Artykuły

Jeremi Pan

Musical według powieści Jamesa Matthew Barriego okazał się wielkim sukcesem twórcy libretta Jeremiego Przybory i młodziutkiego zespołu dziecięcych aktorów

Coś ty zrobił panie Darling?

Suki takiej szukać gdzież?

I przyniesie palto z pralni

i telefon przyjmie też!

W sklepie nikt jej nie nabierze

dzieci nie wypuści z ryz...

I jest śliczna w pewnej mierze

choć ma ciut wadliwy zgryz.

O, nieszczęsny panie Darling!

Gdyby znali wyczyn twój,

z grobów wstaliby umarli

i krzyknęli chórem "Fuj!"

Tak zapłacić za Ararat

suczych cnót i czystość łap

może tylko głupi baran

albo jeszcze głupszy cap!

Niech cię Darling - piorun jasny

za to twoje serce złe!

Mieć nie chciała szczeniąt własnych

Żeby niańczyć dzieci twe...

Wolisz suko ma bezmięsna

bukiet z jarzyn zamiast mięs.

A jam puścił łzy, przestępca,

przez firanki twoich rzęs!

Pysku miękki jedwabisty

co w dotknięciu jest jak mech!

Psiej urodo odaliski,

która nie wie co to grzech!

Ucałuję w skrusze wielkiej

wszystkie cztery łapy psu

i odszczekam me obelgi:

Hau! Hau! Hau! Uu! Uu! (piosenka Pana Darlinga po skrzywdze­niu suki Nany)

Twórcy i realizatorzy "Piotrusia Pana" zamiast swoich dorosłych zdjęć dali do programu fotografie z dzieciństwa, na których uśmiechają się wprost do kame­ry. Musical na podstawie powieści szkoc­kiego pisarza jest bowiem historią o dziec­ku, które ma w sobie każdy. O chłopcu imieniem Piotruś, który nie chce nigdy dorosnąć, chce wiecznie bawić się w piratów i nie może zrozumieć, że ludzie dojrzewają, zakładają rodziny, wychowu­ją dzieci, starzeją się i umierają.

Paradoksem jest, że libretto do musica­lu o wiecznym dzieciństwie napisał Jere­mi Przybora, który jest wiecznym Star­szym Panem. Okazuje się, że nikt tak przejmująco nie potrafi mówić o dzieciń­stwie jak człowiek stary. W rękach Przy­bory "Piotruś Pan" stał się opowieścią o przemijaniu. Przybora dał jej swój me­lancholijny uśmiech i życiową mądrość, a także dowcip i poezję. Kto inny mógł nadać piratom z Wesołego Rogera imio­na Alpaga, Wermut i Calvados, kto w usta okrutnego kapitana Haka mógł włożyć zdanie o "drwiącym uśmiechu zębów mlecznych", kto kazałby Panu Darlingowi zwracać się do psa "suko ma bezmięsna", a wreszcie kto wymyśliłby wielopiętro­we, soczyste przekleństwa pirackie, jak "siarka i zaduch" czy "kit mu rumba w ka­takumbach"? Wielbiciele talentu poetyc­kiego Przybory nie będą zawiedzeni.

Nie będą również zawiedzeni zwolen­nicy wielkich widowisk. Naprawdę do­łożono starań, żeby oczarować publicz­ność scenografią i efektami. Maszyneria, uruchamiana na scenie przypomina wiel­ki lunapark, z tą jednak różnicą, że nie­stety nie możemy wsiąść do jednego z tych latających, jeżdżących i pływają­cych pojazdów i przejechać się, a byłaby ochota. Mnie, starego, ciężko nabrać by­ło na te cuda, ale siedząca obok dziew­czynka oniemiała z zachwytu, kiedy na scenę - rozrywając kurtynę - wjechał pi­racki statek naturalnej wielkości, a póź­niej była w stanie wydać z siebie tylko nieartykułowane okrzyki. Scena Romy z trudnością mieści to wszystko, a raczej nie mieści, bo część akcji przeniesiono na widownię. I proszę się nie zdziwić, je­śli nieoczekiwanie wyskoczy państwu spod fotela Indianin albo pirat, oni po prostu nie mają miejsca w kulisach.

Największym odkryciem tego przed­sięwzięcia jest złożona z dziecięcych ak­torów obsada. Janusz Józefowicz znany jest z wyszukiwania samorodnych talen­tów, ale tutaj przeszedł sam siebie. Gra­jący dwie główne role: Piotrusia Pana i za­kochanej w nim Wendy - Tomasz Kacz­marek i Zuzanna Madejska - odnaleźli się bez trudu w wielkim show. Grają swo­bodnie, jakby nie wlepiało w nich wzro­ku tysiąc osób. On ma urwisowaty cha­rakter i zadziorny ton, ona - wdzięk i pięk­ny głos, który brzmi nie gorzej niż głosy Edyty Geppert (Pani Darling), Anny Frankowskiej, która w przeddzień pre­miery zastąpiła Katarzynę Groniec, i Wik­tora Zborowskiego (Pan Darling, Kapitan Hak). Takich dzieci na scenie jest tłum, wielu zapewne nie było jeszcze na świe­cie, kiedy rodził się pomysł wystawienia "Piotrusia Pana". Swoją obecnością, wi­gorem i szaleństwem dodają spektaklowi wiarygodności.

Jedynym mankamentem przedstawie­nia jest brak przebojów, które nucilibyśmy, wracając z teatru. Muzyka Janusza Stokłosy jest dopracowana i precyzyjnie zorkiestrowana, jednak bez charakteru. Jest raczej tłem niż motorem przedstawie­nia. Z jednym wyjątkiem: kiedy zaczy­nają grać indiańskie bębny, które wpra­wiają salę w transowy rytm i wywołują taneczne szaleństwo na scenie.

Powodzenie tej superprodukcji u pu­bliczności (ponad 13 tys. biletów sprze­danych przed premierą) potwierdza, że pomysł Wojciecha Kępczyńskiego, aby w Romie grać musicale, sprawdza się. Ale prawdziwym sprawdzianem dla te­go teatru będzie przygotowywana na je­sień premiera "Miss Sajgon". Czekamy na helikopter, który musi wylądować na scenie Romy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji