Artykuły

Totalitaryzm wczoraj i dziś

"Akimudy" w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi. Pisze Jowita Kubiak w portalu www.plasterlodzki.pl.

Brutalna prawda o współczesnym świecie i ludziach w obrazoburczym spektaklu "Akimudy". W wystawianym przez Teatr Nowy w Łodzi przedstawieniu po mistrzowsku i odważnie, by nie powiedzieć obrazoburczo, ukazano przerażający obraz chylącej się ku upadkowi cywilizacji ludzkiej i zagrożeń, jakie niosą ze sobą wszelkiego rodzaju fundamentalizmy.

Sztuka stanowi adaptację książki pod takim samym tytułem znanego rosyjskiego pisarza - Wiktora Jerofiejewa. Autor obnażając bezlitośnie prawdę o swojej ojczyźnie, poprzez jej pryzmat przedstawia całą ohydę i zło naszej rzeczywistości. Naszkicowany przez niego obraz współczesnego człowieka napawa smutkiem. Ogarnięci żądzą doznawania przyjemności, posuwamy się coraz dalej i dalej w poszukiwaniu zaspokojenia. Przecież "jeden raz, nie czyni pedała". Padamy ofiarami własnych egoistycznych popędów, nad którymi przestajemy panować. Odsuwamy uczucia jako niepotrzebny balast.

Twórcy spektaklu odwzorowują wspomniany portret jednostki ludzkiej i jej otoczenia z całą perwersyjną dokładnością, ocierając się niemal o pornografię. Nie chodzi tutaj jednak o epatowanie ordynarnością dla taniej sensacji. Wręcz przeciwnie. Znajduje to swoje uzasadnienie w przekazie, jaki niesie sztuka. W stworzonym przez nas świecie etyka i moralność stopniowo zanikają. Dominuje seks, ale daleki od kochania się i miłości. Bliższy znaczeniu, jakie na początku ubiegłego wieku nadał mu amerykański pisarz Henry Miller, czyli po prostu "pieprzenia", by nie powiedzieć jeszcze dosadniej...

Nic dziwnego, że wśród ogólnego zepsucia, powoli zaczynają kiełkować ortodoksyjne nurty religijne, które z czasem przejmują stery władzy i wprowadzają drastyczne normy, aby podporządkować sobie "wiernych". Analizując losy ludzkości, poczynając od zarania dziejów, nietrudno zgadnąć, że nowe regulacje w pierwszej kolejności uderzą w kobiety. Wszak już cała wina za grzech pierworodny obciążyła sumienie Ewy, a wraz z nią kolejne pokolenia, palonych na stosie "czarownic". Złowieszczo zatem (i oby nie proroczo) pobrzmiewają słowa patriarchy kościoła prawosławnego (znakomita rola Adama Mortasa): "Dziś powstała Nowa Wielka Rosja! Wprowadzamy szereg dekretów: Dla kobiet obowiązkowy strój państwowy. Chusty na głowy! Żadnych spodni! Zdjąć stringi! Włożyć majtasy do kolan! Wprowadzamy cenzurę cerkiewną i przestaniecie się malować, suki!". Odniesienia względem teraźniejszych wydarzeń pozostają aż nadto oczywiste, zwłaszcza, że zagrażające demokracji siły już stoją u wrót Europy.

Oglądając przedstawienie miałam wrażenie, że Akimudy - fikcyjny kraj, który wypowiada wojnę Rosji - stanowią personifikację nieba (w znaczeniu, jakie nadaje mu chrześcijaństwo), a jej ambasador (Sławomir Sulej) to wysłannik Boga, rozumianego podobnie, jak u Jose Saramago w książce "Ewangelia według Jezusa Chrystusa". Stwórca, a w domyśle sam Akimud, to nie "ojciec", sprawujący nad nami pełną czułości pieczę, lecz toksyczny rodzic wymierzający pięść w swą dysfunkcyjną rodzinę. Bezwzględny uzurpator, rozstawiający wedle swych zachcianek ludzi, niczym marionetki, by objąć panowanie nad całym globem. Z drugiej strony, Akimudy można również utożsamiać z krainą szatana. W sztuce nie ma co prawda bezpośredniego odwołania do antagonisty Wszechmogącego, ale takie konotacje są nieuniknione, choćby poprzez postać Stalina (wspaniała kreacja Wojciecha Bartoszka). Kim byli Stalin i Hitler? Dla jednych bogami, dla innych (większości) diabłami. Niemniej jednak, podobnie, jak podczas lektury "Ewangelii według Jezusa Chrystusa", tak i w trakcie oglądania przedstawienia zadawałam sobie pytanie, kto tak naprawdę jest zły - Bóg czy Lucyfer? Patriarcha czy Akimud? Może rację miał Konfucjusz, głosząc, że "niebo lub piekło istnieje tu i teraz, z tymi, którzy są wokół nas", a więc sami jesteśmy odpowiedzialni zarówno za dobro, jak i zło?

Łącznikiem pomiędzy dwoma ukazanymi w sztuce światami - realnym (Rosja) i utopijnym (Akimudy) jest sam autor - Wiktor Jerofiejew (Przemysław Dąbrowski). Wśród szeregu autobiograficznych odsłon najbardziej poruszająca pozostaje dla mnie scena spotkania pisarza z matką (przejmująca rola Barbary Dembińskiej). Spektakl jest znakomicie zrealizowany i zagrany (warto zwrócić uwagę na młodego, utalentowanego aktora - Piotra Gawrona-Jedlikowskiego). Słowa pochwały należą się Jarkowi Widuchowi za opracowanie doskonałego ruchu scenicznego.

Chapeau bas także dla grafików za stworzenie intrygującego symbolu Akimudów, stanowiącego, w moim odczuciu, idealną personifikację dwóch totalitarnych systemów, które w minionym stuleciu doprowadziły do dehumanizacji na niespotykaną uprzednio skalę.

Zdecydowanie zachęcam do obejrzenia sztuki "Akimudy". Nie sposób przejść obojętnie wobec poruszanych w niej zagadnień. Zmuszają do wnikliwej analizy nie tylko otaczającej rzeczywistości, ale i nas samych. Mimo że ani sam pisarz, ani twórcy przedstawienia nie wyjaśniają znaczenia terminu "Akimudy", to biorąc pod uwagę zarysowany tutaj portret ludzkości, trafna wydaje się wariacja tłumaczenia - a kuda my? - czyli dokąd my idziemy, zmierzamy? Może powinniśmy częściej zadawać sobie to pytanie, by zachować resztki człowieczeństwa?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji