Artykuły

Piotruś show

Najnowsza premiera po­twierdziła świetną passę polskiego musicalu. Wido­wisko "Piotruś Pan" Janu­sza Józefowicza i Janusza Stokłosy do libretta opra­cowanego przez Jeremie­go Przyborę na podstawie słynnej powieści sir Jame­sa Matthew Barriego oka­zało się konglomeratem stylistycznym zarówno w dziedzinie scenicznej nar­racji, jak i muzyki, ale dla dzieci jest źródłem pysznej zabawy. Zrealizowano je po latach przygotowań w warszawskim Teatrze Mu­zycznym Roma z rzadkim u nas rozmachem. Tande­mowi Józefowicz-Stokłosa na pewno nie można od­mówić ani talentu, ani zdol­ności marketingowych. W roku 1992, po objęciu dy­rekcji teatru Studio Buffo, ogłosili, że chcieliby, aby ich pierwszą premierą był "Piotruś Pan". Od tego czasu prasa regularnie do­nosiła o kolejnych kłopo­tach z przygotowaniem wi­dowiska.

Gdy dwa lata temu dyrek­tor Romy Wojciech Kępczyń­ski zadecydował o przyjęciu musicalu pod swój dach, za­częły się spekulacje na temat daty premiery (z przyczyn technicznych odwlekano ją rok) i tego, czy w ogóle do niej dojdzie. Wreszcie w ostatnich tygodniach przed pierwszym wystawieniem z najdrobniejszymi szczegółami rozpisywano się o wszelkich gadżetach użytych w spekta­klu, przygotowaniach grają­cych w nim dzieci, remoncie sceny w Teatrze Roma, no­woczesnym wyposażeniu ufundowanym przez sponso­ra, czyli Erę GSM. Era oka­zała się zresztą nad wyraz hoj­na, bo nie dość, że zapłaciła za sprzęt i wsparła przedsię­wzięcie, to jeszcze udostępni­ła abonentom specjalny nu­mer (dla zainteresowanych: 602 992 000), pod którym można zamówić bilety na "Piotrusia Pana" z dwudziestopięcioprocentową zniżką.

Środki techniczne robią wrażenie - z wyjątkiem po­twornego nagłośnienia, chwilami uniemożliwiające­go zrozumienie śpiewanego tekstu (a przecież dla widzów jest on najważniejszy). Oka­zuje się, że nie wystarczy zna­komity sprzęt. Trzeba jeszcze wiedzieć, jak go wykorzysty­wać. Więcej zgrzytów nie ma: iskierki same chodzą pod plafonem, dzieci latają nad widownią, oglądamy też film animowany z maluchami szy­bującymi w przestworzach i nad morzami. Wreszcie po­dziwiamy trzy najbardziej atrakcyjne dla publiczności obiekty: piracki okręt kapi­tana Kaja (w skali 1:1), wa­żącą siedem ton wyspę Nigdy-Nigdy (ukryty jest w niej napęd obrotowy - w Romie nie ma sceny obrotowej), którą librecista Jeremi Przy­bora przechrzcił na Niebywalencję, oraz łażącego po scenie i groźnie ryczącego siedmiometrowego krokody­la. Ponadto realizatorzy uwo­dzą dziecięcą publiczność dzikimi tańcami Indian z akompaniamentem zespołu bębnów, wyprowadzaniem aktorów na widownię i rozbudowanym ruchem scenicz­nym typowym dla widowisk Janusza Józefowicza.

Muzykę skomponowano na zasadzie "dla każdego coś mi­łego". Jest to więc melanż sty­listyczny: przemieszanie kon­wencji operowych czy słucho­wisk dla dzieci ze stylizacjami na musical (piosenki, zwłasz­cza "Piotrusiu Panie, czy to pan"), muzykę szkocką (na­wiązanie do pochodzenia sir Jamesa Barriego), operę buf­fo w stylu Mozarta czy Rossi­niego (aria Kapitana Haka "Nie znoszę chamstwa").

Niewątpliwie wielkim atu­tem widowiska jest tekst. Dzięki mistrzowi słowa, jakim jest Jeremi Przybora, mamy wreszcie spektakl dla dzieci napisany piękną polszczyzną, a przy tym lekko i żartobliwie. Czasem dowcip brzmi znajo­mo, jak we wspomnianej arii Kapitana Haka (słowa, jak to mu "zbrzydł byt", przywodzą na myśl niezapomnianych Starszych Panów).

Największym plusem przedstawienia jest jednak ak­torstwo. I to nie tylko doro­słych, choć Edyta Geppert w roli Pani Darling ujmuje śpie­wem, a Wiktor Zborowski za­równo jako Pan Darling, jak i Kapitan Hak znakomicie uka­zuje swe możliwości komicz­ne oraz głosowe. Również chór, co chwila zmieniający miejsce i stroje, przedzierzgający się z dostojnego angiel­skiego towarzystwa w harcujących po całym teatrze dzi­kich Indian, imponuje spraw­nością. Ale przede wszystkim imponuje przygotowanie dzieci, które w istocie tworzą ten spektakl. Dotyczy to zwłaszcza dwójki głównych bohaterów: Piotrusia i Wendy (w pierwszej obsadzie Tomek Kaczmarek i Zuzia Madej­ska). Mają oni niewątpliwe zdolności i świetny słuch - arię Wendy Zuzia śpiewa z praw­dziwie musicalowym zacię­ciem. To właśnie najmłodsi aktorzy są dla dzieci najwięk­szą atrakcją, nie mniejszą niż sceniczne gadżety. Mali wi­dzowie, patrząc na rówieśni­ków, mogą się naprawdę po­czuć wewnątrz tej bajki. Cie­kawe, jaka przyszłość czeka odtwórców głównych ról.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji