Artykuły

Mazowsze tańczy, śpiewa, protestuje

Dziś o zespole słychać częściej nie dlatego, że jest wizytówką polskiej kultury, ale z powodu doniesień o wewnętrznych konfliktach i zakulisowych rozgrywkach. Co się dzieje w Mazowszu? - pyta Izabela Szymańska w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

- Dzień zaczynamy od picia melisy, wzięcia proszków uspokajających. Między sobą rozmawiamy na ucho, bo nawet w sali ćwiczeń zainstalowano kamery - opowiada o atmosferze w Zespole Pieśni i Tańca "Mazowsze" jeden z wieloletnich pracowników. - Kiedyś chcieliśmy mieć dyrektora menedżera, obytego muzycznie, kochającego folklor. Dziś chcemy dyrektora, który przede wszystkim jest człowiekiem - dodaje.

Rozmówca chce zachować anonimowość. Podobnie jak wielu innych pracowników mówi wprost: - Taka atmosfera jest, odkąd przyszedł dyrektor Włodzimierz Izban. Nie chce stracić pracy. Ci, którzy już zostali zwolnieni, wnoszą sprawy do sądu. A dyrektor zespołu szykuje się na kolejną kadencję.

"Kukułeczka" przy sprzątaniu

Zespół Mazowsze został założony w 1948 roku przez Tadeusza Sygietyńskiego i jego żonę Mirę Zimińską-Sygietyńską. Nazywany przez współpracowników "profesorem", Sygietyński jeździł po wsiach i szukał talentów - to w zespole rozpoczęła się kariera Ireny Santor.

Kandydat do Mazowsza musiał mieć talent i aparycję, chłopcy na przesłuchaniach wspinali się na palce, żeby wydawali się wyżsi. Przepustką była też znajomość pieśni i tańców swojego regionu. Część utworów wchodziła do repertuaru przypadkiem. Tak było ze słynną "Kukułeczką", którą Sygietyński podsłuchał, gdy "Kukułeczka kuka, chłopiec panny szuka" nuciła jedna z dziewcząt, sprzątając swój pokój.

Przez dwa lata pracowano w Otrębusach, gdzie w zespole pałacowym Karolin mieściła się siedziba Mazowsza. Wykonawcy mieli lekcje baletu i śpiewu, ale też zajęcia szkolne, żeby mogli zdać maturę. Z domów dostawali listy: "Wracaj, w polu dużo roboty". W 1950 roku w Teatrze Polskim wystąpili po raz pierwszy. I od razu podbili publiczność.

Gęś na scenie

Przez lata Mazowsze było w Polsce tym, czym jest Teatr Bolszoj w Rosji. Ładna wizytówka, o bardzo wysokiej jakości artystycznej, którą można się pochwalić zagranicznym gościom, wysłać w świat bez obawy, że będzie przekazywać niewłaściwe politycznie treści. I Mazowsze jeździło. W kostiumach ważących nawet po 14 kg tancerze lekko wirowali w tańcu, śpiewali pieśni z 40 regionów Polski. W Bułgarii po występie wprowadzono na scenę żywego baranka i dwie gęsi - jedna wyrwała się ze sznurka i latała nad sceną. W Anglii śpiewali: "My Bonnie Lies over The Ocean" - szkocką pieśń ludową, a na spotkaniu z królową matką chwycili za instrumenty, jeden z artystów poprosił królową i zatańczył z nią walca.

Tylko w pierwszej dekadzie działalności byli m.in. we Francji, Szwajcarii, Japonii, Korei, po Chinach jeździli kilka miesięcy. Jak wspominali artyści w audycji Polskiego Radia z 1960 roku "Mazowsze w anegdocie i piosence" - występowali co trzy dni.

"Mazowszanka", dziewczyna ze słowiańską urodą, była wzorem piękna, a w filmie "Żona dla Australijczyka" - idealną kandydatką na towarzyszkę życia. Jednak od kilku lat tak Teatr Bolszoj, jak i Mazowsze nie zwracają na siebie uwagi programem artystycznym, ale rozgrywkami za kulisami.

Trzy miliony z kapelusza

Kryzys rozpoczął się po śmierci Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej w 1997 roku (jej mąż zmarł w 1955 roku). Zastanawiano się, czy zespół powinien dalej istnieć. Jak mówią pracownicy, ich kolejni dyrektorzy nie mieli wizji artystycznej, byli z nadania politycznego. Gdy od 2005 roku zespołem kierował Jacek Kalinowski (brat Jarosława Kalinowskiego z PSL), dotacje dla Mazowsza szły na powstającą wtedy siedzibę "Matecznik", a nie na pensje. Artyści dostawali płace rzędu 1400 zł, a po 20 latach pracy - 2000 zł brutto. W 2012 roku zastrajkowali. W strojach ludowych przyjechali do Warszawy. Na placu Bankowym, gdzie mieści się urząd marszałkowski, domagali się podniesienia płac. "Dobro narodowe, pensje głodowe" - mieli wypisane na transparentach.

Kryzys wykorzystał marszałek Adam Struzik, któremu podlega Mazowsze. Tłumacząc się protestem, zwolnił Kalinowskiego i przyprowadził nowego dyrektora - Włodzimierza Izbana. Wraz z jego przyjściem dotacja wzrosła z 9 do 12 mln zł. I pojawiły się nieznane wcześniej problemy.

Życiowa pasja dyrektora

- Jaki jest Włodzimierz Izban? - pytam byłych tancerzy Mazowsza. - Niski, krępy, szybko się denerwuje, w kłótni się zapala. Ale potrafi czarować, lubi otaczać się gwiazdami, nazwiskami, opowiada o sobie tak, że można uwierzyć, że w Mazowszu i Mazowieckim Teatrze Muzycznym, którym też kieruje, jest raj - mówią.

W internetowym CV Izban przedstawia się: śpiewak solista, menedżer. Osoby, które z nim pracowały, podważają to. - W Operze Kameralnej w latach 80. każdy śpiewak miał tytuł solisty - mówi jeden z jego znajomych z tego czasu.

W CV czytamy, że w kolejnej dekadzie występował na scenie teatru w szwajcarskim St. Gallen, Operze Śląskiej w Bytomiu i Teatrze Żydowskim w Warszawie - wówczas instytucji marszałkowskiej.

W 2005 r. Izban zostaje dyrektorem Mazowieckiego Teatru Muzycznego, impresaryjnej sceny, która ma wystawiać operetki. To jego autorski projekt, który sfinansował marszałek Struzik.

- Dziwiliśmy się, jak to możliwe, że szeregowy śpiewak dostaje publiczne pieniądze na prowadzenie wymyślonej przez siebie sceny? I to w dodatku operetkowej. To lekki gatunek, taki teatr mógłby utrzymać się jako prywatny - mówi osoba ze środowiska muzycznego.

Dlaczego dostał tę funkcję? Bo ma "życiowa pasję" i tym mnie przekonał - tłumaczył w tekście Marcina Kąckiego "Król synekur" w "Dużym Formacie" marszałek Struzik.

- To instytucja, która nie ma poziomu artystycznego - oceniała w 2011 roku. Dorota Szwarcman, krytyczka muzyczna "Polityki". Wtedy wyszedł na jaw pomysł, by Studio S1 Polskiego Radia (jedno z najlepszych miejsc nagraniowych i koncertowych w kraju) wraz z orkiestrą prowadzoną przez Łukasza Borowicza wydzierżawić dla MTM-u. Zaplanowali to zastępca prezesa PR Władysław Bogdanowski i marszałek Struzik. W ostatniej chwili projekt został zablokowany przez społeczny protest. A Izban musiał dalej szukać siedziby dla siebie i MTM-u. I znalazł. Zespół Mazowsze. W tej samej siedzibie co zespół mieści się biuro teatru.

Jadą goście, jadą, na parapetówkę

Izban został zatrudniony jako p.o. dyrektor w czasie trwania strajku Mazowsza.

W lipcu 2012 roku ogłoszono konkurs na dyrektora zespołu. Do drugiego etapu przeszło dwóch kandydatów: Włodzimierz Izban i Waldemar Matuszewski - reżyser teatralny i radiowy, dyrektor naczelny i artystyczny m.in. Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze, Teatru Polskiego w Poznaniu, kandydat popierany przez mazowszańską "Solidarność". Jednak już w trakcie konkursu Izban zaczął wprowadzać swoje rządy. Zaangażował zespół do występu na parapetówce u biznesmena pod Toruniem. Na melodię "Jadą goście, jadą, koło mego sadu" artyści śpiewali:

"Jadą goście, jadą, na parapetówę.

Na stołach czekają góry półlitrówek.

Julita z przejęcia cap za półlitrówkę,

kazała ją sobie wlać w żyłę przez kroplówkę...".

Po tym występie jeden z tancerzy, Bogusław Topajew, napisał do marszałka, prezesa ZASP i ministra kultury list, wyrażając oburzenie zespołu. Został zwolniony.

A Struzik nie przestał popierać Izbana. Wstrzymał pracę komisji konkursowej, uznając, że zasiadający w niej tancerz i wiceszef zespołowej "Solidarności" Konrad Goljanek nie jest bezstronny, bo Izban dyscyplinarnie zwolnił go z pracy. Marszałek odwołał konkurs i zostawił Izbana na stanowisku p.o. dyrektora.

Niezadowoleni do zwolnienia

- Dla niego Struzik znalazł pieniądze na podwyżki. Podniósł nam pensje o 500 zł, ale zaczął wymieniać doświadczoną kadrę na swoich, często nieprzygotowanych, młodych ludzi - mówi Konrad Goljanek.

Wobec przełożonych zespół ma wiele zarzutów, m.in. o mobbing. "Dla mnie udowodnić komuś, że nie potrafi śpiewać, to żaden problem" - miał kiedyś powiedzieć Izban. Artyści z Mazowsza opowiadają, że podobnie uważa dyrygent Jacek Boniecki. Sytuacja zwykle wygląda tak samo. Solista śpiewa jeden dźwięk.

"Co to było?!" - słyszy krzyk.

Artysta, zdezorientowany, nie rozumie.

"Pan fałszuje, proszę jeszcze raz!".

Zaczyna jeszcze raz.

"Stop!" - zatrzymuje go krzyk.

I musi znów powtarzać.

I jeszcze raz.

I jeszcze.

- Tętno zaczyna szaleć, oddech staje się krótki, pojawia się zimny pot, skurcze brzucha, upokorzenie i strach przed utratą pracy. Nawet jeśli na początku nie było fałszu - mówi nasz rozmówca - bez wątpienia się pojawi.

Podobna atmosfera jest na próbach baletu. Artyści słyszeli: "jaki ty masz mental", "cykory", "cieniasy", "członkowie zespołu, którzy nadmiernie się udzielają i są wiecznie niezadowoleni, są do zwolnienia".

Mazowszanie zapraszani są też na indywidualne rozmowy. - Dyrektor ma metodę. Pyta: "Czy można się z panem dogadać?" Szuka w ten sposób osób, które go poprą - uważa Konrad Goljanek.

Podobnym praktykom poddawani bywają nie tylko etatowi pracownicy, ale też zaproszeni gościnnie, jak czwórka młodych aktorów (dziś pracowników Teatru Narodowego), która miała wystąpić w "Krakowiakach i góralach" w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego. W trakcie prób, za plecami reżysera, dyrektor wyrzucił z obsady jednego z nich - Piotra Piksę. Wstawiła się za nim jego koleżanka Anna Markowicz. Niedługo potem, jak sama opowiada, dyrygent Jacek Boniecki i dyrektor Izban krzykiem i złośliwymi uwagami doprowadzili ją do łez na scenie. W jej obronie stanęła wtedy Ewa Komorowska, nauczycielka śpiewu w Mazowszu. Umowy z nauczycielką nie przedłużono.

Zamiast folku teledysk Donatana

Mazowsze się podzieliło. Zespół artystyczny to blisko 100 osób. Dziś wszyscy obserwują wszystkich. Za tych, którzy się dogadali z dyrekcją, uważani są ci, którzy są chwaleni na przesłuchaniach. Gdy nieczysto zaśpiewają, delikatnie zwraca im się uwagę słowami: "Uważaj, popraw to". Chodzą na kawę z dyrektorem, przenoszeni są do lepszego pokoju w bursie, na wyjazdach siedzą z przodu autokaru - do tej pory miejsca w autobusie i bursie zgodnie z tradycją zespołu zależały od stażu pracy. Po próbach trzymają się w grupie, gdy przysiadają się do tych ganionych - rozmowy milkną.

Wielu artystów wycieńczonych rozgrywkami bierze zwolnienia lekarskie. Wyrzucani wnoszą sprawy do sądu - z dziewięciu pracowników pięciu już wygrało, sąd zasądza przywrócenie do pracy, odszkodowania. Izban się odwołuje. - Gra na zwłokę - ocenia Konrad Goljanek.

Twórcy mają też zastrzeżenia do repertuaru. - Zamiast zajmować się folklorem, spełniamy artystyczne ambicje nowego dyrygenta. Kiedy przyszedł, orkiestrę powiększył niemal dwukrotnie. Po co? Nie żebyśmy grali folk, bo dyrygent go nie lubi. Miesiącami pracujemy np. nad "Requiem" Mozarta, a potem zagramy dwa wykonania na mszy w kościele i to wszystko! - mówi Łukasz Karpiński, skrzypek zwolniony z Mazowsza.

- Kulturalne instytucje, które podlegają marszałkowi, stoją na głowie. Mozarta powinni grać nie artyści Mazowsza, a Warszawskiej Opery Kameralnej. MTM, który miał robić operetki, w ostatnim roku zapraszał głównie na spotkania z gwiazdami estrady i recitale: Jerzy Połomski, Krystyna Sienkiewicz, Wiktor Zborowski. Tracą na tym wszyscy. Mainstreamem folkowej kultury jest dziś Janusz Prusinowski Trio i festiwal Wszystkie Mazurki Świata, a nie Mazowsze. A przecież ten zespół powinien być w głównym nurcie. Mazowsze jest za to w teledysku Donatana i Cleo "My Słowianie" - komentuje gorzko osoba ze środowiska muzycznego.

O konkursie nie informujemy

Zespół boi się wyniku trwającego właśnie konkursu, bo wiele wskazuje na to, że powtórzy się sytuacja sprzed dwóch lat i dostaną dyrektora w teczce. Znowu Izbana.

Nabór kandydatów ogłoszono w sezonie urlopowym. Termin składania ofert upływał 29 sierpnia 2014. Kandydatów ma oceniać dziewięcioosobowa komisja konkursowa. Trzy głosy ma urząd marszałkowski, a po dwa: związki zawodowe, ZASP i Ministerstwo Kultury.

Wakacje nie przeszkodziły, by powstał nowy związek zawodowy złożony z kilkunastu osób z otoczenia Izbana. Zabiera on jeden z głosów przysługujący związkom. Drugi miała mieć Iwona Wieczorek z mazowszańskiej "Solidarności". Na początku października urząd marszałkowski poinformował o przedłużeniu terminu rozpatrzenia kandydatur do 15 grudnia. Bez uzasadnienia. Również w październiku marszałek usunął z komisji konkursowej Iwonę Wieczorek. Powód - trwała wtedy wytoczona przez nią sprawa przeciw Izbanowi za bezprawne zwolnienie z pracy. W listopadzie sprawę wygrała, ale ciągle nie ma informacji, czy będzie w komisji. Na wszelki wypadek "Solidarność" wyznaczyła innego przedstawiciela. A w środę - 10 grudnia - członkowie komisji dostali pismo informujące, że termin rozpatrzenia ofert kandydatów został przesunięty na... 27 lutego 2015 roku. Artyści sa zdesperowani. - Ręce opadają. Tak można w nieskończoność! - mówi Iwona Wieczorek. - Izban ma zapewnione cztery głosy: trzy z urzędu marszałkowskiego i jeden związku zawodowego. Dopóki nie będzie miał pewnego piątego głosu, do rozstrzygnięcia konkursu nie dojdzie - ocenia jeden z byłych pracowników Mazowsza.

W ogóle o konkursie niewiele wiadomo. Na pytania: ile osób złożyło ofertę, jakie oczekiwania ma wobec kandydatów organizator konkursu, dlaczego termin kolejny raz jest przesuwany - rzeczniczka urzędu marszałkowskiego Marta Milewska od 2 grudnia bez zmian odpowiada: - Przekazaliśmy pytania do osób zajmujących się tematem.

Wczoraj dostaliśmy uzupełnienie wytłumaczenia: informacja przekazana do mediów musi być zatwierdzona przez przewodniczącego komisji konkursowej, którym jest sekretarz województwa Waldemar Kuliński przebywający na urlopie. Informację mamy otrzymać w poniedziałek.

Nie rozmawia też Izban. - Dyrektor ma nagrania w telewizji i nie znajdzie czasu na rozmowę - słyszmy w sekretariacie zespołu. Na mejla nie odpowiada.

Wiadomo, że Włodzimierz Izban chce kontynuować pracę. Artyści Mazowsza dostali do podpisania oświadczenie popierające jego kandydaturę. Czytamy w nim, że podniósł poziom artystyczny grupy i jest dobrym menedżerem. "To lojalka rodem z PRL-u" - napisała na Facebooku Ewa Komorowska. Powstała tam strona "Panie Struzik, precz od Mazowsza".

Chcemy do ministerstwa

Trudno znaleźć dziś krytyka, który oglądałby kolejne spektakle zespołu. Dla dziennikarzy muzycznych jest na marginesie zainteresowań, bo jest zbyt folklorystyczny. Dla zajmujących się folklorem - zbyt wystylizowany.

Potrzeba artystycznej zmiany i nadania wyrazistego kierunku grupie jest dla wszystkich oczywista. - Koncepcja Mazowsza pochodzi z okresu powojennego. W choreografiach odwołują się do baletu romantycznego, repertuaru, z którego zrezygnowały już opery, więc to jedyna szansa, żeby go zobaczyć. Nie można jednym ruchem tego przekreślać. Mazowsze odpowiada na zapotrzebowanie zwłaszcza widowni w sile wieku, ma ogromną publiczność w USA, Brazylii, krajach dawnego Związku Radzieckiego - ocenia dr Tomasz Nowak, etnomuzykolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Ale to nie zapewni zespołowi długiej przyszłości - dodaje.

- Powinno nas przejąć Ministerstwo Kultury - twierdzą artyści. - To jedyne wyjście, bo nawet jeśli wygra ktoś inny niż Izban, i tak będzie musiał spełniać polecenia marszałka Struzika. A my chcemy, by nowy dyrektor odrodził ducha Mazowsza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji