Artykuły

Teatr mój widzę ogromny

- Teatr jest po to, aby niepokoić, zaintrygować. Po to, by zburzyć dotychczasowe wyobrażenie na jakiś temat, poddać w wątpliwość, oburzać - mówi PAWEŁ ŁYSAK, dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie.

Tuż przed wyborem na stanowisko dyrektora Teatru Powszechnego, Paweł Łysak w koncepcji programowej napisał, że teatr, który chciałby tworzyć, powinien być społecznie zaangażowany i nie bojący się publicznej debaty. W rozmowie z Haną Rowicką opowiada o swoich planach na najbliższą przyszłość.

Mówiąc o reżyserach, z którymi chce pan współpracować w Teatrze Powszechnym, wymienia pan nazwiska Krystiana Lupy, Mai Kleczewskiej i Piotra Cieplaka. Ale czy Paweł Łysak - dyrektor, to również Paweł Łysak - reżyser Teatru Powszechnego?

- Tak, oczywiście. Przychodząc do tego miejsca, starając mu się nadać nowy kształt i oblicze, postanowiłem stanąć w drugim szeregu i zacząć reżyserować dopiero pod koniec sezonu. Chciałbym najpierw uporządkować sprawy organizacyjne - w tej kwestii jest jeszcze dużo do zrobienia. Oczywiście mój wkład artystyczny jest ważny, ale realizacja marzeń reżyserskich powinna być na drugim miejscu.

Przez pewien czas zajmował się pan bardzo odważnym teatrem. Dziś takie tytuły jak Shopping & Fucking nikogo nie szokują...

- Dziś teatr zwrócony jest ku tematowi sztuki, a nie obliczony na przyciąganie szerokiej widowni. Paradoksalnie zatem będzie to teatr, który niekoniecznie będzie się podobał. Podczas mojego dyrektorowania w Łodzi, często powtarzałem, że do teatru nie wchodzi się bezkarnie. Myśl tą "pożyczyłem" od Tadeusza Kantora. Teatr jest po to, aby niepokoić, zaintrygować. Po to, by zburzyć dotychczasowe wyobrażenie na jakiś temat, poddać w wątpliwość, oburzać. Sztuka ma pokazywać człowiekowi drogi, których on sam jeszcze nie zna i tej zasady powinien się trzymać odważny teatr. Przedstawienia spójne, mądre, a zarazem takie, po których widz wychodzi z jakąś niezgodą, są naszym celem.

Ostatnio zauważalną tendencją jest pozostawianie widza bez odpowiedzi... A co się stało z katharsis?

- To jest dobre pytanie: Czy zostawiać widza bez odpowiedzi? Oraz na ile teatr musi za niego odchorować czy przemyśleć, to co pokazuje? Na pewno nie wolno pozwolić widzowi przestać myśleć - to jest wręcz niebezpieczne. Jeśli teatr myśli za widza, a on wyjdzie uspokojony, to pójdzie dalej myśląc, że wszystko jest proste i jasne. Katharsis to właśnie taki tragiczny brak odpowiedzi, niemożność pogodzenia ze sobą dwóch wartości. Dobry teatr będzie niebezpieczny.

Jeżeli widz danego wieczoru mówi: "Nie idę do innego teatru, idę do Powszechnego", to co według pana nim kieruje? Jak chciałby pan sprawić, aby widzowie chcieli tu wracać?

- Zacznijmy od tego, dlaczego widzowie w ogóle chodzą do teatru. Mam poczucie, że wiele rzeczy dzieje się obok nas, i bez nas. Nie bardzo powinniśmy sobie na to pozwalać dlatego, że opowiadamy za przyszłość naszą i naszych dzieci, a ta jest coraz częściej w rękach osób, które są od nas oddalone. W teatrze z jednej strony szukamy wzruszeń i rozrywki, a z drugiej rozmowy. Wchodzimy na teren, w którym możemy się spierać i nie zgadzać. Często powtarzam, że tego, co się z nami dzieje, nie możemy zostawiać tylko w rękach biznesmanów i polityków. Chciałbym, żeby Teatr Powszechny był miejscem, które widzowie uznaliby za swoje, a nie budynkiem do którego przychodzi się od święta.

Dziś prawie wszyscy tworzą sztukę, ale czy wyrwanie ze sfery sacrum jej służy? Czy nie odbieramy jej mocy, roli, która stawiała ją wyżej od polityki czy biznesu?

- Stojąc na stanowisku, że wszystko co zawarte w sztuce jest święte i ważne, trzeba przyznać, że tak naprawdę nie dotyczy to naszego życia. Jednak jestem przekonany co do tego, że do sztuki powinniśmy mieć łatwiejszy dostęp, że powinna być stale obecna w naszym życiu.

Czasem, a dotyczy to pewnie w szczególności teatrów warszawskich, zespołami rządzą ciemne siły. Pojawia się wynikająca z tego frustracja, napięcie i złość. A panu w jakiś magiczny sposób udało się w Bydgoszczy zbudować prężny zespół. Czy istnieją metody na zachowanie spójnej energii w zespole?

- Dużo nad tym myślałem. Ogólnie rzecz ujmując, pewna doza frustracji jest wpisana w zawód reżysera, a już na pewno w zawód aktora. Jeśli uprawia się jeden z tych zawodów, robi się to po to, aby się podobać, po to aby ludzie mówili: "Ale fajnie" i bili brawo. Jest to zjawisko dość niebezpieczne i czasami bardzo źle się kończy. Dobra energia płynąca od widowni jest uzależniona od bardzo wielu czynników, dlatego zawsze uważałem, że ten zawód trzeba wykonywać w jakimś celu i dokładnie wiedzieć, po co się to robi. Artysta to człowiek, który ma coś do powiedzenia. Jeżeli chodzi o zespół w Bydgoszczy pamiętam, że stawialiśmy sobie bardzo konkretne cele, łączyła nas wspólna idea i dążenie w chęci opowiedzenia o niej. Zawsze uważałem, że teatr to takie miejsce, w którym zmienia się świat na lepsze. Może to brzmi idealistycznie, ale tak właśnie jest.

Wiem, że w Bydgoszczy miał pan swoje ulubione miejsce, tuż nad sceną. Czy w Teatrze Powszechnym już pan takie swoje miejsce odnalazł?

- Tutaj spotykam się w wielką historią - mam zaszczyt siedzieć na miejscu Zygmunta Huebnera. To samo w sobie jest dla mnie bardzo znaczące. Czasem jednak przeszkadza mi, że teatr jest zupełnie wyremontowany. Stało się to pewnego rodzaju kotarą dzielącą mnie od przeszłości teatru. Ciekawe jest jednak to, że Teatr Powszechny zdaje się być twierdzą, swego rodzaju bastionem, a w środku z kolei znajduje się dziedziniec, który pełni symboliczną rolę bycia otwartym. Spora część budynku to niezmierzone korytarze, które niczym mury obronne okalają dziedziniec. Na początku gubiłem się w tym swoistym labiryncie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji