Artykuły

Teatr zaprasza na happy hours

Warszawskie teatry walczą o widza wszelkimi metodami: cenami, nazwiskami gwiazd, opieką nad dziećmi, by dorośli mogli spędzić półtorej godziny na farsie. Widz w teatrze może coraz więcej. I bezlitośnie z tego korzysta - pisze Jacek Tomczuk w Newsweeku.

Rzeszów, mała sala teatralna. Kiedy podczas spektaklu "Kształt rzeczy" zaczyna się scena erotyczna, z widowni pada: "Ty, wyruchaj ją". Grzegorz Małecki wie, że jak zignoruje takie słowa, za chwilę będzie jeszcze gorzej. - Przerwałem, podszedłem do człowieka i poprosiłem, żeby wyszedł na scenę, może się wykazać, jak taki jest wyrywny.

- Kiedyś ta "czwarta ściana", jak nazywamy widza, była pełna szacunku i teatr był świątynią. A teraz widz często zapomina, że ta czwarta ściana jest przenikalna. I komentuje lub mimo komunikatów nie wyłącza telefonu komórkowego - mówi Jacek Braciak, aktor Teatru Powszechnego.

"Zbliżamy się do granicy" - tak o coraz swobodniejszych nawykach teatralnej publiczności mówią aktorzy. To cena, jaką teatr płaci w pogoni za widzem.

Zwiedzanie aktorów

Kiedyś teatralny savoir-vivre był jasny: strój wieczorowy, znajomość przynajmniej z grubsza treści sztuki; po trzecim dzwonku nikt nie był wpuszczany na widownię, aktora słuchało się w milczeniu, z wyjściem z sali czekało się do skończenia oklasków. Przeszkadzać mogły co najwyżej skrzypiące fotele. Nawet na farsach i komediach nie wypadało zbyt głośno się śmiać.

- Kiedy w latach 80. pierwszy raz przyszedłem na próbę do Teatru Ateneum, zobaczyłem 100-metrową kolejkę przed kasą - wspomina Artur Barciś. - Do teatru chodziło się, żeby poczuć duchową wspólnotę z innymi, którzy myślą podobnie; zobaczyć, że wartości, które są dla mnie bliskie, wyznają też inni. Żeby dołączyć do elity.

Dzisiaj teatralna etykieta właściwie nie obowiązuje.

Strój? Dowolny. Nikogo nie dziwią dżinsy, dres, balowa suknia, w której można się pokazać w teatrze, który akurat jest modny, bo grają tam znani aktorzy, a ceny sięgają 200 złotych. Ze znajomością sztuki też słabo. Według raportu przygotowanego na zlecenie Instytutu Teatralnego ponad 80 procent teatromanów decyduje się kupić bilet na spektakl, kierując się wyłącznie obsadą.

Kasjerka prywatnego teatru: - Ludzie przychodzą do kasy i nie wiedzą, co jest w repertuarze. Najczęściej pada sformułowanie: "chciałabym zobaczyć sztukę z..." i tu nazwisko aktora. A czasami ktoś pokazuje na plakat za mną: "na to poproszę".

- Na najlepsze spektakle komplet mamy przez cztery wieczory. Potem frekwencja spada. Trzeba zmienić tytuł. Liczba osób, które idą do teatru sprawdzić, jak nowość jest zrobiona, to mniej więcej dwa tysiące. Reszta wie, że Hamlet umiera na końcu, bo to widzieli, i ta wiedza im wystarcza. Chcą zobaczyć nową historię, jakiej nie znają. Najliczniejsza grupa zwiedza aktorów, czyli chce zobaczyć na żywo tych, których ogląda w telewizji - mówi dyrektor Teatru Narodowego Jan Englert.

Artur Barciś, który czuł, że kiedyś widz przychodził do teatru duchowo się wzbogacić, dzisiaj widzi, że ten oczekuje, że będzie baaaardzo zabawnie. - Czuć trochę to rozczarowanie, że tekst nie przypomina sitcomu, że czasami tempo nie jest zabójcze, że jest jakieś niedopowiedzenie. Mylą teatr z serialem czy kabaretem - mówi aktor.

Dzisiaj tylko nieliczne teatry stać na to, by po trzecim dzwonku na dobre zamknąć drzwi widowni. I dotyczy to zarówno teatrów miejskich, rozliczanych z frekwencji, jak i prywatnych, dla których liczą się przede wszystkim wpływy z kasy. W Och-Teatrze mają 10 miejsc zarezerwowanych dla spóźnialskich, obok drzwi, żeby mogli wejść, nie przeszkadzając publiczności i aktorom. - Niedawno trzy panie spóźniły się 40 minut! Bileter zabrał je do reżyserki i słuchały dialogów na intercomie. Po przerwie weszły na drugi akt. Nas nie stać na odrzucenie żadnego widza - mówi Alicja Przerazińska, która w Och-Teatrze odpowiada za obsługę widowni.

Kto dzwoni do teatru

Prawdziwą plagą są telefony komórkowe. Strategie aktorów są różne: zawiesić głos i czekać, aż dzwonek ucichnie; przerwać, namierzyć delikwenta, który nie wyłączył telefonu, i wpatrywać się w niego w oskarżycielskim milczeniu. Albo po prostu poradzić, żeby widz odebrał. - Najgorsze to zlekceważyć. To by znaczyło, że istnieje jakaś szklana szyba między aktorem a widzem, że to, co się dzieje na scenie, to jakiś film, który idzie z taśmy. To zaprzeczenie teatru - mówi Andrzej Konopka, gwiazda kabaretu "Pożar w burdelu". - Kiedyś telefon zadzwonił już w pierwszej scenie, za chwilę ponownie i jeszcze raz. Ciągle u tego samego widza. Robert Więckiewicz, który ze mną grał, nie wytrzymał, podszedł do niego i powiedział: "Proszę odebrać, zaczekamy". Wszystkim na widowni zrobiło się tak głupio, że słuchali do końca w takim skupieniu, jakby chcieli się zrehabilitować.

Bileterzy śmieją się, że najbardziej uciążliwe są starsze osoby, które jeszcze nie opanowały obsługi urządzeń. Rzucają się do bzyczących torebek, szarpią aparaty, toczą nierówną walkę z przyciskami. - Zdarza się, że bileterka musi przyjść z pomocą, czasami nawet zabrać telefon do foyer i tam wyłączyć - mówi Marta Siwińska z Teatru Dramatycznego w Warszawie.

- Najgorsi są tacy, którzy po prostu odbierają i na głos się tłumaczą, że nie mogą rozmawiać - mówi Artur Barciś.

Grzegorz Małecki gra regularnie w Teatrze Narodowym i Polonii, od dwóch lat nie było spektaklu, podczas którego choć raz nie zadzwonił telefon. - Zwykle w najważniejszych momentach. W "Kotce na gorącym blaszanym dachu" mam kluczową scenę, kiedy rozmawiam ze swoim scenicznym ojcem Januszem Gajosem. Już mamy sobie powiedzieć bolesną prawdę o naszych stosunkach, cisza przed burzą, powietrze gęstnieje, najwyższa koncentracja, na którą pracowaliśmy dwie godziny, i... Skoczna melodyjka rozwala cały spektakl dziesięć minut przed końcem.

- Największym komplementem są spektakle, na których na początku widownia bywa niebieska od włączonych ekranów. Tymczasem po kwadransie nie grają, nie esemesują. Patrzą i słuchają - pociesza się Jan Englert.

Coraz częściej na widowni nie jest ciszej niż na scenie, widzowie też mają swoje zdanie i chcą je natychmiast wyrazić. Może ono dotyczyć zdrowia (w warszawskim Teatrze IMKA Magdalena Cielecka, grając na bosaka w "Dziennikach" Gombrowicza, usłyszała: "Ale ma halluksy"), urody (dwie panie komentowały w Teatrze Narodowym zabiegi kosmetyczne, jakim musiała poddać się Beata Ścibakówna) czy tożsamości aktora (gdy Krystyna Janda występowała ucharakteryzowana, w wielkiej czapie, dwie kobiety przez pół godziny wymieniały się uwagami: - O, Janda. - Nie. Inne włosy. - No mówię ci. Janda. - No co ty.). Najczęściej jednak po widowni przechodzi szmer, gdy na scenie pojawia się aktor znany z serialu. "O, tego to znam". "Ferdek...".

