Artykuły

Z czego się śmiejecie?

- Władza generuje strach. To się nie zmienia. Wybraliśmy kapitalizm, więc władzę pieniądza. Gdy rządzi pieniądz, wyzwala też mroczne żądze. Można przekupić, przepłacić. "Rewizor" jest wiecznym tekstem właśnie dlatego, że mówi o władzy, o pieniądzach i o wynaturzeniach. Wtedy nie ma znaczenia, czy to miasto czy prowincja - mówi Jerzy Stuhr, rezyser spektaklu w Teatrze Telewizji.

Gabriela Cagiel: W tym miesiącu widzowie mogą zobaczyć dwie pańskie produkcje. Na ekranach kin "Obywatela", a 24 listopada w Teatrze Telewizji "Rewizora". Te obrazy coś łączy - absurdy państwowości i ich wpływ na życie mieszkańców?

Jerzy Stuhr: Pewnie tak, ale możnaje oglądać jeszcze z innej perspektywy. Często przy moim filmie powtarza się bezwiednie takie zdanie: "Żebyśmy się umieli zaśmiać z samych siebie". Trawestuje to w jakiś sposób zdanie z "Rewizora": "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!". To głównie w tym doszukiwałbym się podobieństw. Oczywiście jest i w filmie, i w sztuce Gogola ta ciągła transmisja pomiędzy władzą a poddanym, różne zmagania z lojalnością. Jan Bratek ciągle chce być lojalny w stosunku do władzy. Po co? Po to, żeby przeżyć. Bohaterowie Gogola też są poddani władzy - boją się, chcą zrobić karierę, nie chcą stracić po2ycji. W trakcie trwających kampanii wyborczych jest to tym bardziej widoczne. Dlatego ponownie zachęcam do zadania pytania: "Z czego się śmiejecie?".

Podobnie jak niegdyś, przy okazji "Rewizora" w reżyserii Jerzego Jarockiego w Starym Teatrze? Wtedy również wcielił się pan w postać Horodniczego. Jak wspomina pan tamten spektakl?

- Trochę mgliście, ale moją rolę pamiętam dość dobrze, bo była to inna rola niż ta, którą teraz kreuję. W tamtej adaptacji horodniczy Anton Antonowicz Skwoznik był człowiekiem w sile wieku, którego nagle zaślepił strach, ale mógł się jeszcze podźwignąć. A w tej interpretacji, którą przygotowuję dla teatru telewizji, jest nam go

żal. Wiadomo, że to już ostatnia akcja w jego życiu, że to koniec. Jeżeli teraz nie osiągnie tej kariery, to jest już skreślony, stoczy się na polityczny śmietnik. To starałem się wydobyć z tej roli. Chciałem, żeby było nam trochę żal - jego głupoty, zaślepienia, jakiegoś opętania. Aż przykro oglądać człowieka doprowadzonego do takiego stanu. Może nam być go żal, może i śmieszyć. Nie tylko on. Pozostali bohaterowie i sceny, w których występują, wywołują śmiech. Śmiała się publiczność w Starym Sączu, w którym realizowane były zdjęcia.

- To komedia, która wcale nie jest taka wesoła. Najtrudniejszą robotą reżyserską w "Rewizorze" było utrzymanie sinusoidy pomiędzy grozą i śmiesznością. Nie chciałem zrobić ani wyłącznie komicznego, ani też interwencyjnego widowiska. Reakcja publiczności podczas przedpremierowego pokazu w Starym Sączu utwierdziła mnie, że to się udało - śmiano się nawet częściej, niż to zakładałem.

Postaci z Gogola wychodzą na dzisiejszą ulicę.

- Jesteśmy w kostiumach, ale wsiadamy do poloneza, dorożkę prowadzi góral...

A młoda znudzona kobieta bawi się czymś przypominającym dzisiejszy smartfon.

- Coś tam przesuwa.

Od lat kreując rozmaite role, przygląda się pan tej naszej polskości. Dostrzega pan w naszej historii najnowszej rewizorów?

- Oczywiście. Obserwuję to, co się dzieje. Agent Tomek to taki Chlestakow trochę, nie? Nie chciałbym przekładać ich 1:1, ale rewizorzy uosabiają strach przed kontrolą. Wystarczy spojrzeć, jaki jest dzisiaj paniczny strach przed CBA, ABW. Ludzie popełniają samobójstwa. To bliskie sztuce Gogola, czyż nie? Totalny strach. Przed kim? To jest pytanie. Jak mówi Horodniczy pod koniec sztuki: "W mordę go, w mordę starego durnia! Ej ty, tłusta gębo! Smarka, szmatę, przyjął za ważną figurę!". Jaki musi być strach, że nie dostrzegamy w ogóle, kim jest ten kontroler? Nasz agent Tomek, który się, dajmy na to, zakocha.

Mimo przemian obyczajowych i ostatnich lat transformacji taki lęk pozostaje?

- Władza generuje strach. To się nie zmienia. Wybraliśmy kapitalizm, więc władzę pieniądza. Gdy rządzi pieniądz, wyzwala też mroczne żądze. Można przekupić, przepłacić. "Rewizor" jest wiecznym tekstem właśnie dlatego, że mówi o władzy, o pieniądzach i o wynaturzeniach. Wtedy nie ma znaczenia, czy to miasto czy prowincja. Ostatnio przecież posłowie chcieli sobie zarobić i polecili tanimi liniami do Madrytu. Słuchając wiadomości, pomyślałem: jak w "Rewizorze"! Dzisiejsza prowincja ma w sobie coś z tej Gogolowskiej?

- Nie, zdecydowanie nie. Czasami nawet o wiele bardziej wierzę w prowincję niż w duże ośrodki. Jej przewagę widać w życiu codziennym. Sięgnijmy po tak wydawałoby się prozaiczny przykład jak segregacja śmieci. Za Rabką, gdzie mieszkam, nie ma z nią najmniejszych problemów, a w Krakowie ciągle się z nią borykam. Przestawiają kubły, mówią: te nieaktualne, proszę uzupełnić umowy. Nie mogą sobie z tym poradzić. A propos śmieci w kontekście kręcenia "Rewizora": na potrzeby filmu musieliśmy przywieźć śmieci z Krakowa! To nie ma nic wspólnego z duchem prowincjonalności. Obiekty i scenografia zaważyły na wyborze miejsca, w którym powstawał "Rewizor". Ten ludzki entuzjazm, oddanie, których doświadczyłem w Starym Sączu, są mi o wiele bliższe niż warszawskie fale.

Prowincja daje radę?

- Organizacyjnie prowincja sobie świetnie radzi. Małe ojczyzny potrafią się zorganizować, to mi się bardzo podoba. Mentalnościowo słabiej. To może się zmienić tylko przez edukację. Możemy otwierać najmłodszych. Trochę ich wyzwalać, uzupełniać wpływ Kościoła. Sam byłem wychowany przez Kościół, byłem ministrantem i wiem, jakie to jest też ważne. Trzeba to jednak uzupełnić. Wyzwolić z lęku przed obcym.

Lubi pan możliwości, które daje telewizja?

- Teatr telewizji ewoluuje, czego sam doświadczałem. Zaczynałem w klasycznych warunkach studia, chociaż jestem już z pokolenia, które nigdy nie zagrało na żywo w teatrze telewizji, ponieważ spektakle byłyjuż rejestrowane. Choć nie grałem na żywo, to zawsze było to studio, czyli przewaga teatru. Kolejne przemiany zachodziły wraz ze zmianą mentalności widza, który w natłoku filmu coraz bardziej wymagał od twórców wyjścia - wyjrzenia za studio, za dom, za drzwi. Te nasze widowiska zaczęły wychodzić pomalutku w plener, ale zawsze zachowywały status widowiska telewizyjnego - bliskie plany, długie ujęcia, żeby aktor mógł się wygrać. W tle nie towarzyszyła nam jednak martwa ścianka studia telewizyjnego, ale plenerowe widowisko. W rym wzrastałem. Tak było w "Wizycie starszej pani" realizowanej w miasteczku pod granicą czeską czy w "Szkole żon", którą nagrywaliśmy na zamku w Pieskowej Skale. Idę dalej w tym kierunku. Jak pani słyszała w Starym Sączu, widzowie mówili: "Panie Jerzy, to jest ciągle nasz kochany teatr telewizji". Szkoda, że mamy go coraz mniej. Ciągle balansuję gdzieś na pograniczu. Wyzwanie stawia widz, który by już tego "Rewizora" granego w czterech ścianach prawdopodobnie nie przyjął.

Co z reakcjami na widowiska teatru telewizji?

- Miałem okazję zobaczyć je tylko podczas przedpremierowych pokazów. Później widzowie będą oglądali spektakl przed ekranami telewizorów, a ja opinie poznam dopiero z recenzji czy listów, które dostanę. Te refleksje w listach, e-mailach są zresztą chyba najpiękniejsze. Przygoda teatralna trwa wiecznie - dopóki gram, co wieczór wychodzę na scenę, filmowa ożywa przez spotkania z ludźmi, rozmowy po seansach, a telewizyjna kończy się w dniu pokazu. Pozostają listy.

Na zdjęciu: Jerzy Stuhr na planie "Rewizora"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji