Artykuły

Włoszczyzna na sprzedaż

"Szkoda ofiar, które nie są rozkoszą", (Asnyk!) ale i szkoda tej opery na eksport. "Turandot" nie na eksport? To dlaczego po włosku? I po co ten przepych? Przecież w każdej scenie wszystko aż piszczy, żeby olśnić, żeby zachwycić, żeby tylko wyjechać. "Uprowadzenie z seraju" po niemiecku, "Turandot" po włosku, tylko patrzeć, jak się doczekamy "Halki" po arabsku. Przepraszam: a my to pies? To już nam się nie należą przedstawienia po polsku? Czy może mamy wynająć Teatr Wielki za dewizy?

Oglądałem któreś kolejne przedstawienie, ale w premierowej obsadzie. Mimo olśniewającej scenografii jest chłodne. Dziwne, że Marek Grzesiński nie zdecydował się zagłębić w mroczne tajniki psychologizmu lecz uległ fantazji Andrzeja Majewskiego (który tu występuje jako scenograf i współinscenizator), prowadząc bohaterów tej intrygującej opery tak, jak gdyby to były martwe walory plastyczne, a nie postacie pełne sprzeczności, targane namiętnościami, z krwi i kości.

Stąd wrażenie marazmu w spektaklu, który mógł się stać wydarzeniem. Jeśli tak się nie stało, to winę ponosi chciejstwo. Dęcie w wielką trąbę przeważnie kończy się kiksem. Tu ciągoty w stronę monumentalności dały w rezultacie przewagą scen statycznych, co się odbiło nawet na muzyce, która się wlokła - chociaż orkiestra była nieźle przygotowana i dobrze brzmiała (dyrygował Bogdan Hoffmann). Dlatego przedstawienie nie miało tempa, a narzucona konwencja postaci nie uwiarygodniła rozwoju dramatu. W dodatku niektóre rozwiązania scenograficzne (poziomy, klatki) żywo przypominały pomysły z "Wozzecka".

To cud, że w tej eklektycznej mieszaninie wytrzymali w ogóle śpiewacy. Bohaterką wieczoru była Barbara Zagórzanka w przepięknie śpiewanej partii Liu. Scenę na torturach (zresztą bez tortur i bez sztyletu!) zagrała przejmująco. Ma olbrzymi ładunek dramatyzmu w głosie i - choć do tej roli odpowiedniejsza byłaby raczej filigranowa śpiewaczka. Partię Turandot śpiewała Krystyna Kujawińska, której ogromny, zimny sopran świetnie pasował do kamiennej postaci księżniczki chińskiej. Olbrzymią i trudną wokalnie partię Kalafa z powodzeniem śpiewał Roman Węgrzyn, który nawet przekroczył prawa wieku i własnych predyspozycji, gdyż jego głos brzmiał tu równoważnie z głosem partnerki. Bogdan Paprocki był bardziej gubernatorem niż cesarzem, a Leonard Mróz bardziej Wernyhorą niż Timurem, od obu jednak spodziewałem się wyraźniejszej interpretacji - zarówno głosowej, jak aktorskiej. Trzej doradcy cesarscy, Ping, Pong i Pang (Przemysław Suski, Dariusz Walendowski i Kazimierz Pustelak), choć bliżsi konwencji buffo, mieli przynajmniej głębię rysunku a głosowo dotrzymywali założeń przedstawienia: oto w stołecznym teatrze odbywa się premiera opery, z którą być może, ruszymy zdobywać świat, więc trzeba się starać.

Po włosku - do zwycięstwa!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji