Artykuły

Teatry studenckie A. D. 1961

Dotychczas wszystko było mniej więcej jasne. Najpierw - niemrawa amator­szczyzna typu świetlicowo-rocznicowego. Lata 1955-1956: narodziny i rozkwit sce­nek studenckich, zadziwiająco szybki - i niepokojąco gwałtowny równocześnie - awans różnych STSów, "Bim-Bomów", "Pstrągów" etc. na mapie kulturalnej ówczesnej Polski, niewątpliwe sukcesy i równie niewątpliwe mity wymyślone przez kibiców ruchu artystycznego stu­dentów. Etap następny: drapieżność i ak­tualność polityczna pierwszych progra­mów przeradza się w hermetyczne aluzje, miejsce dawnej świeżości poetyckiej zaj­mują na siłę teatralizowane metafory pięciopiętrowe. Krok dalej - i pojawiły się przekorne "Uśmiechnięte twarze mło­dzieży", "Części artystyczne", rozfikane ope­retki, pończochy siatkowe, grymasy, drwi­ny, "Króle Ubu". Nadszedł wreszcie okres dojrzałości, który zrodził pozycje w rodza­ju "Widowiska o Rudolfie Hoessie", wrogu ludzkości. Historia dalsza nie wywołuje zaskoczenia: następuje profesjonalizacja niedobitków teatrzyków studenckich, któ­re zaczynają działać na prawach scen normalnych, tyle że z tańszymi biletami. Reszta rozpłynęła się w powietrzu. Pow­tarzamy tę wersję historii naturalnej te­atrów studenckich tak często, że powoli sami zaczynamy w nią wierzyć.

Dotychczas wszystko było mniej więcej jasne - dodajmy, z perspektywy war­szawskiej, zza stołecznych stolików ka­wiarnianych, przy których rodziła się przez lat wiele legenda obiegowa o tea­tralnym ruchu studenckim - wielki i piękny mit, w którym więcej było nie­kiedy zmyślenia niż prawdy, więcej ży­czeń; nabożnych niż wiernie podpatrzo­nych i zanotowanych faktów. Oczywiście, ani historia zarejestrowana dotychczas przez część publicystyki nie układała się nigdy równie gładko i jednoznacznie, ani dostrzegane najłatwiej poczynania elity teatrzyków studenckich - "Bim-Bomu", STSu i "Pstrąga" - nie były jedynym "czymś" mogącym świadczyć o prężno­ści i żywotności studenckiego ruchu arty­stycznego u nas. Nie tu jednak miejsce na prostowanie różnych stwierdzeń katego­rycznych, jakimi upstrzone były niegdyś dyskusje wokół tego fascynującego nie­wątpliwie zjawiska; pobieżny choćby przegląd zarejestrowanych opinii na ten temat - a zebrało się tego kilka grubych teczek - byłby przedsięwzięciem trochę na miarę którejś z rzędu prac herkulesowych, i w końcu niewiele by z tego praktycznie wynikało. Wspominam więc tylko o istnieniu pewnych błędów i wy­paczeń interpretacyjnych, kierując się względami, powiedzmy, pedagogicznymi. Żeby z racji przywiązania do fałszywych stereotypów pojęciowych nie było później zaskoczeń. Na pytanie czy aby jeszcze istnieją naprawdę teatry studenckie, nie ma co nawet odpowiadać. Na pytanie bardziej sensowne: czy coś się zmieniło? - odpowiedź będzie krótka: przestały być objawieniem. Co oczywiście nie znaczy, że zjawisko samo stało się automatycznie dużo mniej ciekawe, bynajmniej. Po pro­stu, wraz ze stabilizacją życia kultural­nego zmieniła się dość radykalnie i fun­kcja, i pozycja teatrzyków akademickich. Choć poczynają sobie wcale żwawo, choć więcej tu być może interesujących propo­zycji artystycznych niż, powiedzmy, czte­ry lata temu, choć (podniósł się znacznie poziom przeciętny, zjawisko samo przy­brało "w skali państwowej" wymiary o wiele skromniejsze, dodajmy - bardziej naturalne, jakie przynależały mu bodaj od początku. Niewątpliwie, objawiła się i nowa "jakość", zmianie uległy proporcje wewnętrzne. Zarysował się dość wyraźny kryzys dawnych form i postaw. W efek­cie - straciły część dawnych kibiców. Czyli oczyściła się szczęśliwie atmosfera wokół teatrzyków studenckich. Nie widzę już dziś nikogo, kto szukałby na scenkach akademickich uniwersalnego panaceum na dolegliwości teatrów profe­sjonalnych. Nie stawia się im już zadań ponad możliwości, nigdy zresztą przez nie same nie podejmowane, ani nie przeciwstawia się ich rutynowanym scenom zawodowym, żyjącym własnymi kłopotami, chyba dobrze się stało. Dla obu stron. Zakresy tych zjawisk były i są sobie dość odległe.

*

Na zaproszenie Rady Naczelnej Zrzeszenia Studentów Polskich objeżdżałem przez kilkanaście dni, jako członek czteroosobo­wego jury, ośrodki akademickie, w których istnieje tzw. dorobek kulturalny studentów. Nazywało się to oficjalnie "kwalifikowaniem zespołów studenckich do II Festiwalu w Gdańsku", a polegało na oglądaniu od rana do późnej nocy tzw. dorobku kulturalnego środowisk studenckich. Warszawa, Lublin, Białystok, Olsztyn, Gdańsk, Toruń, Częstochowa, Gliwice, Kraków, Wrocław, Poznań, Łódź, Szczecin... Chóry, balety, zespoły pieśni i tańca, zespoły jazzowe, piosenkarze, soliści - rzeczy, jak widać, mniej lub bardziej frapujące, na które patrzyłem - bo patrzyć musiałem - z dość zmiennym zainteresowaniem. Udało mi się jednak przy tej okazji obejrzeć niemal wszystko, co studenckie zespoły teatralne przygotowały w ostatnim okresie, a co - zdaniem miejscowych komisji kultury - nadawało się do pokazania: przeszło 40 spektakli i widowisk sceniczno-estradowych.

Na brak rozmaitości lnie można było narzekać. Zespoły dramatyczne, teatry i estrady poetyckie, teatrzyki satyryczne, kabarety... A więc Ionesco, Borchert, Mrożek, Garczyński, Witkacy, Romain Rolland, Gruszczyński. A więc songi i wiersze Brechta, Majakowski, poezja murzyńska, Gałczyński, Jesienin, Różewicz, Lec, Wirpsza, poezja młoda i najmłodsza Ośniałowskiego, Śliwonika, Małgorzty Hillar, Horaka, Faca, montaże poetyckie Nerudy, Błoka, Karpowicza, Jasieńskiego, W. Dąbrowskiego, Woroszylskiego, Ważyka, Słuckiago, Jastruna, Ficowskiego, poezja starofrancuska, Grek Ritsos, spółczesna poezja francuska, i jeszcze kilka porcji współczesnej poezji polskiej, jeszcze siedemnastowieczna satyra polska, i jeszcze raz to samo, tylko w innej kolejności. A więc pomysły, teksty scenariusze własne do programów satyrycznych, dziesiątki piosenek, ballad, przery­wników muzycznych. A więc dziesiątki opracowań scenograficznych, ilustracje muzyczne, rozwiązania inscenizacyjne, pomysły techniczne, interesujące efekty świetlne, akustyczne. Jak to się mówi, ca­ła kopalnia spraw, problemów, spostrze­żeń, uwag, co krok okazja do snucia nie­potrzebnych uogólnień. Sporo trzeba było zimnej krwi, żeby się w tym wszyst­kim nie pogubić.

Spróbujmy teraz wszystko to sobie uporządkować.

Przede wszystkim więc gatunek naj­starszy, forma, rzekło by się, tradycyjna na scenkach studenckich: składanka sa­tyryczna. Od niej to zaczęła się przed la­ty kariera studenckich zespołów amator­skich; dość wiekowa forma rewii okazała się najbardziej nośną dla młodzieżowej satyry, agresywnej, ostrej, jednoznacznej politycznie, próbującej przy pomocy skró­tu, krótkiej scenki dramatycznej, "metaforyzowanej" piosenki, uchwycić sprawy węzłowe współczesności. Płynęło to dwo­ma zasadniczymi nurtami: pierwszy, to zaangażowane ideowo, zawsze bardziej plakatowe niż "obyczajowe", programy ówczesnego STSu, których stroną najmo­cniejszą był tekst dramatyczny - krótki - o zacięciu publicystycznym (forma najbardziej w tym wypadku celna, a jed­nocześnie najłatwiejsza do spreparowa­nia), mający "załatwić jakąś sprawę"; drugi - oparte raczej na efekcie wido­wiskowym, wyraźniej teatralizowane me­tafory poetyckie gdańskiego "Bim-Bomu", teatrzyku o przewadze elementów wyo­braźni plastycznej, który znowu odświeżył język sceniczny poprzez rehabilitację tzw. "małej poezji", w zasadzie dość płytkiej, mętnawej myślowo, znajdującej się zawsze o krok od banału, ale frapu­jącej wówczas swą "kolorowością", nie­kłamanym wdziękiem poetyckiej naiwności. Jedno i drugie wywołało w tamtych latach bez mała przewrót w opinii pow­szechnej, a przynajmniej spowodowało dość energiczne wrzenie "środowiskowe". Satyra oficjalna, niejako "urzędowa", przegrać musiała w tej konkurencji na całej linii: operujący tradycyjnymi, drobnomieszczańskimi wzorami satyrycznymi profesjonaliści nie podejrzewali nawet, że w pewnych chwilach historycznych zro­bić kasę potrafi widowisko satyryczne zaangażowane politycznie. Publicystyka nie omieszkała, rzecz jasna, uderzyć przy tej okazji w wielki dzwon, dosłuchując się w drapieżnych składankach politycznych "głosu pokolenia" (ładnie "pokolenie"! Te­atrzyki te chwyciły, bo wrzało w nich od spraw, którymi żyło bez mała całe społe­czeństwo!); w każdym razie epitet przy­jął się, i głosem pokolenia ochrzczone zostały z rozpędu i dalsze poczynania sce­nek akademickich, od sympatycznego i symptomatycznego skądinąd grymasu Króla Ubu, po tracące coraz bardziej ja­kikolwiek sens i cel "wygłupy" dzisiejszego "Fo Pa" z Gdańska, czy innych zespołów, dużo bardziej surowych, nieudolnych artystycznie, a więc i mniej wartych iry­tacji.

Z świetnych niegdyś tradycji studenckich scenek satyrycznych niewiele dziś pozostało. Owszem, zespoły - dawne i nowe - funkcjonują nadal, cieszą się niejakim powadzeniem, doskonalą z roku na rok warsztat, są w dalszym ciągu czymś o niebo ambitniejszym i sympaty­czniejszym od zawodowych scen satyry­cznych i "chałtur" kabaretowych, ale coś się w nich wyraźnie psuje. Kryzys tej formy scenicznej widać najwyraźniej na przykładzie zespołów wyrosłych w kręgu tradycji "Bim-Bomu" i jego teatralizowanej metafory poetyckiej. Zapanowała tu dziś jakaś powszechna "niemożność", podnoszona nawet - z wdziękiem, to prawda, ale żałosnym skutkiem - do ran­gi założeń programowych. Oto teatrzyk gdański "Żak" prezentuje program pt. Może by coś skosić, którego szkieletem są - wymownie - scenki chłopskie z "In­dyka" Mrożka. Wart jest obejrzenia choć­by ze względów pedagogicznych, jako przykład kliniczny widowiska satyryczne­go, które jest niemali absolutnie "wyobco­wane" ze swoich czasów, zawisło w prób­ni i pozostawia widownię doskonale obo­jętną. Sprawne technicznie, pomysłowo skomponowane, ze świetną - bo i funk­cjonalną, i "ładną" - scenografią, wpraw­nie poprowadzone przez T. Wojtycha, aktora Teatru Wybrzeże, niegdyś członka "Bim-Bomu" - i przerażająco puste od środka, nic nieznaczące. Przetrwała for­ma, doskonalona do perfekcji nieomal; ostał się sprawny mechanizm teatralny, który obraca się gładko i bez zgrzytów - tyle, że na jałowych obrotach. Równie głucho - bo pusto - dudni gdański "Fo Pa" podobnie większych ambicji nie ma­ją jakoś - a przynajmniej nie widać te­go - wszystkie bez mała pozostałe zespoły satyryczne.

Obronną ręką wychodzi z tego ledwie warszawski STS, zmieniający jednak ostatnio dość wyraźnie swe zainteresowania i profil artystyczny. Dawne pozycje potrafił obronić łódzki "Pstrąg", którego składanka - nosi ona, nomen omen, tytuł "Niemożliwości stało się zadość" - jest nie tylko gładka, ładna, po prawdzie zbyt na­wet gładka i ładna, jak na teatrzyk stu­dencki, ale i "zamyślona", powiedzmy "pozytywnie roztargniona". Oba teatrzy­ki miały zawsze charakter scenek li­terackich, twórcami ich byli ludzie piszący. Były więc poniekąd samodzielne myślowo, miały zawsze we własnych tekstach jakiś pewny punkt oparcia. Widać oto nagle, że w chwili, gdy nie wystarczy już grymas do widowni, poro­zumiewawcze zmrużenie oka, scenka nie­ma z kolorowymi balonikami, parodia te­atralna dawnych gustów, teatrzyk saty­ryczny bez własnych propozycji literackich przegrywa. Nie powinno to być nie­spodzianką. Rzecz przecież nie tylko w tym że coraz trudniej uprawiać dziś dawny rodzaj satyry, efektownej, bo po­dejmującej sprawy niejako z publicznej góry, że nie ma "przeciwko komu" ro­bić programów. Wiadomo, satyrze o ja­kichś ambicjach potrzebne jest solidne zaplecze intelektualne, musi mieć do zaoferowania własne propozycje myślowe, zalążki bodaj programu pozytywnego, albo przynajmniej jednoznaczną orienta­cję ideową. Ani przedrzeźnianie, ani "wy­pinanie się" nie wystarczy na dłuższą metę; tak tanim sposobem nie bardzo udaje się zmajstrować widowisko w teatrze sa­tyrycznym. Zrozumiała i pojęta jest chy­ba przeto ewolucja STSu, który nie re­zygnując z dawnych rzeczy w rodzaju "Wesołej dwururki", grawitującej zresztą bardzo wyraźnie w stronę zabawy, ra­czej "ładnej" i "miłej" niż agresywnej porywa się na inscenizacje własnych jed­noaktówek, preparuje na użytek sceniczny faktomontaże typu ambitnego, dojrzałego pad każdym względem "Widowiska o Ru­dolfie Hoessie", "Wrogu ludzkości" Jarockie­go, "Oskarżonych" Osieckiej i Jareckiego, wspólnie z Wojciechem Siemionem prezentuje montaże poezji ludowej ("Wieża malowana"), znakomite opowiadania Izaaka Babla ("Zdrada"). Bo to nie tylko coraz trudniej uprawiać dziś dawny rodzaj sa­tyry. Dojrzalszy z raku na rok warsztat reżyserski i aktorski wymaga coraz nowych, bardziej "ważkich" myślowo propozycji literackich.

Gdzie indziej jednak dzieje się nie naj­lepiej - jeżeli stosować dawne miarki z czasów szumnej i dumnej młodości, gdy teatrzyki studenckie były czymś w rodza­ju awangardy myślowej. Skromniejsze ambicje, węższy zakres problematyki, wy­raźnie "środowiskowy" adresat, eklektyzm artystyczny, powielanie dawnych wzorów, albo, co gorsza, podpatrywanie scen profesjonalnych. Młodsze zespoły, powstałe w latach ostatnich, trzymają się kur­czowo własnego podwórka (różowiutki, miły, bezpretensjonalny, ale i beznamiętnie-wodewilowy "Zakalec wawelski" w kra­kowskim "Cyruliku"), bądź błądzą gdzieś po dalekich marginesach, zezując, nie­śmiało na razie, w stronę lepszych wydań "Syreny". To wkraczają na arenę rocz­niki młodsze, (którym obce są, zdaje się, doświadczenia lat pięćdziesiątych, zaczy­nające od początku, bez balastu kłopotli­wego kompleksu lat burzy i naporu, ale i bez wyraźniej zarysowanego profilu ide­owego. Zawartość myślowa tych składa­nek łódzkich, poznańskich, szczecińskich, krakowskich, częstochowskich jest żenu­jąco uboga, różnią się między sobą raczej kształtem zewnętrznym, formą widowisko­wą, niż ambicjami intelektualnymi. Trochę piosenek inscenizowanych, szczypta paro­dii literackich, trochę Przekroju - za i przeciw, kilka polsko-słowiańskich blackoutów, alkoholizm, higiena osobi­sta, malwersacje gospodarcze, scenki kowbojskie, poczciwa kpina z najmłodszej literatury, miłość, tłok w tramwa­jach - właściwie cieszyć by się z tego należało, bo skoro w tych programach szlachetnych intencji użytkowych na co dzień - gdyby nie pamięć o teatrzykach studenckich, którym kiedyś "o coś chodziło", które miały ambicje wtrącania się do życia, z naturalną bezceremonialnościa młodzieńczą przypominały o prawdach bezspornych, a zapomnianych. Słowo jest wyświechtane: nie czuje się w tym wszystkim jakiegoś głębszego, żywego je­szcze kilka lat temu zaangażowania.

Zresztą, sprawa to bardziej generalna. Ani kabarety: najciekawszy niewątpliwie, na swój sposób rewelacyjny, gdański "To-Tu" Wł. Biełickiego, zręczną i po­mysłową klamrą spinający paradę sma­kowicie podanych piosenek, utrzymujący konsekwentnie efektowną konstrukcję po­dwójnej stylizacji; - krakowska "Remi­za" z wykonawcami, jakich nie pow­stydziłyby się najlepsze kabarety zawo­dowe - i mętnym, nijakim, kompromitująco słabym scenariuszem i tekstami: - wrocławski "Kalamburek", popis do­brych intencji i niepokojąco złego smaku, bardzo nieporadnie szukający wzoru ka­baretu studenckiego z pewnymi - nie­zbyt mądrymi na razie - ambicjami po­litycznymi, no i - jak znakomita większość scenek tego typu A. D. 1961 - z dość żałosnymi tekstami, czy to napraw­dę bez polotu pisanymi, czy też zmajstro­wanymi na kolanie, w pośpiechu, bez od­robiny choćby kontroli samokrytycznej; więc ani kabarety, ani teatrzyki satyrycz­ne, ani zespoły dramatyczne nie odkryły widowni własnych, bardziej wyraźnie za­rysowanych założeń i propozycji ideo­wych. Nie mam oczywiście na myśli ta­nich deklaracji programowych; tych kil­ka zdarzyło się usłyszeć, nie brzmiały zbyt pięknie, ani szczerze, pachniały na mile naiwną "koniunkturą". Raczej spodziewa­łem się, powiedzmy, żywych akcentów aktualności, świadczących o tym, że ze­społy mają coś do powiedzenia hinc et nunc, że zbliżamy się wreszcie do współ­czesności, tej dzisiejszej, do której ciągle jeszcze nie potrafią znaleźć dróg dojścia sceny zawodowe. Okazuje się, że i w środowiskach studenckich nie dopasowa­no jeszcze klucza, otwierającego drzwi dnia dzisiejszego. Nie jest to najlepsza wróżba na najbliższą przyszłość. Stara to prawda, że właśnie teatrzyki studenckie najżywiej reagują na zmiany rytmu co­dzienności, wyprzedzają o pół fazy bar­dziej oporne na działanie czasu, znacznie mniej ruchliwe teatry profesjonalne. Na razie, jak widać, do znanych kłopotów dramaturgii współczesnej, do utrapień scen czołowych kraju, dołączyły się i trudności teatrzyków studenckich, znaj­dujących się przecież w znacznie lepszej pod każdym niemal względem sytuacji. Sprawa jest poważna. Nie idzie przecież o to, że wyczerpały się wreszcie czarne serie, że znudziły się zawiłe metafory, a nikt - słusznie - nie ma ochoty na pi­sane różowym atramentem laurki nie­dzielne. Rzecz nie w postawie, ale w for­mule artystycznej. Pytanie brzmi ciągle jednakowo: jak?

Mniej jeszcze obiecująco w tym wzglę­dzie przedstawia się sprawa studenckich zespołów dramatycznych. Nie mają re­pertuaru własnego, korzystają więc prze­de wszystkim z puli "zawodowej", zaglą­dając zresztą najczęściej do Dialogu. Nie­ładnie pisać o tym właśnie na jego ła­mach, ale praktyka tego rodzaju wydaje się niemal w każdym, wypadku nieporo­zumieniem. W chwili, gdy rzecz ma pra­wo zagrać dowolny teatr dramatyczny, który zrobi to i lepiej, i z większym po­żytkiem dla widza, gdy z reguły prawdo­podobieństwa wiadomo, że środki teatru amatorskiego będą żałośnie kompromito­wały utwór autora współczesnego - piszącego dla teatru, od którego oczekuje się jeżeli nic wirtuozerii odtwórczej, to przynajmniej poprawności rzemiosła - nie ma doprawdy sensu branie na warsztat tego, co akurat "modne", albo co się kierownikowi zespołu bardzo podoba, ale czego bądź dobrze nie rozumie (Mrożek!), bądź nie potrafi przykroić sensownie do możliwości aktorskich zespołu amator­skiego. Zresztą, nie chcę generalizować. Zdarzają się przecież - rzadko wpraw­dzie - sytuacje wyjątkowe, wobec któ­rych reguła ta, jak każda inna, traci moc obowiązującą.

Tym razem były dwa wyjątki. Zasko­czeniem prawdziwym były fragmenty z Szewców Witkacego, przygotowane przez Jerzego Grzegorzewskiego ze stawiającym pierwsze kroki na scenie amatorskiej ze­społem łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Grzegorzewski trafił bezbłędnie w ton właściwy dramaturgii tego typu, dużo prościej i celniej od niejednego inscenizatora z prawdziwego zdarzenia, odkrył nareszcie najwłaściwszy - moim zdaniem - i naj­prostszy klucz do teatru groteski współ­czesnej (chciałbym wrócić do tej sprawy przy innej, bardziej odpowiedniej okazji).

Drugim wyjątkiem, trochę bardziej dy­skusyjnym, jest krakowski Teatr 38. Ten swoisty fenomen wśród scenek studen­ckich nieraz trafiał już na łamy prasy, przeważnie w towarzystwie dość jedno­znacznie potępiających przymiotników; denerwował niejednego "snobizmem re­pertuarowymi", "manierycznym udziw­nianiem". Denerwowały gromkie mani­festy - nie podejrzewano, zdaje się, że ukrywała się za nimi tajona nieśmiałość, niepewność, chęć przekonania o słuszno­ści własnej praktyki bodaj siebie. Dener­wował repertuar "nowinkarski" - a prze­cież w pierwszym okrasie działalności tej scenki nie snobizm kazał brać na warsztat materiał dramatyczny, który nie miał wtedy jeszcze dostępu do teatrów oficjalnych. Denerwowała maniera insce­nizacyjna - dość oczywista u początku­jących amatorów z niejakimi ambicjami, którzy szukali usprawiedliwienia arty­stycznego dla prostych braków warsztatu; chcieli "przesłonić" niedostatki rzemio­sła wymyślnymi "dziwnościami", czyniąc z jawnych braków cnotę podstawową. Na połajankach mijał czas, teatr pracował spokojnie dalej, przygotował dwadzieścia cztery premiery. Niejednego się nauczył. Wyrosło w zespole kilka interesujących indywidualności aktorskich. Teraz na festiwal przygotował Pod drzwiami Borcherta, przedstawienie, które zapowiada początek czegoś nowego; ciekawe propo­zycje aktorskie, oszczędna inscenizacja, prosta, oczyszczona z tradycyjnych dzi­wactw robota teatralna.... Wygląda na to, że zmienia się w tej chwili dość zasad­niczo linia artystyczna tej scenki. Do­prawdy, odrobina cierpliwości w oczeki­waniu na efekty końcowe tej ewolucji bardzo by się przydała. Notujący na swym koncie niejedno osiągnięcie artystyczne eksperymentalny warsztat studencki wart jest raczej ciepłego słowa niż uporczy­wych poszturchiwań. Trwa nadal wsku­tek maniackiego - i bezinteresownego - przywiązania grupy młodych ludzi do te­atru własnego, w którym mają przecież coś do zrobienia. Szkoda byłaby, gdyby właś­nie teraz zespół miał się rozsypać. Zbyt wiele dokonał, jest jedynym studenckim teatrzykiem dramatycznym, którego poczy­nania - dyskusyjne, oczywiście - mają przecież sens poważniejszy; nie tylko - jak w tylu innych wypadkach - uczą przyszłych inżynierów czy ekonomistów abecadła teatralnego.

Ale nie koniec na tym. Pojawiło się oto w ciągu ostatnich lat wśród teatrów stu­denckich coś nowego: dziesiątki teatrzy­ków i estrad poezji. Wyrosły - czy nie­spodziewanie? - we wszystkich bez ma­ła środowiskach akademickich. Nie ule­ga wątpliwości, że ekspansja żywiołowa tej formy scenicznej jest bodaj najbar­dziej dziś charakterystycznym zjawiskiem w ruchu amatorskim, nie tylko zresztą studenckim. Nie wszyscy, podejrzewam, uświadamiamy sobie, jak imponujące roz­miary przybrał w ostatnich latach ama­torski ruch recytatorski. Sto tysięcy (!) uczestników -organizowane od ośmiu lat konkursy recytatorskie, wyrosłe na tym gruncie teatry poezji, których liczba prze­kracza dwie setki... Coś w tym jest, jak zwykło się mawiać w podobnych wypad­kach.

Nie mam pod ręką cyfr dokładnych, które pozwoliłyby na przytoczenie danych statystycznych, dotyczących udziału ze­społów studenckich w tym ruchu. Nie są zresztą konieczne. Bez uciekania się do pomocy sprawozdań oficjalnych widać przecież, że właśnie teatry poezji stają się powoli jednym z najważniejszych, najbardziej ekspansywnym składnikiem artystycznego ruchu akademickiego. Spra­wa jest dość prosta: rozwiązuje to wła­ściwie najważniejsze kłopoty repertuaro­we. Przy ograniczanych możliwościach technicznych, stałym braku własnego za­plecza literackiego, ambicjach szukania własnych, nie powielających wzorów za­wodowych, form artystycznych, scenki poezji, korzystające z niemal zupełnie nie wyeksploatowanych bogactw żywej prze­cież niesłychanie twórczości poetyckiej, stają się szansą największą ruchu studenckiego. Zwłaszcza w momencie, gdy kry­zys wyraźny przeżywają tradycyjne ze­społy satyryczne czy dramatyczne. Wyda­je się, że właśnie w oparciu o te doświad­czenia wyrosnąć będzie mogło w przysz­łości coś bardziej samodzielnego: na początku były proste montaże poetyckie. Do­chodzi dziś do tego inscenizacja literacka operująca tekstem prozatorskim. Stąd już krok tylko do trafienia na publicystykę czy "autentyk" dokumentarny łączący partie literackie - i mamy oto propozy­cję modelową, jedną z wielu, nowej scen­ki studenckiej. Podejrzewam, że tą drogą dojdzie z czasem do uformowania nowe­go, dość elastycznego typu teatrzyków akademickich, który zbliżyłby je wresz­cie do upragnionej współczesności. Goto­wych propozycji literackich ze strony śro­dowiska studenckiego nie należy chyba na razie oczekiwać. Wierzę raczej w doj­rzałość istniejącego już instrumentu od­twórczego, w doświadczenia insceniza­cyjne zebrane na przestrzeni minionych lat. W końcu, rzecz nie jest bez prece­densu: w ten sposób rodziły się w okre­sie międzywojennym najambitniejsze scen­ki robotnicze w Polsce, w Niemczech weimarowskich. Z faktomontażu, z pre­parowanych dla potrzeb sceny "czystych" gatunków literackich wyrósł, z drugiej strony, teatr polityczny Piscatora.

W tej chwili widać jednak dopiero za­lążki nowych propozycji (zresztą, czy tyl­ko zalążki? Czy tego właśnie nie próbuje w jakiś sposób STS warszawski?). Istnie­ją zespoły wprawiające tradycyjną sztukę deklamacyjną, zespoły próbujące rapsodycznych niejako inscenizacji (wrocławska "Pandora"), grupy ambitniejsze, tworzące wyraźnie teatralizowane, lekko "podfabularyzowane" widowiska poetyckie (gdańskie "Kabały", występujące z świetnym, czystym artystycznie montażem Różewiczowskim Ludzie, ludzie...)albo mon­taże jednolicie komponowanych frag­mentów poetyckich, wsparte wyrazistymi efektami wizualnymi i dźwiękowymi (pro­gram poezji murzyńskiej Wołanie do Munga w gdańskim teatrzyku "Uwaga 61", bardziej surowe songi i wiersze Brechta w łódzkim "Pstrągu", albo "totalne" spektakle poetyckie, rozegrane przy użyciu całej skomplikowanej machiny tea­tralnej (Człowiek w szarym ubraniu w gdańskim "Kontrapunkcie"), albo wresz­cie widowiska ogromne, z recytacjami, monumentalną bez mała kompozycją sce­niczną, muzyka, baletem, żywymi obra­zami, orgią ruchu i barw (inscenizacja poematu W. Wirpszy "Cieniom" w wrocław­skim "Kalamburze", nie wolnym zresztą, sądzę, od jakiejś mistyfikacji). Nie brak tu, jak widać, zarysów interesujących form widowiskowych. dojrzałych scenicznie, frapujących myślowo. Wieloznaczność tek­stu poetyckiego, możliwość "wyinterpre­towania" zeń współczesnej - rozumianej najszerzej - problematyki, odnalezienie w literaturze niescenicznej deficytowych do­tychczas inspiracji intelektualnych - wszystko to sprawia, że właśnie programy poetyckie zdają się być dziś najciekaw­szym fragmentem propozycji teatralnych scenek studenckich. Jest to chyba dorobek najcenniejszy ostatnich lat. Osobiście na tę właśnie formę sceniczną w ruchu stu­denckim najbardziej liczę.

*

Oczywiście, nie o gotowe propozycje teatralne tu idzie. Nigdy nie należało spo­dziewać się zbyt wiele konkretnej pomo­cy z tej strony. Piękne słowa o tym że teatrzyki studenckie zbawią teatr polski, były tylko mitem, krótkotrwałym zresz­tą; tym mniej należy oglądać się na nie dzisiaj, gdy same przeżywają ozdro­wieńczy - mam nadzieję - kryzys. Ani nie myślę o wyrastaniu z teatrzyków stu­denckich grup twórczych, które przejdą na sceny zawodowe. Scenki te były wprawdzie w niejednym wypadku znakomitą szkołą dla całej plejady młodych re­żyserów, scenografów, aktorów, piosenkarzy, muzyków pisarzy, publicystów, którzy weszli później do teatru, filmu, telewizji, prasy - ale traktowanie tego jako recepty uniwersalności mogłoby się stać za-wodne. Bywało bowiem i odwrotnie. Pra­ca na scence amatorskiej jest dla studenta w zasadnie zajęciem marginesowym, prze­lotna przygoda bez poważniejszych konse­kwencji życiowych. Nadmierne ciągoty "artystowskie" traktowanie zbyt serio, tę­po, powiedzmy, szlachetnego "konika", wiązanie ze sceną nadziei młodego czło­wieka, który zdobywa własny zawód, przewrócenie w głowie, staje się niekiedy powodem poważnych dramatów życio­wych. Nie ani pierwsze, ani drugie nie ma szczególnie wielkiego znaczenia. Waż­ne jest jedno: teatrzyki studenckie kształcą smak i upodobania estetyczne setek ty­sięcy potencjalnych widzów teatralnych, są jakimś wzorem artystycznym dla mło­dej Inteligencji, wychowują całe pokolenia aktywnych odbiorców kultury.

Jest ich grubo ponad pół setki. Działają we wszystkich bez mała środowiskach aka­demickich, i tych, w których istnieją tra­dycje zainteresowań humanistycznych (są tam przeważnie w jawnej opozycji w sto­sunku do zaakceptowanych przez więk­szość wzorów sztuki), i tych, gdzie hu­manistyka, sprawy sztuki, aktywna postawa kulturalna zapuszczają dopiero korzenie. Uniwersytety, politechniki, aka­demie medyczne, szkoły ekonomiczne, szkoły rolnicze... Dla sporej liczby stu­dentów są najbliższą i najżywszą formą teatru. Dla wielu stanowią decydujące o dalszym rozwoju przedszkole kultury artystycznej.

Szlachetny to i cenny ruch kulturalny. Nie bez znaczenia dla rozwoju społeczeń­stwa lat najbliższych będzie fakt, że ist­nieje u nas ten niezwykły doprawdy fenomen artystyczny. Ani ,na Wschodzie, ani na Zachodzie ruch studencki nie jest zakrojony na tak imponującą skalę, nie ma podobnie śmiałych ambicji i podobnia interesującego dorobku artystycznego. Nie jest to przecież tylko rodzaj "Szkółki niedzielnej". Teatrzyki studenckie "liczą się" na mapie kulturalnej Polski. Pełnią niebagatelne funkcje na codzień. W wielu wypadkach rozruszały środowiska do nie­dawna martwe artystycznie. Posiały fer­ment w życiu teatrów zawodowych. To wszystko prawda. Ale co innego cenić i rozumieć bezsporne zasługi, a co innego przykładać miarki nad stan. Nie mitologizujmy ruchu teatralnego studentów, nie przypisujmy scenkom akademickim roli, jakiej nigdy pełnić nie chciały ani po­trafiły. W końcu, jest to ruch amatorski, polega na uprawianiu przyjemnej i poży­tecznej równocześnie zabawy - tyle, ze zabawa ta jest zjawiskiem w naszym ży­ciu kulturalnym dość poważnym i, w osta­tecznym rachunku, może w przyszłości na niejednym zaważyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji