Artykuły

Możesz mnie zjeść, ale co mi za to kupisz?

"Jak zostałam wiedźmą" Doroty Masłowskiej w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Kalina Zalewska, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Podejmując nowe wyzwania, Dorota Masłowska zadebiutowała w tym roku jako autorka literatury dla najmłodszych. "Jak zostałam wiedźmą, opowieść autobiograficzna dla dorosłych i dzieci", napisana z inspiracji dyrektorki Teatru Studio, wystawiona została przez Agnieszkę Glińską na dużej scenie. Prapremiera zbiegła się z wydaniem książki.

Utwór Masłowskiej jest poematem o konsumpcjonizmie. Opowiada o świecie, w którym dorośli chcą mieć "więcej, więcej i więcej", a jeśli coś ich różni to stopień zasobności powodujący, że niektórzy muszą poprzestać na "mniej, mniej i mniej". Wieczorami jednak i biedni, i bogaci siedzą przed telewizorami marząc o nowych nabytkach, stymulowani reklamami. Tytułowa wiedźma, włócząca się ulicami miast i zaglądająca w okna, przejawia w porównaniu z ludźmi dużo skromniejsze apetyty - chce tylko porwać i zjeść parę dzieci: grzeczną dziewczynkę i niegrzecznego chłopca. Opowieść jest wariacją na temat baśni o Jasiu i Małgosi, traktującej o niezbędnej do życia konsumpcji zobrazowanej jako chęć jedzenia, i o dzieciach drwala, które są tak głodne, że nie potrafią zasnąć. Masłowska opowiada o sytych mieszkańcach współczesnych miast, krytykując sztucznie rozbudzone apetyty, rządzące ich światem. Nawet zła wiedźma go nie lubi, skądinąd walcząc z konkurencją, akceptującą obowiązujące w nim reguły. Rzecz rozgrywa się trochę na jawie, trochę we śnie, w ciągłej podróży, jakby i autorka, i tytułowa wiedźma nie potrafiły zagrzać w tym świecie miejsca.

Glińska podąża za Masłowską, przede wszystkim w geście ciągłej zmiany miejsc akcji, wyraźnie umownych, lekko tylko zaznaczanych scenografią. Chwilami powierza narrację telewizyjnym prezenterkom, granym przez Dorotę Landowską i Monikę Krzywkowską. Co jakiś czas pojawiają się, przerywając akcję, reklamy firmy Bachorołap która sponsoruje spektakl. Może w ogóle to, co oglądamy, to nie teatralna bajka, tylko medialna relacja? W reklamówkach występują Modest Ruciński i Marcin Januszkiewicz. Kunszt Agnieszki Zawadowskiej przejawia się więc przede wszystkim w kostiumach, a kunszt Glińskiej w poczuciu humoru i prowadzeniu aktorów. Ważną rolę odgrywają sępy (Mirosław Zbrojewicz, Marcin Bosak) z wielkimi szarymi skrzydłami, wymieniające kąśliwe uwagi o wiedźmie, w orszaku której przybywają. Kiedy ta dostaje się do pokoju dziewczynki, zatrzaskując za sobą okno, sępy, tkwiące wysoko na framugach obramowujących okno sceny, efektownie zjeżdżają w dół.

Pikantne, przeciwstawione sobie są portrety mam dziecięcych bohaterów. Krzywkowska, w szpilkach i dopasowanej kreacji, gra mamę Bogusia - Alicję Więcej z firmy Więcej & Więcej i Wspólnicy, podobnie jak syn wiecznie pikającej swoim iphonem. Tymczasem Landowska, podróżuje nocą po mieście w poszukiwaniu córki w martensach i koszuli nocnej. Jest normalną kobietą, która zachowała dla swego dziecka trochę ciepła.

Dziewczynkę gra Dominika Ostałowska. Rezolutna i dobrze wychowana stawia wiedźmie czoła, choć początkowo nie bardzo orientuje się w sytuacji. Wyposażona w delikatność wysokiej próby, tak charakterystyczną dla tej aktorki, potrafi jednak obronić się przed światem, a nawet - zainfekowana przez wiedźmę "podmianą myśli" w atomizerze - nawymyślać i urządzić scenę. Występuje w parze z konikiem na biegunach, który zdecydowanie wolałby stać w jej pokoju, w roli stojaka na torebki, niż przemierzać wielkie przestrzenie. Paweł Wawrzecki, jako "stacjonarny konik bujany", potrafiący liczyć tylko do trzech, z przypiętym balonikiem, zapomnianą ozdobą z dziecięcego pokoju, wspominający o nalepkach z bananów przez długie miesiące zasłaniających mu oczy, wygrywa wszystkie niuanse swej kondycji. Robi, co każą, tylko czasem skarżąc się na los. Sam się jednak dyscyplinuje poganiając okrzykami "Wio, dalejże!" i odpowiadając sobie, niczym w "Rejsie" Piwowskiego, "Patataj".

Bardzo wyrazista jest Monika Obara jako Żuleria von Mocz, wiedźma idąca z duchem czasu, dystrybutorka firmy kosmetycznej "Lux-smród", oferującej jędzom perfumy na "zjazdy, sabaty i zwykły wypad na miotle". W modnej "stojącej" spódniczce i misternej wysokiej fryzurze, wiecznie na diecie (bezludzkiej), odjeżdża z piskiem opon spod stacji benzynowej, podczas gdy wiedźma-tradycjonalistka przemierza miasto na piechotę. Żuleria czaruje używając e-puderniczki, gdy jej konkurentka posługuje się jeszcze szklaną kulą. Postać stworzona przez Obarę ma pazur i temperament nie gorszy niż jej protoplastka, Cruella de Mon, grana przez Glenn Close w opowieści o dalmatyńczykach.

Znakomity jest Łukasz Simlat jako lekko kulejący Boguś, bezustannie obżerający się chipsami i bawiący iphonem. Mówiący przez nos, z lekkim przekąsem i na jednym oddechu, malec w każdym zdaniu informuje dziewczynkę i cały świat o tym, co mu kupili rodzice, budując na tym poczucie siły i ewidentnej przewagi nad innymi. Ten omalże monolog, przerywany tylko jej krótkimi replikami, jest aktorskim popisem Simlata. Portret tego dziecięcego bohatera jest wizerunkiem konsekwentnie negatywnym: Dorota Masłowska najwyraźniej nie wierzy w jakąkolwiek możliwość pozytywnej przemiany tak idealnego konsumenta. W ogóle nie podejmuje takiej kwestii, podkreślając raczej, że dzieci są jak ich rodzice.

Spektakl Glińskiej stoi jednak przede wszystkim rolą Kingi Preis - występującej w czarnej kreacji, przetykanej białymi akcentami i czarnej peruce - dającej pokaz warsztatu, temperamentu i interpretacyjnych możliwości. To jej wiedźma najczęściej prowadzi narrację, to ona przeprowadza krytykę świata, opowiadając o święcie Hallołiks czy o kontaktach z dziećmi, kiedy to pada kapitalna kwestia "Możesz mnie zjeść, ale co mi za to kupisz?", zmieniając intonację głosu czy robiąc odpowiedni grymas. Warto też posłuchać jak aktorka mówi o ciszy, w której słychać "jak obracają się hot-dogi na statoilach" albo o sunących drogami tirach, jej "nocnych towarzyszach". Ból istnienia jest tu jak najbardziej obecny. Aktorka bawi się swoją rolą, gra postać i zarazem dystans do postaci. Wykorzystując fakt, że poemat dygresyjny, do którego zbliża się utwór Masłowskiej, wywodzi się z romantyzmu, podgrywa niektóre partie wedle dawnych wzorów romantycznego aktorstwa. Kiedy indziej parodiuje przebrzmiały styl śpiewania, wykorzystując bogate doświadczenie, bo przecież śpiewa równie dobrze, jak gra. Kiedy nadchodzi finał, a wszyscy aktorzy tańczą do muzyki Wojciecha Waglewskiego, widzimy, z jak wielką werwą wprawia ciało w ruch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji