dylemat władzy i granic wolności czy swawoli. Słowacki traktuje go przeciw historii i z pogwałceniem faktów, a zgodnie ze swoim systemem filozoficznym. "Samuel Zborowski" miał być demonstracją tego systemu z wcielaniem się dusz i ognistym duchem jako motorem rozwoju świata, w którym poczesne miejsce zarezerwowane jest dla Polski. Dla nas jednak ten dramat jest nie wykładnią filozofii czy myśli politycznej ale wspaniałą, barokową wizją, z której toczy się lawina słów i obrazów poetyckich
Czy taki obraz dramatu Słowackiego rysuje się w przedstawieniu Teatru Klasycznego? Nie, jest raczej wprost przeciwnie. Formułuję to jako stwierdzenie, nie jako zarzut. Bo na taki - zgodny z Słowackim - wyraz teatralny być może "siły i środki" w tym wypadku byłyby niedostateczne, a być może też taki ładunek dla dzisiejszego widza okazałby się trudniejszy do
wchłonięcia. JERZY KRECZMAR zgodnie ze swymi upodobaniami i swym temperamentem reżyserskim wydobył przede wszystkim elementy intelektualne, polityczne, nadał dyscyplinę szaleństwu poetyckiemu, przygasił gejzer poezji, skameralizował dramat kosmiczny choć scenie rozprawy potrafił nadać teatralny rozmach wielkości. Z tą koncepcją zgadzały się wszystkie składniki przedstawienia i z tego też tylko punktu widzenia można je oceniać.
Np. dekoracje. W "Samuelu Zborowskim" mienią się raz po raz tęcze, chwyta za oczy purpura i szkarłat, błyszczą srebrne chmury i złote gwiazdy - taki jest barokowy wszechświat
Słowackiego. Scenografia STANISŁAWA BĄKOWSKIEGO jest bardzo ładna i sensowna w swych symbolach, ale cała utrzymana w tonach czarno-białych, oszczędna w kolorze kostiumów, funkcjonalna - taki jest współczesny wszechświat Kreczmara.
Dalej - sposób mówienia wiersza. Rozlewna rzeka poezji Słowackiego została ujarzmiona. Aktorzy zacierali rytmy, mówili w sposób możliwie potoczny, starali się oddać przede wszystkim sens, a nie piękno poetyckie słowa. Nie poddawali się ani trochę patosowi czy deklamacji. I trzeba przyznać, że pod tym względem reżyser wydobył z zespołu, niezbyt przecież obytego z wielkim - i to tak wielkim - repertuarem, maksimum jego możliwości. Z dużą inteligencją i sugestywnością zagrał Lucyfera (to główna rola w dramacie) JERZY KALISZEWSKI i dzięki temu zaświatowy "przewód sądowy" wypadł bardzo klarownie i przejmująco. JÓZEF NALBERCZAK jako Samuel Zborowski poradził sobie z trudnymi i nowymi dla siebie zadaniami. Był prosty, skupiony i silny wewnętrznie. Bardzo dobrze objaśniał całe przedstawienie ZYGMUNT MACIEJEWSKI jako Mistrz, postać stworzona - ze słów Słowackiego - przez adaptatora. WŁADYSŁAW SURZYŃSKI pokazał kanclerza Zamoyskiego z nieco nadmierną ekspresją. WACŁAW SZKLARSKI ładnie zaakcentował poezję postaci Heliona. Na bardzo dobrze wyważonej granicy charakterystyczności zatrzymali się jako duchowni ojcowie: WŁODZIMIERZ KWASKOWSKI i CZESŁAW ROSZKOWSKI. Trafne sylwetki stworzyli: CZESŁAW STRZELECKI (Biskup), RYSZARD KIERCZYŃSKI (doktor), KAZIMIERZ BRODZIKOWSKI (filozof). Z kobiet najładniej mówiła wiersz ALEKSANDRA KARZYŃSKA jako Diana. Poza tym ZOFIA PERCZYŃSKA grała Amfitrytę a HELENA NOROWICZ Helianę. Chór niebian również działał sprawnie. W całości znać było wielką kulturę literacką Jerzego Kreczmara. Dokonał on ogromnych dęć przede wszystkim w długiej rozprawie, dodał trochę tekstu z innych utworów Słowackiego, fragmenty zorganizował i pokazał tak, że nawet pierwsza, trudna i poplątana część dramatu tłumaczyła się, jeżeli nie całkowicie, to w każdym razie w możliwie maksymalny sposób. Na wszelki wypadek jednak trzeba poradzić widzom, aby zajrzeli przed przedstawieniem do programu i przeczytali tam "libretto" napisane z doskonałą jasnością przez Edwarda Csato. Wtedy łatwiej i lepiej będą mogli przyswoić sobie piękności tego dramatu i tego udanego przedstawienia.