- Przed "Ślubami panieńskimi" wyglądam zza kulis i obserwuję publiczność. Jeśli nie dosięga nogami do ziemi, jestem przerażony - mówi Grzegorz Małecki. - Granie dla widowni, która jest w stu procentach szkolna, potrafi być frustrujące. Gramy to na małej scenie, widzę gimnazjalistów, jak grają albo siedzą na fejsie, wysyłają esemesy do kolegów w innych rzędach, gadają. Wtedy mówimy sobie: "K..., gramy szybciej, żeby to się skończyło".

Mój kumpel, aktor

Ludzie teatru nie mają wątpliwości, że "kiedyś" już nie wróci. Nie wiedzą tylko, czy i jak walczyć z "dzisiaj". - Coraz częściej ludzie nie rozumieją, że kupując bilet do teatru, zawarli jakąś umowę, że w teatrze obowiązuje jasna konwencja. Jak przyjdziesz na film 15 minut później, to wciąż trwają reklamy. W teatrze tak to nie działa - mówi Marta Siwińska, która pracowała zarówno w teatrze prywatnym, jak i miejskim.

Do Och-Teatru przyszła kiedyś pani z kilkumiesięcznym dzieckiem. Siadła prawie pod sceną. Póki grała muzyka albo szedł dialog, dziecko grzecznie słuchało, kiedy zapadała cisza, gaworzyło. Ludzie patrzyli to na dziecko, to na scenę. - Grać się nie dało. Kiedy doszło do sceny erotycznej między mną a Grześkiem Małeckim, usłyszałam z pierwszego rzędu: "No wiecie, państwo, przy dziecku?" - wspomina aktorka Maria Seweryn. Wtedy zrozumiała, że musi zareagować. Przerwała spektakl i poprosiła, żeby kobieta opuściła salę. Tyle że ta nie miała zamiaru. Widownia podzieliła się na dwa obozy, zaczęła się dyskusja. Jedni byli oburzeni: jak to, wyprowadza się kobietę z dzieckiem, to wykluczenie. Drudzy dopingowali: przyszliśmy do teatru, nie do żłobka.

Walka o widza staje się coraz ostrzejsza. Teatr kusi go tak samo, jak robią to sklepy czy producenci proszków. Już się nie mówi o biletach, tylko używa określenia bony teatralne (dwa w cenie jednego), stosuje się nawet zasadę happy hours (sformułowanie zarezerwowane kiedyś dla tańszego piwa w knajpach) - bilet za 9,99. Teatr Studio w Warszawie rozdawał nawet bilety za złotówkę.

- Widz kupując bilet, czuje się tak, jakby kupił coś w sklepie. Myli mu się teatr z Allegro - twierdzi Maria Seweryn.

- Niedawno dostałam e-mail, w którym pani pisała, że czuje się zawiedziona koncertem, jaki zorganizowaliśmy. Domagała się zwrotu pieniędzy albo biletu na inny koncert. Nawet zastanawiałam się, czy nie pójść jej na rękę, ale to byłoby jednak przegięcie.

Jacek Braciak nie ma wątpliwości, że aktorzy sami sobie zapracowali na takie traktowanie. Grając w serialach, są obecni prawie codziennie w domach ludzi, potem opowiadają o sobie w kolorowej prasie, często o życiu osobistym, o tym, do jakiej szkoły chodzą ich dzieci, w kim się zakochali. - I kiedy wreszcie trafią do teatru, widz ma poczucie, że ten aktor jest jego kumplem, znajomym... No to co, nie może sobie głośno rzucić komentarza? Zachowują się, jakby siedzieli na kanapie w domu, a my ruszalibyśmy się na ekranie telewizora.

- Nie narzekam na publiczność - mówi Maria Seweryn. - Czy teatr od setek lat nie był plebejską rozrywką? Na widowni przecież się jadło, piło, aktorów obrzucano jajkami. Trochę wracamy do tamtych czasów i ja się cieszę.

Współpraca Kuba Korus

***

Na zdjęciu: Grzegorz Małecki i Janusz Gajos w "Kotce na gorącym blaszanym dachu", Teatr Narodowy

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji