Doroczne rewelacje
W Polsce, jak zwykle, o tym głucho. A tu szykuje się odkrycie sensacyjne na miarę olbrzymią, które rzuca nowy snop światła na okryte tajemniczą mgłą czasy współczesne wielkiemu dramaturgowi, Williamowi Shakespeare'owi. "Przy rozbiórce londyńskiego St. James Theatre - donosi The April Literary Tribune, nr 1958 - brygady robotników trafiły na tajemniczy przedmiot, który przy bliższym zbadaniu okazał się szczelnie zalutowaną puszką od konserw (napisu zdartego zębem czasu nie zdołano niestety odcyfrować; sądzi się jednak ogólnie, że jest to puszka po peklowanej wołowinie). Po komisyjnym otwarciu i szczegółowej ekspertyzie zawartości blaszanego naczynia (...) ustalono, że są to bezcennej wagi dokumenty dotyczące zupełnie jeszcze nieznanego okresu angielskiej krytyki teatralnej. Potężny foliał in quarto (tertium non datur) zawiera mianowicie tajne opinie członków Królewskiego Zarządu Teatru dotyczące głównie utworów Shakespeare'a. Trudno jeszcze dziś (...) sądzić o ewentualnych skutkach tego rewelacyjnego odkrycia. Rzecz wymaga skrupulatnego i szczegółowego przestudiowania, przedyskutowania i opisania; pracy tej podjęły się już trzy pracownie teatrologiczne, które, jak można sądzić, ogłoszą w ciągu najbliższego dziesięciolecia obszerny memoriał określający charakter i znaczenie dokonanego odkrycia."
Warto dodać, że ta doroczna rewelacja dezaktualizuje w pewien sposób zamieszczony w nr 2 Dialogu esej A. C. Warda o dziejach krytyki angielskiej, której historia została w ten sposób wzbogacona o nowe zjawisko. Ale oddajmy głos The April Literary Tribune:
"Jak wynika z załączonego do foliału dokumentu opatrzonego szeregiem woskowych pieczęci i podpisów osób o historycznych nazwiskach, sprawa cała miała się tak: przy angielskim dworze królewskim powołane zostało tajne ciało opiniodawcze noszące nazwę Królewskiego Zarządu Teatru (w oficjalnych dokumentach wydatki związane z jego działalnością figurowały pod wydatki na cele kształcenia dworek i pań do towarzystwa). W skład tego ciała wchodziło kilku dostojnych panów. Byli to m. in. Duke of Clarneth, Lord Curths-Elacq, Sir Epitaph Drew i in. (dokument wymienia tylko te osoby, które zostały z wyroku Jakuba I ścięte toporem. Można jednak sądzić, że było ich więcej). Do ich zadań należało przeglądanie przedłożonych im z poruczenia JKM tekstów dramatycznych i ferowanie wyroków, zezwalających lub wzbraniających grania tychże. Pracę swą pełnili przez dwadzieścia pięć lat (1590-1615), do chwili, kiedy, na skutek tajnego doniesienia, Jakub I zainteresował się bliżej działalnością Królewskiego Zarządu Teatru. Wykryto poważne błędy i wypaczenia w ocenie większości utworów. Lordowie skazani zostali na ścięcie.* Rękopisy, oznaczone krzyżykiem (unieważnione) zostały nocą zakopane w miejscu, gdzie wzniesiono później St. James Theatre."
Oto fragmenty odkrytych rękopisów, które przedrukowujemy za zgodą The April Literary Tribune:
TYTUS ANDRONIKUS. Lord Curths-Elacq: "Momenty, jak sadzę, interesujące. A to: primum - nowe nazwisko, autor zupełnie nieznany (przynajmniej mnie); secundum - nie jest to grafomania, przeciwnie: duża kultura pisarska; tertium - wprawdzie niektóre sformułowania przy pretensjonalności swej są banalne - ale błędy te okupione są partiami interesującymi; quartum - wydaje mi się, aby i pozostali lordowie głos w tej sprawie zabrać zechcieli". Duke of Clarneth: "Cóż - nuda. Nie grafomania, można czytać, ale primum - pretensjonalna w niby-filozoficznej przypowieści oraz w fantastyce. Najgorsze pod tym względem intermedia, zupełna bzdura; secundum - prymitywna i banalna treść. Filozofia: ludzie się nienawidzą, a powinni się kochać. Mój Boże! A w ogóle to z Shakespearem bywa trochę jak z chorobą. Najpierw człowiek czuje, że coś nie w porządku, ale jeszcze nie wie: talent czy grafomania. Wtedy trzeba spokojnie poczekać, aż się sprawa wykluje (czekałem pełen cierpliwości lat bez mała trzy). Myślę, że tu już się wykluło. Niebezpieczny to człowiek. I jaki ostry! Czy nie mogła by się tym chłopcem zająć jako was białogłowa z twardą ręką, na którą musiałby pracować?"
RYSZARD III. Duke of Clarneth: "Jestem za dopuszczeniem. Argumenty: primum - Królewskiego Zarządu Teatru. Przez pół roku prawie upłynniamy remanenty w zakresie sztuk rodzimych, rzeczy sprzed kilku lat. Należy wreszcie dać coś świeżego, napisanego obecnie. Shakespeare jest tu pierwszą jaskółką - symptomatyczną i ciekawą; trzeba ją pokazać. Secundum - dworu JKM. Sztuka jest ostrą, publicystyczną satyrą na tzw. historyczny okres i częściowo - chwilę obecną. Szczera, gorzka pasja autora jest tu ujmująca. Ujęcie problemów na pewno uproszczone i dyskusyjne - ale właśnie to dobrze, że utwór o takim założeniu problemowym prowokuje do dyskusji o naszej współczesności i jej obrazie w literaturze. Zresztą sztuk jawnie politycznych na pewno wciąż nam potrzeba. Dyskusję możemy sami sprowokować, gdyby to było potrzebne. Tertium - artystyczny. Sztuka niewątpliwie nie jest arcydziełem, lecz nie jest gorsza od Roberta Greena. Jest w niej duży ładunek wyobraźni wizualnej, widowiskowej, sporo pomysłów efektownych i kuszących dla inscenizatora. To sztuka typowo inscenizatorska - dla aktora pokarmu w niej mało. Lecz jest to rezultat założeń artystycznych, przeprowadzonych konsekwentnie, logicznych i zamkniętych. Typ utworu - to poetycki moralitet. Stąd uzasadniona czarno-białość postaci, symbolika ich i sytuacji, hiperbolizacja treści i jaskrawość środków. Typ stylistyki to wiersz. Rzecz jest więc konsekwentna - choć może się nie podobać płaskość, plakatowość inwektywy, czasem trochę niesmaczna, dalej niedoskonałości kompozycji i wiersza. Ten ostatni zresztą - to pomysł odważny i interesujący, przy tym jak na Shakespeare, który ma zawsze w poezji wiele niezręczności składni - stosunkowo czysty i przejrzysty. Oczywiście i tu potknięć sporo. Należałoby tekst przejrzeć pod tym kątem, pozaznaczać wszystkie potknięcia stylistyczne i pomówić o nich z autorem. Część na pewno da się usunąć bez trudu, a Shakespearowi można wytłumaczyć, że napisał szybko, oddał nam i nie miał czasu na świeże spojrzenie, na ostateczne wygładzenie - coś takiego da się chyba wymyśleć? W każdym razie grać oczywiście należy; rzecz grafomanią nie jest, autorowi należy się jakaś satysfakcja po latach z nami kłopotu, a co do dworu - nie takie rzeczy dwór przetrzymywał." Lord Curths-Elacq: "Na ogół cenię pisarstwo Shakespeare'a. Z tym większą przykrością formułuję sąd o jego ostatniej sztuce: 1) Artystycznie bardzo nierówne: obok fragmentów o poetyckiej sile są partie naiwne, dydaktyczne. 2) Główne pęknięcie to koncepcja czysto zewnętrzna: pomieszanie stanów. Stąd rodzi się pretensjonalność utworu, dysproporcje, tak jakby skrzyżować szlachetne wino z piwnic królewskich z podłą gorzałką pospólstwa. 3) Ponieważ w grę wchodzi poważny pisarz sprawa być albo nie być powinna być przedmiotem dyskusji całego Królewskiego Zarządu Teatru.
ROMEO I JULIA. Lord Curths-Elacq: "Historia miłości dwojga dzieci opowiedziana z wdziękiem i świeżością. Gdyby rzecz pogłębić, dialogi zrobić mniej rozlewne, wątek główny podbudować partiami ubocznymi, ale bogacącymi temat główny - z materiału tego można by zrobić widowisko wartościowe, wdzięczne i proste. Jeśli idzie o granie: bez szlifu literackiego, w formie przedstawionej Królewskiemu Zarządowi Teatru grać nie należy. Gdyby jednak autor włożył nieco pracy i rzecz poprawił, tekst nadawałby się do grania."
HENRYK V. Duke of Clarneth: "Wiersz istotnie - mimo potknięć - na ogół dobry i żywy, psychologicznie poszczególne postacie również wyglądają żywo i świeżo. Ale to powierzchnia, zewnętrzna warstwa dialogu. Pod spodem psychologia bardzo konwencjonalna i szkolna, podobnie jak interpretacja historyczna wypadków - rażą też różne górnolotne deklamacje w czytankowym stylu. Ponadto dramat nie ma własnego, autorskiego konfliktu czy problemu - jest konwencjonalną rewelacją z podręcznika historii dla starszej młodzieży, opowiedzianą dialogiem, ale nie udramatyzowaną w gruncie rzeczy. Toteż wieje z tego nuda i pustka, mimo kulturalnej roboty. Myślę, że chyba jednak nie grać. Nie warto narażać się na gniew lordów i pospólstwa."
WIECZÓR TRZECH KRÓLI. Duke of Clarneth: "Bardzo naiwne. Humor niby absurdalny, ale z tego gatunku, co to trzeba jeszcze widza łaskotać, bo się nie roześmieje. Literacko bezwartościowe - a dla króla? Nie wiem, ale zdaje mi się, że też. Zręczne. Wtórne. Nie bez wdzięku. Można by grać - choć nie wiem czy warto." Lord Curths-Elacq: "Komedia Shakespeare'a ma założenia farsy czystej, nonsensowej. Gdyby autor zgodził się gruntownie nad nią popracować, można by mówić o możliwości grania. W formie przedstawionej - niech Bóg uchowa!"
HAMLET. Duke of Clarneth (przedstawił trzy dość różne opinie; fakt ten wynika prawdopodobnie z jakichś bliżej niesprecyzowanych pobudek osobistych): 1) "Znakomite. Grać koniecznie! Tylko jedno: sprawdzić, co znaczy pióra Williama Shakespeare'a. Czy to tylko kant dla pieniędzy, czy rzeczywiście coś własnego napisał. Jeżeli pozmieniał, trzeba by napisać parę słów wstępu i wymienić w nim, jakie przeróbki i dlaczego." 2) "Jest to najzupełniej zdecydowana grafomania o pozorach filozoficznych - chroń nas Panie od filozofów: ledwieśmy odsapnęli po Baconie, zjawia się Shakespeare. Jest to ponadto sztuka tak ordynarnie plagiatowa i tak absolutnie nie rozumiejąca, co plagiuje - bo żeby chociaż plagiowała z sensem - że wszystko przemawiałoby za tym, aby jej w żadnym razie nie dawać na dworze. Właśnie dlatego głosuję za graniem. Powody widzę dwa. Jeden mój osobisty: mówiłem już przy dworze, że grozi nam nowa fala natrętnej filozofii w sztuce scenicznej, więc trudno, żebym nie pragnął zagrania tak znakomitego dowodu na rzecz mojej tezy. Drugi powód jest natury etykietalnej: znam poprzednią sztukę Shakespeare'a Juliusz Cezar, była jeszcze gorsza, boję się zatem, że nie ma na co czekać - a autor się chyba nie odczepi, kiedyś będzie trzeba coś zagrać, oczywiście uczciwość każe dodać, że grając Hamleta kompromitujemy w sposób wręcz okrutny autora całkiem dobrej sztuki jaką był "Kupiec wenecki". Ale skoro sam chce... A może zamiast tragedia dać podtytuł parodia? Niejednego nieszczęsnego głuptasa Królewski Zarząd Teatru już ocalił tym słówkiem... A może doprawdy - odrzucić? Najlepsze wyjście, to chyba zagrać. Jednak. 3) Dobry pomysł, doskonała sytuacja sceniczna, zalążek niezłego konfliktu - wszystko niestety spaprane przez ambicje do filozofowania o życiu i śmierci. Stąd dialogi rażą fałszem psychologicznym i pretensjonalną pustką pseudointelektualnych rozważań, zupełnie idiotyczne w tej sytuacji i poetyce. Brak napięcia, prymityw charakteru, choć pomysł - i w fabule i w zarysach postaci - mógłby dać świetną rzecz. Moim zdaniem na razie nie do grania. Autor powinien na tej samej kanwie wszystko napisać od nowa." Lord Curths-Elacq: "Rzecz, po przedyskutowaniu przez innych lordów - członków Królewskiego Zarządu Teatru nadaje się do dalszego rozważania, ponieważ: a) jest to angielska tragedia rozgrywająca się w Danii napisana przez starego pisarza; b) nie jest to grafomania, choć warsztatowo rzecz prymitywna; c) są w materiale zadatki na zwartą i dramatyczną rzecz." Sir E p i t a p h Drew: "Jeden z utworów charakterystycznych jako reakcja na moralizowanie. Pod ciśnieniem strachu wyzwalają się nagie instynkty, natura zastawia pułapkę. Zmyślenie nie jest w stanie dorównać sile autentyków - utwór Shakespeare'a ma wyraźne znamiona literackości, przy sporej kulturze literackiej, sprawności dialogu. Jeżeli Królewski Zarząd Teatru, zacni lordowie i trupa teatralna nie ma bardziej godnych grania arcydzieł, można moim zdaniem wystawić."
MAKBET. Sir Epitaph Drew "Autor jest oryginalny: od tej strony sprawy królobójstwa jeszcze istotnie nie rozpatrywano. Makbet - morderca; lady Makbet - dziewka, żądna władzy i tronu; czarownice, zdrada etc. Niepodobna odmówić autorowi dużej zręczności w przeprowadzeniu sensacyjnej fabuły. W zamierzeniu mają to być zapewne reperkusje jakichś tam dawniejszych krzywd. Osobiście odczuwam tu jakieś grube nieporozumienie etyczne. Autor do tego stopnia przefajnował ów prawdziwy koniec Makbeta-królobójcy, że całe odium spada nie na krzywdzicieli, lecz - wbrew zapewne autorowi - na nicość moralną ofiar. Ogólniejszy obecnie nastrój historii nie pozwala zaś traktować tego tekstu jako zręcznej sensacyjnej historyjki z półświatka, nie pozwala widzieć w nim tylko tego, czym jest ono w istocie - zwykłego i skądinąd dobrego thrillera." Duke of Clarneth: "Dobre, całkiem dobre. Pomysł, konstrukcja, dialog... Absolutnie wystawiać. Trochę krwi, trochę melodramy - to zawsze atrakcyjne". Lord Curths-Elacq: "Naiwne korzystanie z modnych tematów królobójstwa. Nic nowego do tej tematyki nie wnosi. Kompletny banał. Psychologia i dialogi szmirowate. Nie do grania."
BURZA. Lord Curths-Elacq: "Żenujące jest, że doświadczony autor napisał taką słabiznę. W tej sztuce nie ma ludzi. Owszem, można i na to się zgodzić, jeśli autor odchodząc od spraw tego świata i operując umownymi środkami stwarza sceniczną metaforę - niestety, u Shakespeare'a metafora prowadzi do nikąd. Poza tym styl całości jest bałamutny: zachcianki metaforyczne przeplatają się z drobiazgowym opisem naturalistycznym. W rezultacie mamy rozmówki jakichś cieni - rozmówki pretensjonalne na temat życia w ogóle przy mizernym sensie - rozmówki, które są poza materią sztuki. Szanuję autora, ale wyraźnie trzeba powiedzieć: rzecz jest chybiona i nie do grania."
"Jak widać - pisze dalej pismo angielskie - oceny te uległy z biegiem czasu pewnej zmianie. Historia okazała się bardziej okrutną dla lordów - członków Królewskiego Zarządu Teatru niż dla Williama Shakespeare'a. Nie przeszkadza to jednak, byśmy nie mieli zachwycać się precyzyjnością i dosadnością charakterystyki twórczości wielkiego naszego rodaka. Potwierdzenie znajduje tu jedno z najstarszych przysłów: Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Los bywa dla proroków okrutny."
"I tak oto - konkluduje The April Literary Tribune - spadły któregoś mglistego dnia głowy członków Królewskiego Zarządu Teatru ścięte toporem bezimiennego kata z Tower. Okrutne to - powiedzą jedni. Iście szekspirowski finał tej tragicznej komedii - westchną może widzowie oklaskujący spektakl Tytusa Andronikusa, który - jakże boleśnie mylili się nieszczęśnicy! - wzbudził entuzjazm w kraju i za granicą (jak np. w Polsce. Por. recenzję niejakiego Mr. Jana Kotta czy Mr. Jaszczydłowskiego[?]). Nie sądzimy jednak, by wnioski z tej odkrytej przed kilku dniami tragedii grupy światłych ludzi (...) miały stanowić jedynie wspomnienia z minionego epizodu historii krytyki angielskiej. Widzimy w tym coś więcej - jawną przestrogę dla żyjących w społeczeństwie przywiązanym mocno do swej tradycji krytyków, którzy mogliby dopuścić się podobnych błędów i wypaczeń. Nie jesteśmy okrutni, cenimy oryginalność zdania, ale angielska tradycja jest angielską tradycją, a krytyk z Królewskiego Zarządu Teatru pozostanie zawsze krytykiem dworsko-przemijającym".
Wierząc usilnie, że wszystkie te sprawy są w gruncie rzeczy może jednak prawdziwe, słowa te wiernie z różnych ksiąg wypisuje i do druku podaje Jerek.