Artykuły

Dzieci są geniuszami fantazji, czyli podsumowanie przeglądu "Co nowego?"

Siedmiodniowy przegląd teatru dla dzieci i młodzieży zaproponowany przez Teatr Miniatura był w dużej mierze zjawiskiem społecznym, ponieważ tak jak fotografem dziś jest każdy, tak każdy dorosły ma swoje zdanie na temat dzieci i młodzieży; jej wychowania, edukacji, miejsca i roli w świecie - pisze Katarzyna Wysocka w Gazecie Świętojańskiej.

Dorosły w tym przeglądzie stał się "osobnikiem" najważniejszym, ponieważ zabrakło, niestety, publicznych wypowiedzi młodego pokolenia, adresatów spektakli prezentowanych w Gdańsku. Nie zabrakło natomiast poważnych rozmów o tematach i języku spektakli dla młodego odbiorcy, chęciach i przyzwyczajeniach, które raz przyciągają, innym razem znacząco odpychają dzieci od miejsc kulturowo nacechowanych. Rozmowy były panelowe, nadobnie kurtuazyjne, a zatem każdy wyniósł z nich to, co przyniósł. Spektakle wybrane do przeglądu były dobrym punktem odniesienia do tych stonowanych rozmów, co dało oczekiwany efekt, że przegląd był potrzebny, udany i że nabierze w przyszłości rozpędu.

W niedawnych czasach, gdy moje nastoletnie dziecko chodziło do najlepszej w Gdyni podstawówki (wg rankingów), zostałam postawiona pewnego razu w sytuacji, która mnie skrajnie oburzyła. Otóż syn na Dzień Chłopaka dostał książkę szwedzkich autorów "Wielka księga siusiaków". Książkę zatwierdziła wychowawczyni, trójka klasowa (pozostali rodzice nie zostali zapytani o zdanie, podobnie jak dziewczęta z klasy), a z chłopcami na temat treści (wulgaryzmów, przekleństw, prymitywnych skojarzeń i frazeologii) zawartych w książce nikt nie rozmawiał. Dlaczego? Bo nie wypada rozmawiać, ale wypada, nawet trzeba w tym wieku dawać takie prezenty. Oczywiście nie był to rodzaj edukacji artystycznej, jednak indolencja wyedukowanych rodziców i nauczycielki sięgnęła zenitu. Wielu chłopców czuło się skrępowanych zawartymi treściami w takim wydaniu, choć nie były im obce. Cóż powiedzieć o spektaklach dla dzieci i młodzieży? Bywa podobnie. Dorosły twórca chce mieć rację, a jeszcze jak jego racja posiada zaplecze intelektualno-bufoniarskie, rację musi mieć na pewno. Jak dopasować opinie dojrzałego członka kulturalnej społeczności do oczekiwań młodych? Systemowym doborem terminów przez rozrastającą się grupę edukatorów teatralnych? Pół biedy, jeżeli to terminologia z zakresu psychologii czy socjologii...

Dlaczego piszę tak jednostronnie o dorosłych? Bo czasy zmieniły się do tego stopnia, że mało kto rozpoznaje już mody wypracowywane przez sprzymierzone koncerny, instytuty (w tym kultury i teatralne) od tego, co wyjściowo może służyć dzieciom. W teatrze z jednej strony podejmuje się wyzwania mające pobudzić wyobraźnię i kreację młodego człowieka, ale często kalkuje się to, co modne. Innym razem szarża na nowe okazuje się mieć podłoże zupełnie eksperymentalne, dalekie jednak od oczekiwań odbiorcy. Jak sobie radzić w świecie ocen, kryteriów i prześladowczej manii pełnej sali? Wydaje się, że kilka propozycji, jakie omawiane były podczas czterech paneli, może się sprawdzać. Mnie przekonał model hamburski, o którym opowiadał Michael Müller. W tamtejszych szkołach podstawowych wprowadzono edukację teatralną jako obowiązkowy przedmiot, co spowodowało nie tylko wzrost kompetencji u dzieci, ale także u nauczycieli, co w prostej linii przekłada się na coraz bardziej świadome odbieranie teatru, czy szerzej - sztuki. Innym sposobem docierania do widza jest wyjście teatru poza własny budynek. Spektakl "Über die Grenze ist es nur ein Schritt" (Przez granicę już tylko jeden krok) zagrany na scenie Teatru Szekspirowskiego, to sprawdzony i doceniony za granicą przykład pozainstytucjonalnego dotarcia do nastolatków, żywo chłonących formę i treść. W Polsce również taki model docierania do uczniów jest stosowany od wielu lat (spektakle grane w klasach lekcyjnych). Najwięcej miejsca poświęcono lokalności w kontekście formy i treści, które mogą być składnikiem sukcesu w komunikacji z widzem; w tym uwagę poświęcono teatrowi dokumentalnemu. Lokalność pojęta jako prezentacja postaci i zdarzeń prawdziwych oraz forma dostosowana do lokalnych odwołań i uwarunkowań. "Dorzucić" do tego należy szczerość przekazu i poszanowanie poszczególnych etapów rozwojowych dziecka, których "przeskakiwać się" nie powinno - i sukces gwarantowany.

Zgadzam się ze zdaniem Jacka Głomba, który określił kierunek polskiej edukacji jako najgorszy w historii, w tym także edukacji kulturalnej. Dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej stwierdził, że większość teatrów instytucjonalnych jest obrażona na edukację teatralną. Jego teatr podejmuje ogromne wysiłki na tym polu, kształcąc dzieci, młodzież, osoby dorosłe, w tym także seniorów. Ponadto zakładają kluby teatralne w szkołach. Oczywiście najłatwiej narzekać, jednak wiele prawdy kryje się w tych gorzkich słowach dwadzieścia pięć lat po odzyskaniu wolności. Gdyby nie to, że szkoły stają się coraz bardziej otwarte na alternatywne metody nauczania, byłoby trudno zaistnieć. Ale w kontekście edukacji teatralnej przez pryzmat szkoły nadal jednak pokutuje wola edukowania, nie kreacji odbiorcy. A na koniec tej części sprawozdawczej z paneli, cytat Zbigniewa Głowackiego, dyrektora Olsztyńskiego Teatru Lalek, odzwierciedlający aspekt edukacyjny w myśleniu z okresu komuny: "Dziecko to przyszły człowiek". Na ile zmieniły się nasze wyobrażenia o teatrze dla dzieci i młodzieży oraz oczekiwania wobec tego teatru?

Na przegląd teatrów dla dzieci i młodzieży złożyły się trzy spektakle rodzime Miniatury: "Baltic. Pies na krze", "Remus" i "Fahrenheit" oraz trzy gościnne, o których poniżej. Prezentowane przedstawienia Miniatury na pewno spełniały wymogi różnorodności formy, skupienia się na odbiorcy, potwierdzając siłę lokalności jako nieustannego źródła inspiracji.

Pierwszy, gościnny spektakl przyjechał z Olsztyna. "Na Warmii dawno, dawno temu" to przykład lalkowej sztuki dla maluchów, które poznają tajemnicze dzieje trzech, warmińskich jezior. Troje aktorów opowiadających legendy wykorzystuje cebrzyki z wodą imitujące jeziora, wykonane z surowego drewna postaci ludzkie lub leśne stwory oraz proste przedmioty. Bez ozdobników i fajerwerków artyści przedstawiają w miarę pogłębione historie melodramatyczne, posługując się zapomnianym stylem opowieści z krainy mchu i paproci, czyli ze zbędnym patosem. Miałam wrażenie, że wypełniona po brzegi widownia maluszków na jednym z dwóch pokazów, zachowuje się poprawnie jak na 40-minutowy spektakl, ale nie jest zainteresowana historiami. Uboga scenografia nie przyciągała uwagi, jak również skromny wachlarz środków aktorskiego wyrazu. Spektakl poprowadzony linearnie, nie zaskakiwał, był przewidywalny i po prostu nudny.

Moje największe zainteresowanie wzbudziło przedstawienie "Über die Grenze ist es nur ein Schritt" Deutsches SchauSpielHaus z Hamburga, przeznaczone dla widzów powyżej 10. roku życia. Przedstawiona historia o losach uciekającej rodziny z Ghany przybrała postać uniwersalnego przekazu o potrzebie wolności nawet za cenę poniżenia i życia. Dwoje młodych aktorów Karolina Fijas i Aljoscha Zinflou zagrało energetycznie, nawet z przesadnym nadużywaniem przestrzeni i głosu podniesionego do krzyku. Nie przeszkodziło to w żaden sposób opowieści, w której każda z postaci została wyraziście nakreślona i przypisano jej określoną rolę w procesie odzyskiwania wolności. Naiwność mieszała się z wielkimi słowami, niedojrzałość z kontestacją, system "celował" do jednostek. Ludzie ogołoceni zostali ze złudzeń, ale wiele rzeczy pozostawiono w spokoju swoistej tajemnicy.

Mimo iż historia rodziny, która w niepełnym składzie dociera ostatecznie z Afryki do Niemiec, jest nieco abstrakcyjna dla Polaków, to zrozumienie na poziomie walki z niesprawiedliwością społeczną i ekonomiczną obce już nie jest. Losy rodziny przedstawiane są w trzech planach - historycznym (dramatyczna ucieczka przez połowę Afryki), charakterologicznym i planie czasowym teraźniejszym. Spektakl dzięki temu zabiegowi zyskał na wewnętrznej przestrzeni, pobudzając nieustannie wyobraźnię widza. Dodatkowym walorem był autentyzm językowy, ponieważ aktorzy przemiennie używali niemieckiego, angielskiego i polskiego.

Spektakl z Hamburga to przykład teatru dokumentalnego, gdzie autentyczność przekazu rozkłada emocje u widza, poddanego procesowi jednoczesnej konfrontacji własnych wyobrażeń o świecie z tymi, które prezentują dramaturg i artyści. Przedstawienie grane w szkołach sprawdza się w przekazie zarówno treści jak i formy, dostosowanej do bezpośredniej konfrontacji z widzem młodzieżowym, czym dodatkowo zyskuje na sile.

Mam dużo wątpliwości w odniesieniu do ostatniego z gościnnych spektakli, "Męczenników" w reżyserii Anny Augustynowicz, do tekstu Mariusa von Mayenburga. Mimo wielu atutów, propozycja Teatru Współczesnego ze Szczecina zdaje się pozostawać w jakimś wyabstrahowaniu. Z jednej strony symbolicznie traktuje stosunek do religii społeczeństwa konsumpcyjnego oraz pokazuje rolę jednostki w procesie samostanowienia społecznego, ale wykorzystuje skróty, by pokazać swoją tezę. Nastolatkowie, których reprezentantem jest główny bohater Benjamin (znakomita kreacja Konrada Bety), to przecież ludzie szukający akceptacji rówieśniczej, potwierdzenia osobistej konstytucji jako człowieka, a Benjamin skrajnie izoluje się od pozostałych. Początkowo stwarza niewygodne sytuacje dla otoczenia, a potem bezpardonowo rozprawia się z całym światem, korzystając z mechanizmów społecznych traum. Nieznany początek jego religijnej fascynacji, to pierwszy zarzut nieautentyczności postaci. Biorąc pod uwagę rozpad w domu rodzinnym, szkołę, w której poprawność polityczna doprowadza do wyznaniowości, teza o możliwym religijnym fanatyzmie ucznia nie wydaje się niemożliwa. Faszyzacja poglądów to już jednak poważne uwikłanie, z którego ostatecznie bohater zostaje rozgrzeszony - zbyt łatwo, zbyt prędko. Przemawianie do młodych przykładami odosobnionych jednostek, to próba artystycznie uzasadniona, jednak psychologicznie/edukacyjnie dyskusyjna. Liczne przykłady filmowe ("Sala samobójców", "Musimy porozmawiać o Kevinie", "Polowanie", "Życie przed oczami" Vadima Perelmana, "Słoń" Gusa van Santa) traktujące o podobnych procesach, w tym doprowadzających do ostracyzmu niewinną jednostkę (w "Męczennikach" - nauczycielkę biologii i chemii, Ericę Roth), starają się dokładnie pokazać nie tylko mechanizmy społeczne, ale także psychologicznie doprecyzować postaci. Tego w szczecińsko-wałbrzyskiej prezentacji zabrakło. Postaci dorosłych bronią się same. Ich typologia jest odzwierciedleniem rzeczywistych zachowań. Postaci młodych: Benjamina, Georga i Lydii potraktowano zbyt szablonowo, aby stały się wielostronnie pojemne, tym samym ciekawe dla młodego widza.

Jak widać sztuka skierowana do dzieci i młodzieży stawia nie lada wymagania przed realizatorami. Powoływanie sztabów ludzi, aby zbudować spektakl, to przesada podszyta bezsilnością. Wydaje się, że podstawowym krokiem jest rozmowa z zaplanowanym odbiorcą spektaklu, co jest robione przez dwa ostatnio wymienione przeze mnie teatry: ze Szczecina i Hamburga. To wydaje się być najskuteczniejsza metoda konfrontacji wyobrażeń, ambicji reżyserskich czy dramaturgicznych, interpretacji roli z rzeczywistością artystycznego dotarcia do dzieci i młodzieży. Z własnego doświadczenia wiem, że systemowa praca na polu edukacji teatralnej, przed- i pospektaklowej na poziomie młodych i równolegle nauczycieli to podstawowa droga do zrozumienia i zatrzymania widza. Dorosły podejrzewa najczęściej u siebie skończoność wyobraźni, młodzi zdecydowanie okazują się geniuszami fantazji. W tym sensie powinniśmy dać im miejsce na własną wypowiedź sceniczną i uważnie przyglądać się ich poczynaniom.

Na zdjęciu: "Męczennicy", Teatr Współczesny, Szczecin

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji