Artykuły

Dorosłam do wysokich obcasów

- Na początku bałam się mówić o sobie - aktorka. Uważałam, że na to trzeba zasłużyć. Ale zrobiłam parę spektakli niezależnie od nich. Zaczęłam myśleć: a właściwie dlaczego nie? - mówi MARIA SEWERYN.

Przestała być "ta narwana Seweryn". Maria Seweryn dojrzała i lubi ten stan. Pogodziła się z tym, że ma znanych rodziców. Teraz marzy o trzecim dziecku. Tym razem o synu.

Po siedmiu latach zmagań z zawodem dziś jest jedną z bardziej wziętych aktorek. Zrobiła serial, gra u Konczałowskiego. Wieczorami pędzi na spektakle gościnne albo do mamy, Krystyny Jandy - do Polonii. Do tego rola żony i mamy dwóch córek. Nie na pokaz, bo jak wszystkie kobiety w jej rodzinie, jeśli już coś robi, angażuje się na maksa.

Katarzyna Józefowicz: - Zdarza się, że ludzie doprowadzają cię do płaczu albo do szewskiej pasji?

MARIA SEWERYN: - Gdy ktoś na mnie nakrzyczy, staram się zachować zimną krew. Płaczę sama, w samochodzie. Chciałabym wyrzucać z siebie złość, ale nie potrafię. Nie jestem dobra w potyczkach słownych. Może to brak inteligencji... Jak lecą ostre żarty, to ja pewne rzeczy biorę do siebie.

- Nie wyglądasz na wrażliwca, ludzie myślą o tobie "twardzielka".

- Dotyka mnie wiele rzeczy. Na szczęście już nie wszystko. Z wiekiem uczę się odporności. Już z grubsza wiem, co jest moją wartością, a czego mi brakuje.

- Jan Englert powiedział, że jesteś mieszanką swoich rodziców. Teraz pewnie słyszysz, że stajesz się bardziej podobna do mamy. Podobnie się poruszasz, gestykulujesz, mówisz...

- Właśnie ostatnio kolega powiedział mi po spektaklu: "No, nareszcie obudziłaś w sobie mamę".

- Dawniej buntowałaś się przeciwko tym porównaniom. A teraz?

- Odebrałam tę uwagę jako komplement. Porównania do rodziców przestały być dla mnie problemem. Na początku bałam się mówić o sobie - aktorka. Uważałam, że na to trzeba zasłużyć. Ale zrobiłam parę spektakli niezależnie od nich. Zaczęłam myśleć: a właściwie dlaczego nie? Dlaczego miałabym zrezygnować z tego zawodu?

- Było aż tak źle?

- Bywało różnie. Nie chcę uprawiać martyrologii. Zyski i straty się równoważą. Nie będę udawać, parę razy nazwisko bardzo mi się przydało. Dzięki niemu zauważano mnie: aha, to jest córka. To jedna prawda. Druga jest taka, że nie utrzymasz się w tym zawodzie, jak się nie będziesz uczyć, rozwijać.

- Pech chciał, że masz wyrazistą mamę.

- Kontrowersyjnych mam rodziców. A u nas indywidualności budzą agresję. Na całym świecie kogoś na tyle zdolnego, że sam sobie coś napisał, wyreżyserował i zagrał, nosi się na rękach, a u nas on budzi pogardę. Nie rozumiem

tego. Jest mi przykro. Ale to przecież mama mi powtarzała, że jesteśmy narażeni na oceny i koniec. Nie da się zadowolić wszystkich.

- W co jeszcze cię wyposażyła? W pracowitość i zapał?

- Radzę sobie, ale nie śmiałabym się do niej porównać.

W zawodzie wiodło ci się różnie, a jednak się nie poddałaś.

- Ja nie mam wyjścia. Pojawił się Teatr Polonia. To wielka rzecz. Ale był moment zwątpienia. Po skończeniu szkoły miałam rok zupełnej ciszy. Nie zrobiłam nic. Myślałam, że może trzeba skręcić w inną stronę. Oczywiście nie poszłabym na ekonomię, ale fajnie by było studiować historię sztuki. Byłam zdecydowana. Mocno wzięłam sobie do serca coś, co powiedział kiedyś Tadeusz Łomnicki, że aktorowi nie wolno zwątpić. Te słowa dudniły mi w uszach, myślałam: skoro pan Łomnicki tak uważał, no to koniec. Zadzwoniłam do ojca w środku nocy i on powiedział: "Pamiętaj, że wątpliwości są najbardziej twórcze".

- To cię uspokoiło?

- Na trochę. Ja wątpię bardzo często. W mojej samoocenie przeważa raczej uczucie zwątpienia w siebie. Czasem dodaję sobie otuchy... Śmiesznie musi wyglądać ktoś, kto siedzi za kierownicą i mówi sam do siebie: "No, uspokój się, jest dobrze, wczoraj jeden pan ci powiedział, że jesteś jego ulubioną aktorką, i tego się trzymaj". Trudno wyrabiać w sobie wiarę w siebie. Ciągle się tego uczę.

- Wieczorny powrót z teatru do domu nie wycisza tych wątpliwości?

- Mój mąż siedzi wtedy przy komputerze, kompletnie nie interesuje go, jak mi poszło, i to jest fantastyczne. Wchodzę i widzę, że dzieci śpią, nie mają kataru, Lena odrobiła lekcje, a on najspokojniej w świecie coś tam sobie dłubie przy zdjęciach. Nagle liczy się tylko ten świat.

- Stworzyłaś sobie ten świat na wypadek, gdyby wszystko inne się waliło?

- Nie zrobiłam tego z premedytacją. Wcześnie wyszłam na mąż. Urodziłam dziecko, gdy miałam 22 lata. Nie przeżyłam dorosłego życia bez rodziny, więc nie mam skali porównawczej. Bo tak naprawdę dziecko urodziło dziecko.

- To jak sobie poradziłaś?

- Wmawiałam sobie, że jestem dorosła. Bo co na trzecim roku studiów można wiedzieć o życiu, o macierzyństwie? Nic. Zaszłam w ciążę i koniec. Przedtem przez pół roku śniło mi się, że nie mogę mieć dzieci. Ten paskudny sen powracał. Paranoja. Więc kiedy to się stało, poczułam ulgę. Mój przyjaciel Rafał Mohr opowiada, że zobaczył mnie w sali gimnastycznej, gdy odwróciłam się do niego i pokazałam, że jest OK. Wiedział, o co chodzi. Że jestem w ciąży.

- Twoi znajomi twierdzą, że działasz spontanicznie. A z drugiej strony twoje życie wydaje się przemyślane i poukładane.

- Uważam się za spontaniczną, uczuciową osobę. A z drugiej strony lubię planować. Boję się, jeśli nie wiem, co będę robiła za trzy, cztery miesiące. Teraz mam plan do marca. Ale jak siebie znam, to w lutym zacznę się denerwować. - Jak patrzyłam na ciebie w "Miss HIV", miałam wrażenie, że masz w sobie tyle samo cech dojrzałej kobiety, co nastolatki.

- Ciągną mnie różne rzeczy. Żyję w różnych światach. W życiu na wszystko jest czas i miejsce. Kiedy jestem w domu, zajmuję się dziećmi i mężem, nie pracuję. Po czym przyjeżdża moja siostra, córka Edwarda, siadamy, uczymy się tekstu i myślę tylko o tym. Jest też czas na pójście po spektaklu z kolegami do knajpy.

- Pełna harmonia i nikt w domu nie cierpi?

- Ale tak nie jest. Z Leną byłam dziesięć miesięcy bez przerwy. A dla Jadzi jestem niedzielną mamą. I jeżeli zdecyduję się na trzecie dziecko, a chciałabym, to tylko jeżeli będę mogła sobie pozwolić na rok wolnego. Nie chcę powtórzyć tego, co jest teraz. Wracam do domu i dowiaduję się, że Jadzia zrobiła dwa kroki. Serce mnie boli, czuję fizyczny ból, że nie mogę przy tym być.

- Masz wyrzuty sumienia?

- Są chwile, kiedy jest mi strasznie źle. Kiedy Jadzia miała cztery, sześć miesięcy, a ja spędzałam z nią więcej czasu, to gdy płakała, wyciągała ręce do mnie. A teraz płacze i wyciąga ręce do opiekunki albo do Leny. Nie mam

wyrzutów sumienia, bo mała nie jest nieszczęśliwa. To ja jestem nieszczęśliwa. Ona ma Lenę, ma Roberta, opiekunkę - fantastyczne osoby.

- Do kogo są podobne dziewczynki?

- Lena do mojej mamy. One mają niesamowity kontakt, nawet w to nie wnikam. Ona ma taką delikatność, kruchość, jest cudna. Wszyscy mówią, że Jadźka jest podobna do mnie, czego ja w ogóle nie widzę. Ale obie są córkami swojej mamy i wnuczkami swojej babci. Ostatnio podsłuchałam rozmowę Leny z koleżanką. Koleżanka powiedziała: "Widziałam film z twoją mamą". A Lena: "Podobał ci się? Tak? No to dobrze". Taka mała, a już się przejmuje. Następna w rodzinie z głęboko zakorzenionym poczuciem odpowiedzialności.

- Zależy ci na tym, żeby mieć syna?

- Bardzo chciałabym mieć syna. Mój dom jest bardzo kobiecy. Nawet pies jest kobietą, dwa koty są kobietami.

- Kiedyś lepiej dogadywałaś się z facetami, miałaś mnóstwo kumpli, byłaś otoczona mężczyznami.

- W pewnej chwili zaczęłam potrzebować obecności kobiet. Ale dojrzałych. Młodziutkie dziewczątka mnie irytują. I młode aktorki. Patrzę na taką dwudziestolatkę i widzę coś, co jest nieprawdziwe, hałaśliwe i męczące. Choć wiem, że pewnie byłam taka sama. Natomiast starsze ode mnie kobiety mnie przyciągają. Lubię ich pogodno-akceptujące spojrzenie na świat.

- Ktoś taki jest w twoim domu?

- Babcia. To jest dynamit, siła, jakiej w życiu nie widziałam, a przy tym ma niesamowity spokój. Niektóre tematy przemilcza i daje mi do zrozumienia, że to są sprawy, o których nie warto rozmawiać, ekscytować się nimi. Jest parę kobiet, które mnie fascynują, ale z kolei nie pasują do tego opisu. Na przykład Ania Augustynowicz. To dla mnie ważna kobieta, reżyser. Dała mi poczucie akceptacji i bezpieczeństwa. Przy niej się upokoiłam.

- Mama się nie obrazi?

- Nie. Ania mnie opanowała. Przestałam być roztrzęsioną Seweryn. Wszyscy powtarzali: "Fajna jesteś, taka narwana". A ja nie chciałam być narwana.

- W biografii twojej mamy przy haśle córka jest odpowiedź: niepokój. Dajesz po temu powody?

- Każde dziecko daje. Mama urodziła mnie, gdy miała 21 lat. Od kiedy zaczęłam mówić, uważała mnie za partnera, równolatkę. Ja znikam na dzień i wracam wieczorem, a jej nie było miesiącami. Może dlatego mamy skomplikowaną i nietypową relację. Ona musiała mnie wychowywać przez telefon, nie mając kontroli nad moim życiem. Kompletnie nie wiedziała, co się ze mną dzieje. Pozostawało jej tylko zaufać mi. Ja nie jestem przyjaciółką mojej mamy. Nie biegam do niej z byle czym.

- Taka mama nigdy nie wbijała cię w kompleksy?

- Nie, bo ja się do niej nie porównuję. Znalazłam swoje miejsce, swoją drogę. Lubię na nią patrzeć, na jej blask. W szkole i jeszcze długo później mówiłam, że nie wolno mi grać tak jak ona, że proszę mnie nie porównywać. Po czym urządzałam swoje mieszkanie i układałam rzeczy tak jak w domu. Wychowując dziecko, mówiłam te same zdania, które usłyszałam od niej.

- Masz z kim innym takie porozumienie jak z nią?

- Nie. To jest bardzo wyjątkowe. To się dzieje poza słowami. Ja nawet nie potrafię o tym opowiadać.

- "My się kochamy, rozumiemy" tego nie wyczerpuje?

- My się bardzo rzadko dobrze rozumiemy. Różni nas podejście do wielu spraw. Mamy inne charaktery, temperamenty, gust. Ale to też mnie motywuje. Czasem staram się wyglądać tak, jak ona lubi. A kiedy powie mi, że podoba jej się moja spódnica, jestem naprawdę szczęśliwa.

- Ta akceptacja na scenie własnej cielesności, o której mówiłaś przy okazji spotkania z Anią Augustynowicz, nie zmieniła cię jako Marysi Seweryn?

- Ja nawet chciałabym ubierać się bardziej kobieco, nosić na co dzień biżuterię, ale to takie niewygodne. Gdy mam coś na szyi albo na palcach, zaczynam się dusić. Moja siostra, która interesuje się ezoteryką, mówi, że to mi odcina energię, ogranicza przestrzeń, wolność. Ale jest postęp, od pół roku noszę bardzo wysokie obcasy. Samą mnie to bawi. Wtedy jakoś inaczej się poruszam, płynniej, nawet inaczej mówię do mojego męża. Zaczynam to lubić, a kiedyś napawałoby mnie to wstrętem.

- Są inne rzeczy, które twoja mama chciałaby zmienić?

- Mama ma potrzebę kontroli nad życiem swoich dzieci, ale nie po to, żeby dominować. Ona boi się, że jak coś się wymknie spod jej ręki, to komuś stanie się krzywda. Wszystkie decyzje podejmowałam, myśląc, co ona na to powie. Ale nagle bez porozumienia z nią odchodziłam z Teatru Powszechnego - była tak szczęśliwa, że tam jestem; bez porozumienia z nią zachodziłam w ciążę. Bałam się, że nawet ten mądry człowiek w końcu straci cierpliwość. I okazało się, że ona akceptuje moje wybory. Nawet jeżeli z czymś się nie zgadzała, jak coś było wbrew niej, to przyjmowała to. Przez wiele lat rodzice nas chronią.

- Potem my ich?

- Chciałabym jej uprzyjemnić życie. Ona tak daleko idzie, tyle ryzykuje. Mama traci panowanie dopiero w takich momentach, gdy ktoś inny na jej miejscu już dawno by nie żył. Możemy ją tylko wspierać. Ale nie masz pojęcia, jaka to radość, gdy się udaje.

- Jak chciałabyś wychować swoje dzieci?

- Na pewno nie zmienię najważniejszej rzeczy, jaką wyniosłam z domu - że dzieci powinno się obdarzać zaufaniem, bo wtedy one chcą mu sprostać. Ale chcę dać im coś, czego mnie trochę brakowało. One lubią się przytulać. I nie mają przed tym oporów, a pokolenie moich rodziców miało.

- Urodziłaś dziecko w tym samym wieku, co rodzice, tak jak oni wybrałaś aktorstwo, nie boisz się, że powtórzysz też ich rozwód?

- To jest taka miłość, że nie wiem, co by się musiało zdarzyć, żeby się skończyła. Robert bardzo wiele rozumie. Jest piekielnie wymagający. I pozornie trzyma dystans, ale to ciepły i kochający człowiek. Jestem bardzo dumna. Z nas. Spytam inaczej: mogłabyś dziś oszaleć na punkcie innego mężczyzny?

- W kwietniu będzie 8 lat odkąd jesteśmy razem. Dla mnie to bardzo długo. Kurczę, to jest największy sukces mojego życia. Przez tyle burz, kryzysów przeszliśmy. Ten serial zrobiłam też dlatego, że jak byłam w ciąży z Jadzią, zrozumiałam, że mój mąż przez tyle lat uczył się, pracował, a ja bujałam w obłokach. Robiłam wiele rzeczy, ale nie zarabiałam pieniędzy. A on ciężko pracował i gdzieś tam z boku rozwijał swoją pasję. Dzięki temu, że on utrzymywał dom, robiłam to, co chciałam. Jestem mu za to wdzięczna.

- Co zrobić, żeby sobie dobrze ułożyć życie?

- Ważne, żeby drugiej osobie dać wolność. Zrozumieć jej potrzeby i je zaakceptować. Bo jeżeli ktoś nie składał koszul w kostkę, to nie będzie ich składał. Gdy się to zrozumie, to okazuje się, że życie razem jest prostsze.

- Żeby ci ktoś za bardzo nie pozazdrościł, może powiedz, że trzydziestka to traumatyczny moment w życiu kobiety.

- Ważny. Myślałam, że nie. Ale nagle, wcale nie w urodziny, zaczyna do ciebie docierać, że czas nie stoi w miejscu. I nie chodzi o odbicie w lustrze. Jesteś zdziwiona, że w jakiejś grupie już nie jesteś najmłodsza. W pierwszej chwili myślisz sobie: co za ulga. A potem zaczynasz liczyć: 30, 40, 50... Nie lubię myśleć o starości. Boję się nie zmarszczek, z tym sobie poradzę, tylko choroby - tego, czy będę mogła chodzić, oddychać. To mnie przeraża.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji