Artykuły

Gwiazdka w Skolimowie

Cóż to było za spotkanie! Do Skolimowa przyjechali znakomici goście - Emilia Krakowska, Teresa Lipowska, Witold Pyrkosz, Jan Kobuszewski, Lech Ordon, Ignacy Gogolewski, Jerzy Połomski, Tadeusz Sznuk, Jan Nowicki, Olgierd Łukaszewicz, Anna Cieślak oraz Sambor Czarnota - aby wspólnie z mieszkańcami Domu Artysty Weterana przygotować wspaniałe Boże Narodzenie.

W specjalnej świątecznej sesji dla Tele Tygodnia uczestniczyły oczywiście także mieszkanki Skolimowa: aktorki - Zofia Perczyńska, Janina Marisówna, Bożena Mrowińska, malarka Danuta Muszyńska-Zamorska oraz suflerka Tamara Tatera. Była piękna choinka, pyszny tort piernikowy, śpiewanie kolęd, Święty Mikołaj z prezentami, a nade wszystko ciepłe rozmowy, wspomnienia i doskonały nastrój. - Atmosfera była cudowna! A wspomnienia, anegdoty i żarty, które się pojawiły, tak swobodne jak w garderobie teatralnej. Wiek emerytalny, jak widać, daje niebywałe poczucie luzu i pogodnego dystansu do świata. Wszyscy z radością zaangażowali się w przedświąteczną inscenizację.

Zarówno ambasadorowie Fundacji Artystów Weteranów, mieszkańcy, jak i redakcja Tele Tygodnia, który od lat wspiera Skolimów. To spotkanie dało nam pewność, że jesteśmy jedną rodziną aktorską - wyjaśnił ideę świątecznej wizyty prezes ZASP Olgierd Łukaszewicz. W rolę Świętego Mikołaja wcielił się sam Jan Nowicki. Wybór był oczywisty! W końcu na swoich rodzinnych Kujawach aktor przebiera się za Świętego nie od dziś.

- U mnie na wsi stało się to już tradycją. Na początku, kiedy podejmowano mnie w okolicznych domach, częstowano też kieliszeczkiem wódeczki. Podnosiłem wtedy brodę Mikołaja i w tajemnicy przed dziećmi, wypijałem, bo było zimno. Już 15. rok objeżdżam okolicę. Niestety, tylko raz był śnieg, a to powoduje, że wycofujemy się z sań i bryczek. Zamiast tego są samochody rozświetlone, ze sztucznymi ogniami - opowiadał aktor. - Na początku wyciągnąłem pieniądze z własnej kieszeni, bo od tego trzeba zacząć. Jeździłem więc po fabrykach, kupowałem czekolady, przebierałem ludzi w aniołki - niektóre aniołki już wyszły za mąż i mają dzieci, więc stale dobieram nowe - potem dołączyli inni. Powstało coś, do czego próbuję przekonać mojego syna, żeby uruchomić łańcuch ludzkich serc. Już po raz drugi, albo nawet trzeci, Łukasz Nowicki będzie Mikołajem na Krzewęcie. Dlatego zacząłem zwracać się do niego "szefie". Ja tym razem będę pastuszkiem i stanę w cieniu - przyznał Jan Nowicki, któremu Skolimów, za sprawą filmu "Jeszcze nie wieczór", jest szczególnie bliski. W trakcie świątecznych przygotowań zabrzmiało wiele

pięknych opowieści wigilijnych - radosnych, wzruszających, ale i smutnych, które przy okazji były podróżą w czasie i niezapomnianą lekcją historii.

- Doskonale pamiętam Wigilię z 1938 roku. Mieszkaliśmy wtedy w miejscu, gdzie teraz stoi Pałac Kultury i Nauki. Była to taka cudowna, dziecięca Wigilia. Ale już ta kolejna, w 1939 roku, była jedną z najskromniejszych - opowiadał wspaniały gawędziarz Jan Kobuszewski. - Nawet nie było śledzia, tylko pasta z tranu. Panowała straszna bieda. A potem następne okupacyjne Wigilie, także bardzo skromne. Przed wojną wszystkie choinki były wysokie, do sufitu, a okupacyjne - małe. Był to taki protest przeciw okupacji. Nie zapomnę Wigilii po Powstaniu Warszawskim, we wsi Krzcięcice. Dostałem wtedy w prezencie książkę "Ostatni Mohikanin", którą mam do dziś. To było coś, bo byliśmy biedni jak myszy kościelne - zakończył swoją opowieść.

Ignacy Gogolewski oraz Emilia Krakowska, którzy zaskarbili sobie miłość widzów jako Antek i Jagna z "Chłopów", również wspominali swoje Wigilie z czasów wojny i okupacji. - Już sam fakt, że na Boże Narodzenie mieliśmy drzewko przybrane drobnymi płatkami z waty, był wyjątkowy. Nie wisiały na nim żadne ozdoby ani łakocie. Jeśli znalazło się na stole trochę postnej strawy, to już było wielkie święto i byliśmy szczęśliwi - wspominał Ignacy Gogolewski. - Świeczka i śpiew mamy, która kochała piękno i sztukę, to moje najmilsze wspomnienia - przyznała Emilia Krakowska. - Sztuka była samoobroną przed wojną, pozwalała zachować pogodę ducha i być wdzięcznym za to, że żyjemy. Bo życie jest naprawdę wielkim skarbem. Największą radością była ćwiartka mleka, jaką udało nam się zdobyć na święta. To był wielki sukces, ponieważ głodowaliśmy - dodała.

Dla Witolda Pyrkosza, niezapomnianego Pyzdry z "Janosika", Wigilia zawsze będzie dniem szczególnym, ponieważ aktor urodził się 24 grudnia 1926 roku. W tym roku świętować będzie zatem 88 lat! - Jak ten czas leci! Ani się człowiek obejrzał, minęła wojna i okupacja, założyło się własną rodzinę. Pamiętam pierwszą Wigilię z żoną i córką Katarzyną, we Wrocławiu. A potem kolejne, w Warszawie, już z naszym synem, a moim imiennikiem, Witoldem Juniorem. Teraz do wieczerzy wigilijnej zasiadamy, na zmianę, raz u nas, a raz u córki - wyjaśnia! aktor. - Tak się dzieci postarały, że otoczony jestem wnuczkami. Mam pięć wnuczek! Niestety, żadnego wnuka. Wszystko wskazuje na to, że nasze nazwisko zaginie. Ale, z drugiej strony, co to za nazwisko - Pyrkosz? Kościuszko! To jest ładne nazwisko. Na szczęście na Wigilii nie jestem jedynym przedstawicielem rodu męskiego, zawdzięczam to memu synowi, zięciowi oraz mężowi mojej wnuczki ze strony córki. Oczywiście, Wigilia nie może obyć się bez karpia i choinki. Smażenie i przyrządzanie karpia zawsze należało do mnie. Taka była u nas tradycja. No, może w tym roku mi darują. Nie pamiętam Bożego Narodzenia, żeby nie było choinki. Już prędzej karpia mogło nie być, tylko inna ryba, ale choinka była zawsze. Najpierw trzeba ją było jednak zdobyć, najczęściej wyciąć w lesie. W czasach PRL-u, kiedy było ciężko z choinkami, przyznaję, kradłem. Dzięki Bogu, minęły te czasy - z wielką swadą snuł swą wigilijną opowieść Witold Pyrkosz.

