Artykuły

Matka jest tylko jedna

Jeśli jest wina, musi być i kara. Taki oto prosty morał zawiera musical "Bracia krwi". W tym musicalu nie ma bajkowego świata. Biedne acz piękne dziewczyny nie są tu kopciuszkami i nie spotkają księcia z bajki, który cudownie odmieni ich los. Nikt nie zrobi wielkiej kariery, nie zostanie gwiazdą teatru lub filmu. "Bracia krwi" po prostu nie powie­lają musicalowych stereotypów. Utwór wyszedł spod ręki wytrawnego dramatur­ga, Willy Russella, twórcy takich scenicz­nych hitów jak "Edukacja Rity" czy "Shirley Valentine". Nawet jeśli w tych sztu­kach nie odnajdujemy intelektualnych głębi, lecz raczej pewną skłonność do melodramatu, to niewątpliwie brytyjski dramaturg zna teatralne rzemiosło i wie, czym przyciągnąć widza.

Tę zaletę posiadają również "Bracia krwi". Premiera musicalu odbyła się w 1983 r. w Londynie, gdzie przez lata grywany był on z ogromnym powodzeniem i otrzymał sporo prestiżowych nagród, zresztą zasłużenie. To utwór oryginalny o świetnej dramaturgii. Akcja jest dyna­miczna i trzyma w napięciu, mimo że widz już na początku poznaje tragiczny finał i wszystkie następne sceny są jedynie retrospekcją zdarzeń. W przeciwieństwie do wielu innych dzieł tego gatunku postacią kluczową i najciekawiej zarysowaną psy­chologicznie nie jest młoda dziewczyna, lecz sprzątaczka, matka licznej rodziny, która jednego ze swych synów bliźniaków oddaje na wychowanie bogatemu małżeń­stwu.

"Bracia krwi" zafascynowali Andrzeja Rozhina. Przed kilku laty zrealizował ten musical w Teatrze im. Osterwy w Lublinie, teraz zaś przygotował w warszawskiej Rampie. Utwory Russella są wdzięcznym tworzywem dla reżysera, choć stawiają trudne wymagania choćby ze względu na nieustającą zmienność scen, rozgrywają­cych się w ciągu kilkunastu lat. W Rampie spektakl jest budowany bardzo umowny­mi środkami. Wszystko dzieje się na po­dwórku wielkomiejskiej kamienicy z obo­wiązkowym trzepakiem. Resztę ma dopo­wiedzieć wyobraźnia widza.

Inscenizacyjna asceza zgodna jest z kli­matem utworu. Ale "Bracia krwi" to musi­cal, który można, co prawda, wystawić w skromnych dekoracjach, ale oprócz nich musi on mieć swoją muzykę, piosen­ki i sceny taneczne. W Rampie najlepiej jest jeszcze ze śpiewaniem, muzyka leci natomiast z playbacku, a taniec pojawia się w wersji szczątkowej.

Musical Russella, niestety, przerasta również możliwości zespołu aktorskiego Rampy. Trzeba dużych umiejętności, by wcielić się w bohaterów na różnym etapie ich życia - od dzieciństwa do wieku doj­rzałego i w każdym momencie zaprezen­tować się wiarygodnie. Na scenie Rampy więcej jest amatorstwa niż profesjonali­zmu, udawania i wręcz mizdrzenia się do widza niż psychologicznej prawdy. Jedy­nie Agnieszka Matysiak, jako pani Johnstone, potrafiła stworzyć postać prawdziwą i wzruszającą. Co więcej, kreśli ona postać matki tytułowych braci krwi prostymi środ­kami, unikając łatwych przerysowań. A po­za tym - jako jedna z nielicznych w tym spektaklu - umie śpiewać i poruszać się z naturalnym wdziękiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji