Jelinek bez zadęcia
"Podróż zimowa" w reż. Pawła Miśkiewicza w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.
Paweł Miśkiewicz w "Podróży zimowej" wystawionej w Teatrze Polskim we Wrocławiu świadomie unika tego, co w niej najbardziej brutalne i efektowne. I to działa.
"Podróż zimowa" to rodzaj summy Elfriede Jelinek. Podszyta autobiografią sztuka o przemocy i emocjonalnym kalectwie. Reminiscencje z życia ojca noblistki - ofiary szpitala psychiatrycznego - spotykają się z historiami Nataschy Kampusch i Elisabeth Fritzl. Wszystko zamknięte w autoironiczną ramę - pisarka jak kataryniarz powtarza swą mantrę. Warto jej posłuchać.
Po rewelacyjnej "Wycince. Holzfällen" Krystiana Lupy to kolejna udana premiera w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Paweł Miśkiewicz, uczeń i aktor Lupy, był dyrektorem wrocławskiej sceny w latach 2000-04. Później szefował warszawskiemu Dramatycznemu, a po odejściu stamtąd w 2012 r. właściwie zniknął z radaru. Teraz wraca w świetnym stylu, z teatralnym koncertem na sześć aktorek, fortepian i bęben.
To drugie w krótkim czasie polskie wystawienie "Podróży zimowej". Dwa lata temu po tekst Jelinek sięgnęła Maja Kleczewska. Wyszło jedno z jej najlepszych przedstawień, które wysoko ustawiło poprzeczkę kolejnemu realizatorowi. Miśkiewicz z porównań wychodzi obronną ręką. Tam, gdzie w bydgosko-łódzkim przedstawieniu były wyraziste wizualne środki, ironia i makabra, Miśkiewicz stawia na skupienie i minimalizm. Nie boi się ciąć tekstu, świadomie unika tego, co w nim najbardziej brutalne i efektowne.
Na pierwszy rzut oka "Podróż..." Miśkiewicza to ciąg kobiecych monologów. W ascetycznej przestrzeni dramat trwa w zapętleniu, wraz z ruchem zaaranżowanej tu prowizorycznej obrotówki, w rytm bębna i kolejnych fraz. Wszystko działa, nie ma zbędnych elementów.
Strumień świadomości Jelinek został rozbity na kilka głosów. Siłą przedstawienia jest wielopokoleniowa grupa perfekcyjnie zestrojonych wykonawczyń. Halina Rasiakówna jako Elfriede u szczytu twórczych sił i refleksji patrzy na świat z przenikliwym chłodem. Ewa Skibińska występuje tu w jednej ze swoich najlepszych, najbardziej powściągliwych ról. Wyrównany i bardzo wysoki poziom zespołu domykają Agnieszka Kwietniewska i Krzesisława Dubielówna.
Nie byłoby sukcesu "Podróży..." bez muzyki na żywo w wykonaniu Mai Kleszcz, Jacka Kity i Wojciecha Krzaka, artystów tworzących incarNations. Ich praca to więcej niż intrygująco zaaranżowany Schubert i wokalizowane teksty Jelinek. Kleszcz jest w spektaklu wokalistką, autorką muzyki, ale też pełnoprawną aktorką.
Wreszcie aktorskie odkrycie spektaklu - Małgorzata Gorol. Brawurowa, wyrazista kreacja najmłodszej z Elfried. Ma charyzmę, zarówno krążąc po scenie w absurdalnej etiudzie na rolkach, jak i wykonując sztuczkę z taniego seansu iluzjonistycznego.
Rolki, tandetne triki - Miśkiewicz nie ma złudzeń co do tego, że teatr bywa medium niepoważnym. Nie sili się na przekroczenie za wszelką cenę. To wielka zaleta jego przedstawienia.