Podobnie zresztą jak jego serialowa żona z "M jak miłość", Teresa Lipowska. Aktorka z wielkim sentymentem wracała do czasów dzieciństwa, które spędziła w Łodzi, w starej przedwojennej kamienicy z kaflowymi piecami, gdzie unosił się zapach pasty do podłogi i czystych firanek. - Dla dzieci największą frajdą było przygotowanie ozdób na choinkę. Kleiliśmy je, pamiętam, z kolorowych papierów. Glanc papier się to nazwało. Powstawały z niego barwne łańcuchy i jeżyki, a z wydmuszek zabawne pajacyki. Cała masa zabawek! Wiadomo, że zaraz po wojnie nie było pięknych bombek. Na choince wisiały małe czerwone jabłuszka, które dziadkowie przywozili ze swego sadu, orzechy, cukierki, no i nasze zabawki - opowiadała Teresa Lipowska, która w Skolimowie zasiadła do fortepianu, co też obudziło wspomnienia. - Po wieczerzy siadałam do pianina, na którym grałam od dziecka, i wszyscyśmy śpiewali kolędy. Na koniec dziadek, który był zesłańcem syberyjskim, zaczynał śpiewać stare patriotyczne pieśni, przy czym bardzo się wzruszał. Tradycję śpiewania kolęd podtrzymywałam później w swojej rodzinie. Drukowało się kolędy, wszystkie zwrotki, i kolędowało. Syn grał na keyboardzie, ja na pianinie. Były triangelki, dzwonienie w kieliszki, buteleczki. Kiedyś wszystko miało inny nastrój i smak - przyznała.

A wtórował jej Tadeusz Sznuk; - Święta mojego dzieciństwa miały zupełnie inny zapach. Nie wiem, na czym to polegało, ale nawet choinki inaczej pachniały. Wychowywałem się w Górach Świętokrzyskich, więc pewnie to były jodły. W tym regionie prezenty przynosi Aniołek i właśnie na nie najbardziej czekaliśmy. Pamiętam przygotowania przedświąteczne, jakie czyniła mama w kuchni, a moja rola to było klejenie ozdób choinkowych. Zaczynałem już dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem.

Ciekawą historię z czasów stanu wojennego przytoczył Jerzy Połomski: - Pochodzę ze środowiska katolickiego i dla mnie wymiar duchowy świąt zawsze był najważniejszy. Teraz jestem samotnikiem, ale gdy W byłem dzieckiem, święta były niezwykle rodzinne. Dobrze pamiętam jedną Wigilię w stanie wojennym. Na zasadzie protestu poszedłem na warszawskie Pola Mokotowskie i kupiłem cztery choinki, które ustawiłem w każdym kącie mojego mieszkania i pięknie udekorowałem. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Chyba był to jakiś wewnętrzny protest, potrzeba jakiejś demonstracji - przyznał piosenkarz. Dla wszystkich bez wyjątku, niezależnie od metryki, Boże Narodzenie kojarzyło się z ciepłą rodzinną atmosferą. - Najwspanialsze święta były wtedy, kiedy żyła jeszcze moja żona Magda - przyznał Lech Ordon. - Przeżyliśmy wspólnie 57 lat. Żona przywiązywała do Bożego Narodzenia bardzo dużą wagę. Dla niej to były najważniejsze święta. Pamiętam, jak choinka kiedyś nam się zapaliła, a od niej firanki. Nie było wtedy lampek tylko świece woskowe. Fajczyło się, że ho ho! Piękny był ogień. Dobrze, że się zgasiło i nie było konsekwencji. Wszyscy ubieraliśmy choinkę - ja, żona, synowie i teściowa. Doczekaliśmy się z Magdą dwóch synów. Starszy, Krzysztof, jest operatorem filmowym i mieszka z żoną w Monachium, a młodszy, Piotr, też z żoną, w Wiedniu - wspominał z rozrzewnieniem aktor, rocznik 1928, z energią i uśmiechem bawiąc towarzystwo.

W świątecznych przygotowaniach uczestniczyło też młodsze pokolenie aktorów. - Jestem z rocznika 77, więc moje dzieciństwo przypadało na czasy, kiedy wszystko było na kartki. Dlatego właśnie inaczej smakowały banany czy mandarynki. Po dziś dzień zapach pomarańczy i goździków kojarzy mi się z Bożym Narodzeniem. Najbardziej lubię czas przedświąteczny, kiedy dom wyjątkowo intensywnie pachnie, a rodzina szykuje się do kolacji. Wigilia jest premierą. Pamiętam, jak robiliśmy pierniczki w różnych kształtach. Nie były idealne, ale nasze i smaczne. Choinka też była "nasza", ubrana ozdobami, które sami przygotowaliśmy - kolorowymi łańcuchami, watą i anielskim włosem. Kiedy dorosłem, postanowiłem, że w moim domu zawsze będzie choinka jak z dzieciństwa, przypominająca tamten czas, a nie modna i dizajnerska. Dla mnie święta mają w sobie element nostalgii, taki swoisty rachunek sumienia po całym roku - stwierdził Sambor Czarnota.

Radosna atmosfera towarzysząca spotkaniu nie przesłoniła najważniejszego celu wizyty w Skolimowie. Była wyrazem solidarności z tym niezwykłym Domem i jego mieszkańcami, którzy od pewnego czasu walczą, pod wodzą prezesa Olgierda Łukaszewicza, o swoje "być albo nie być". - Tu dożywali swoich dni artyści, których nie ma już z nami, a którzy bez

Skolimowa daliby sobie rady. Dlatego jest to miejsce uświęcone, nie tylko pamięcią zmarłych kolegów, ale też jakby klasztor dla starych ludzi, starych artystów. Ja Skolimów niesłychanie szanuję. Póki starczy mi energii i życia, będę bronił tego miejsca - deklarował płomiennie Jan Kobuszewski. Że Skolimów to wspaniałe miejsce i bezpieczna przystań na starość, najlepiej wiedzą jego mieszkańcy. - Jestem zadowolona, że mieszkam w Skolimowie.

To już prawie osiem lat odkąd tu jestem - mówiła aktorka Zofia Perczyńska. - Wcześniej, w latach 80., też przyjeżdżałam do Skolimowa - w odwiedziny, na wakacje, czasem na święta. Jestem szczęśliwa, że ten dom jest i on musi być. Nie narzekam na starość. Staram się żyć aktywnie, nałożyłam więc sobie pewien reżim. Piszę artykuły do Biuletynu ZASP, wiersze i swoje wspomnienia. Jeśli jest pogoda, to nawet dwa razy dziennie spaceruję po naszym parku. A cztery razy w tygodniu chodzę na gimnastykę. Trzeba być w ruchu - opowiedziała o swoim codziennym życiu w Skolimowie.

Młodsze pokolenie dotrzymuje kroku starszemu w trosce o Skolimowski dom i jego mieszkańców. - Nie zapominamy o starszych pokoleniach, naszych nauczycielach i mistrzach, którzy mówili nam, że bez miłości i serca niczego w tym zawodzie się nie osiągnie. Powinniśmy się o nich troszczyć. Moja aktorska mama, Anna Dymna, nauczyła mnie, że gdy się dba o ludzi, to ma się dwa razy więcej siły i woli życia, a ci, którym się pomaga, rozkwitają i czują się potrzebni - powiedziała Anna Cieślak.

- Żyjemy w czasach promowania młodości. Nie godzę się na ukrywanie starości. Ona jest przecież tak cenna i bogata w doświadczenia - dodała. Spotkanie okazało się wyjątkowym przeżyciem dla wszystkich jego uczestników. - Życie płynie, jesteśmy na scenie wiele lat, ale okazji do spotkań mamy niesłychanie mało. To dzisiejsze jest niezwykłe.

Gęby nam się nie zamykały, mieliśmy sobie tyle do powiedzenia! Spotkaliśmy się w celu szlachetnym, a przy okazji powspominaliśmy dawne czasy. Dla mnie to przedświąteczne spotkanie, ale przepuszczam, że dla kolegów także, jest wielkim świętem i dużym przeżyciem - podsumował wizytę Jan Kobuszewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji