Brassens dziko trudny
Po Brelu, Hemarze i Wysockim Wojciech Młynarski sięga po Georgesa Brassensa. Dziś w teatrze Rampa odbędzie się premiera spektaklu muzycznego pt. "Brassens". Piosenki francuskiego barda śpiewać będzie Piotr Machalica.
DOROTA WYŻYŃSKA: Brassens nie zdobył w Polsce takiej popularności jak Brel. Jak Pan myśli, dlaczego?
WOJCIECH MŁYNARSKI: - Brel podbił serca Polaków, bo go przetłumaczyłem. Brel jest nam bliższy, bo przypomina polskich romantyków. Swoją ojczyznę - Flandrię kochał i jej nienawidził. Brassens rzeczywiście nie jest specjalnie znany w Polsce, w radiu nie usłyszymy jego piosenek nawet nocą. Mamy o Brassensie mylne wyobrażenia, które ukształtowały niedobre polskie tłumaczenia. Ten wybitny poeta stał się u nas zbyt często przedmiotem igraszek tłumaczy amatorów. Ale zapewniam, że są tacy, którzy Brassensa w oryginale znają świetnie. Andrzej Wajda go ubóstwia, Stefan Meller, ambasador Polski we Francji, wybitny historyk, nuci jego piosenki z wielkim wdziękiem.
Dlaczego narzeka Pan na dotychczasowe polskie przekłady Brassensa?
- Oprócz kilku rewelacyjnych przekładów, m.in. autorstwa Jeremiego Przybory, Andrzeja Bianusza, Edka Stachury, do tej pory słuchaliśmy zniekształconego Brassensa. Brela tłumaczyłem podczas stanu wojennego. Uznałem, że się nie nadaję do roznoszenia ulotek, bo mam za bardzo znaną twarz. Było sporo wolnego czasu i trzeba było coś zrobić. Natomiast przez wiele lat nie miałem odwagi sięgnąć po teksty Brassensa. Brassens jest dziko trudny do tłumaczenia, bo miesza wysoki język francuski z kilkoma rodzajami argot. czyli gwary, dialektu, slangu. Jest to mieszanka piorunująca. Żeby w jakiś sposób być mu wiernym, trzeba znać argot. Moja chrzestna córka, absolwentka Sorbony - Ariadna Lewańska szalenie mi pomogła, pokazując mi dwoistość i troistość znaczeń, aluzji jego tekstów. Np. w "Testamencie" - Brassens pisze - "już niedługo moja żona znajdzie sobie faceta, który ma numer garnituru i buta taki sam jak ja i będzie z nią spał". Ale, "ja liryczne" stawia jeden warunek - niech ten facet robi co chce z moją żoną, moimi butami, ale niech nie dotyka "mes chats". czyli "moich kotków", co w argot znaczy "moich rzeczy osobistych". Nieznający argot tłumaczy: "że jak dotknie moich kotków - to go będę straszył". Ja proponuję - "jak weźmie moją gitarę i fajkę - to go będę straszył". Przykładów mogę podać jeszcze wiele. Kolejna sprawa: Brassens świntuszył, ale z szalonym wdziękiem. Jeżeli się go tłumaczy w prostacki sposób, to potem czytamy nagłówki w gazetach "Brassens - czołowy świntuch francuskiej piosenki". Mój spektakl zrodził się z protestu przeciwko złym tłumaczeniom Brassensa.
Pamięta Pan swoje pierwsze wrażenia związane z balladami Brassensa?
- Ballad Brassensa po francusku słuchałem jeszcze w czasach studenckich. Brzmiały przyjemnie, ale nie rozumiałem ich wcale, bo francuski znałem wtedy słabo. W 1961 roku w nieistniejącym już dziś music-hallu Bobino w Paryżu byłem na recitalu Brassensa. Przy gitarze śpiewał uroczy, pełen wdzięku pan "pod wąsem". Nie krzyczał, jak na przykład Brel. Miał w sobie taki dobrotliwy uśmiech wybaczający, nigdy nie był do końca zapiekły, zażarty, aczkolwiek piekielnie złośliwy.
Podobno Brassens nie cenił Brela?
- Nie to, że go nie cenił, ale się z niego podśmiewał, podpuszczał go. Brel był szalenie zasadniczy, ostentacyjny. Brassens podchodził do wszystkiego z dystansem. Stosował taką metodę, że o najpoważniejszych sprawach śpiewał w najweselszej i najlżejszej formie. Brassens piętnował kołtunerię, ksenofobię. Pisał o miłości ironicznie, tragicznie, ale za podstawową wartość uważał przyjaźń. W jednej z piosenek opowiada o statku, który nigdy nie zatonie, bo tam są kumple - jeden drugiemu podaje rękę.
Dziś młodzież słucha Natalii Kukulskiej, Edyty Górniak... Czy zdoła Pan ich zainteresować Brassensem?
- Powtarzam: trzeba skromnie robić swoje. "Nie wycofuj się, inteligencjo" - śpiewam w jednej z moich piosenek. Uważam, że trzeba się przeciwstawiać błazeństwu teatru, różnym pseudo-postawangardom spod znaku reżysera o siedmiu imionach itd. Co prawda dziś warunki są nieco inne. Kiedy przygotowywałem "Brela", "Hemara" w Ateneum, miałem na to kilka miesięcy. Dziś wszystko robi się szybko.
Zapewne niejeden widz chciałby usłyszeć Brassensa w Pana wykonaniu...
- Być może wystąpię w tym spektaklu, ale nie będę nic śpiewał.
Podobno powiedział Pan, że jeśli Piotr Machalica nie zgodzi się wystąpić w "Brassensie", to nie zrobi Pan tego spektaklu.
- Piotr ma w sobie rzadki dar skupienia uwagi i przekazywania spraw delikatnych, subtelnych, nie pokazując, że jest aktorem. Piotr po prostu jest. Prawdziwy, przekonujący.