Artykuły

Śmiechu będzie co niemiara

Jan Jakub Należyty pokazał się Polakom kiedy miał 16 lat, na festiwalu polskiej piosenki w Opolu. Potem trudno mu było wybrać między piosenką poetycką a teatrem. Postawił na teatr. Właśnie otworzył scenę w Krakowie, gdzie chce rozśmieszać, ale mądrze.

Satyryk, wokalista, aktor, reżyser, a teraz właściciel teatru... Nie gubi się Pan w swoich profesjach?

- Jeszcze nie, ale przyznam, że jest coraz trudniej. Zwłaszcza teraz, gdy startuje Teatr Komedia. Oczywiście, nie jestem sam. Nad spektaklami pracuje sześcioosobowy skład, w tym moja żona Małgorzata. Zespół wykonuje pracę, którą w instytucjonalnych teatrach często powierza się kilkunastu osobom.

Trudno się pracuje z żoną?

- Praca zawodowa z życiem prywatnym niekiedy się kłóci, to fakt. Moja żona do większości spektakli tworzy kostiumy oraz scenografię. Zajmuje się też finansami.

Skąd pomysł na teatr w Krakowie?

- Pomysł na teatr narodził się dawno. Pomysł na teatr w Krakowie zakiełkował jakiś rok temu. Zaczęliśmy od sceny w Centrum Dźwięku i Słowa w podkrakowskich Niepołomicach. Doszedłem do wniosku, że teatr nastawiony na komedię ma szansę w Krakowie. Chcemy śmieszyć mądrze.

Pan myśli, że Polacy umieją się śmiać z siebie?

- Nie, absolutnie nie umieją. W spektaklach, które napisałem - obu częściach "Andropauzy", czy "Diecie-cud" - śmiechu jest oczywiście co niemiara. "Andropauza" traktuje o męskich przypadłościach pewnego wieku, ale na 90 procent śmiejącej się widowni składały się kobiety. Nie wiem, co by było gdyby...

...gdyby damsko-męskie proporcje pośród publiczności się zmieniły?

- Tak. Niegasnąca popularność serialu "Świat według Kiepskich" bierze się z tego, że mamy wrażenie, że śmiejemy się wciąż z kogoś, kto jest obok nas. Wszyscy myślą, że to żart z naszego sąsiada zza ściany, nigdy z nas samych. Inną kwestią jest to, że komedia jest u nas traktowana jako taki gorszy gatunek, prosty rechot.

Bo Polacy chyba lubią trochę patosu, trochę dramatu...

- Czy ja wiem, czy lubią? Lubimy się smucić, tak bym to ujął.

Zrobię porównanie do czeskiego kina ostatnich lat. Myślę, że możemy im zazdrościć patrzenia z przymrużeniem oka na siebie. Nam tego brakuje, od abstrakcyjnych żartów też uciekamy.

- Brytyjski humor spod znaku Monty Pythona u nas by się nie przyjął, choć ma swoich fanatyków. Polacy lubią się śmiać z historii obyczajowych. W skrócie: humor obyczajowy - tak. Śmiać się z samych siebie - nie do końca.

W teatrze postawił Pan na żarty z obyczajowościi i chyba Pan wygrał?

- Zależy. To sukces na miarę naszych realiów. Za osobisty sukces uważam fakt, że zapracowałem też na dobrą markę. Czasami aktorzy wchodzą w projekt ze mną w ciemno, bez scenariusza. Robię wciąż w życiu to, na czym się znam.

Ostatecznie postawił Pan na teatr.

- To trochę moje małe przekleństwo. Kilka dziedzin interesuje mnie równolegle i długo nie umiałem wybrać. Piosenkę uwielbiam i od niej zacząłem. Tylko co właściwie dziś z tą piosenką zrobić? Radio i telewizja gra coś innego. Nie chcą śpiewających poetów. A tymczasem, bilans wskazuje 50-tkę na karku i teatr jako dobry wybór.

Bardów wypiera kultura niskich lotów.

- Ale wszechobecna. Nie będę walczył z wiatrakami. Wolę śpiewanie traktować jako moje małe prywatne święto.

Pan jest frankofilem jeśli chodzi o piosenkę?

- Absolutnie tak.

Charles Aznavour. lat 90. idzie na rekord i chce stać na scenie do setki. Pan też?

- On się świetnie trzyma i ma tę szansę. Bardzo żałuję, że nie byłem na jego koncercie kilka miesięcy temu w Sali Kongresowej . Ja jednak chciałbym być aktywny jeszcze przez 10-15 lat, a potem skupić się na czytaniu książek, najlepiej na Teneryfie (śmiech).

Pięknie jest być rentierem...

- O to chodzi. Chciałbym też, żeby moje sztuki na mnie pracowały.

Dyrektor jednego z prywatnych warszawskich teatrów, odpowiedział, gdy zarzucano mu, że zamienia sztukę na komercję: "Nie po to Grecy budowali wielkie amfiteatry z granitu, żeby przychodziło tam 15 osób". Czy prowadząc prywatny teatr można rozgraniczać sztukę z komercją?

- A dlaczego sztuka nie może być komercyjna? Jeśli coś jest dobre to musi być ubogie i niedochodowe? W przypadku prywatnych działań ten sztuczny podział przestaje istnieć.

Jak to jest być w Polsce artystą i biznesmenem w jednym?

- Trudno. Samo bycie artystą już nic nie znaczy. O byciu artystą świadczy widownia. Artystą byłem wczoraj, bo zaśpiewałem dwugodzinny recital. Zszedłem ze sceny, rozpoczął się mały bankiet, ale od poranka jestem już administratorem, reklamodawcą, organizatorem... Artysta musi się stać akwizytorem własnego talentu, jak to kiedyś nazwałem.

My nie lubimy mówić o pieniądzach, a co dopiero nazywać artystę akwizytorem własnej sztuki?

- Ale to określenie jest dobre. Śpiewać, pisać na wolnym rynku każdy może. Pewnie, że byłoby mi łatwiej, gdyby ktoś za mną stał, dobrze mnie reprezentował. W tej chwili przecieram ścieżki sam. Ale za pół roku chcę skupić się na budowie zespołu, który będzie pracował na korzyść teatru. To oznacza bycie w ciągłym ruchu, a zmęczenie czasem daje o sobie znać.

Tym bardziej że Pana teatr to teatr trochę na walizkach i trochę w rozkroku. Dwie sceny, dużo tras ze spektaklami po całej Polsce...

- Ale planujemy jeszcze dodatkowe sceny. W planach jest scena niecykliczna poza Krakowem i jeszcze dwie okazjonalne. Główną sceną będzie jednak ta w Domu Kolejarza. Chcemy grać co tydzień, w sobotę i niedzielę. Musimy pokazać, że teatr działa, żyje. Ma być systematyczny, a nie okazjonalny.

Na pierwszy ogień poszła komedia małżeńska "3 razy łóżko". Kto z kogo śmieje się w tej sztuce?

- Myślę, że gdybym wybrał się na ten spektakl z żoną, to ona śmiałaby się ze mnie, a ja z niej. To rzecz niebłaha, ale lekka. Ludzie po spektaklu mówią: "wygląda, jakbyś był u nas!". Przecież scena, gdzie nie ma komu zabić karpia to sytuacja rodem z naszych domów. Myślę sobie, że mały dystans do siebie, z przystankiem w teatrze na wesołą sztukę to dobry pomysł.

W spektaklach Teatru Komedia Kraków pojawią się tacy aktorzy, jak Adrianna Biedrzyńska czy Marek Siudym. Jak zachęca Pan aktorów do współpracy w nowym teatrze?

- Zaczynałem jako 16-latek, więc zdążyłem nawiązać w życiu zawodowym wiele przyjaźni. To zgrana ekipa, ludzie lubią się nawzajem, także prywatnie, a to bardzo ważne zwłaszcza podczas dłuższych wyjazdów w trasę.

Nie myśli Pan, że Kraków powinien trochę podgonić zaległości teatralne w stosunku do stolicy?

- Bez kompleksów! Kocham Warszawę, mieszkałem tam kilkanaście lat. Ale różnica między Warszawą a Krakowem jest taka, jak między Paryżem a Brukselą. Żona Jacquesa Brela powiedziała mi kiedyś: "Bruksela to miasto do życia". Dla mnie taki jest Kraków. Warszawa to miasto do załatwiania spraw. Po co i dokąd się śpieszyć?

Czego w takim razie życzyć właścicielowi teatru w Krakowie?

- Żebym utrzymał to, co stworzyłem wraz z moimi współpracownikami. Bo założyć teatr -bardzo prosto. On musi żyć, a żyje dzięki ludziom. Klęski nie wolno mi zakładać. Na sukces będziemy pracować tak jak pracujemy na uśmiech naszych widzów.

**

Jan Jakub Należyty (ur. 1964) - poeta, satyryk, piosenkarz, konferansjer. Debiut zaliczył mając 16 lat na festiwalu w Opolu. Szefuje prywatnemu teatrowi, Komedia Kraków, który ma scenę w Domu Kolejarza

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji