Dokąd zmierza ten tramwaj?
Nawet świetny tekst nie zagwarantował scenicznego sukcesu. Najnowsza premiera w Teatrze Miejskim rozczarowuje
O spektaklu "Tramwaj zwany pożą daniem" autorstwa Tennesee Williamsa w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego przedstawionym w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni było głośno jeszcze przed premierą. Zaaferowana wydarzeniem klasa humanistyczna VILO, której jestem uczennicą, wybrała się 9 paź dziernika na artystyczną ucztę.
Osławiona sztuka posiadająca wiele adaptacji filmowych i teatralnych ukazała się znowu, umieszczona w realiach świata współczesnego. Znany i podziwiany dramat ściągnął do gmachu teatru ludzi pragnących ujrzeć spektakl na miarę obrazu Eli Kazana, jednak oczekując tak wiele, mocno się zawiedli.
O sztuce można powiedzieć coś dobrego i coś złego. Lepszą stroną spektaklu była gra Jarosława Sacharskiego (Stanley Kowalski), który wystąpił gościnnie, oraz Katarzyny Bieniek (Stella Kowalska). Na uwagę zasługuje również scenografia. Mało zadowalająca była natomiast gra aktorska Beaty Buczek-Żarneckiej (Blanche), ciągłe, nieuzasadnione śpiewanie Doroty Lulki (Inez) oraz muzyka.
Blanche została ukazana jako ener giczna, kręcąca nosem "Francuzeczka", ubóstwiająca przepych i bogactwo, która z przerażeniem odkrywa świat, w jakim żyje jej siostra. Nie może ścierpieć Stanleya, uważając go za "chama i źle wychowaną małpę". Aktorka kompletnie nie potrafi ukazać załamania psy chicznego, które jest głównym tematem sztuki, za to pokazała rozwijający się, nie kontrolowany alkoholizm. W scenie gwałtu, jeśli można to tak nazwać, nie było widać sprzeciwu, lecz prawie nieprzy tomną, żałosną Blanche, która najprawdopodobniej była szczęśliwa z faktu znalezienia się w wannie ze Stanleyem.
Dorota Lulka może pochwalić się pięknym głosem, lecz mimo roli drugoplanowej, na scenie pojawiała się zbyt wiele razy. W większości momen tów ukazywała się niepotrzebnie i najczęściej w żaden sposób niepowiązany z przebiegiem akcji.
Muzyka była nieodpowiednia. Nie wzmacniała odgrywanych scen, wręcz przeciwnie, raziła i nie pozwalała widzowi skupić się na bieżących wydarzeniach.
Natomiast scenografia była niesamo wita w swej prostocie. Pospolitość meb li dodawała wiarygodności otoczeniu. Fotele samochodowe, przenośna lodówka, staroświeckia wanna i goła żarówka wspaniale ukazywały ubogą dzielnicę.
Jedyne co ocaliło spektakl to sce ny z udziałem Stelli i Stanleya. Jarosław Sacharski pokazał prawdziwe ob licze prostego robotnika. Z jednej strony macho, który pragnie być panem we własnym domu, z drugiej - oddany, kochający mąż pozwalający, by żo na wykorzystywała jego słabości i pomyłki przeciwko niemu samemu lub dla własnej przyjemności.
Katarzyna Bieniek fenomenalnie zagrała uległą żonę, która potrafi w niektórych okolicznościach przejąć kontrolę, bądź pokazać niezależność.
Na końcu spektaklu, na półprzeźro czystym materiale odtworzono film, na którym Blanche odchodzi w stronę morza coraz dalej i dalej, aż znika pomiędzy falami, znika z czasu rzeczywistego, oddziela się zasłoną świata fantastycznego, zmyślonego. Spektakl miał ukazać właśnie to, czy spełnił swoje zadanie?