Artykuły

Pamiętam detale

- Wydaje mi się, że przede wszystkim warto robić rzeczy, które są dla nas ważne. Inaczej tworzenie jest stratą czasu. One nie muszą być ważne, uniwersalne, ale takie, które coś w nas robią, poruszają. Oczywistym dla mnie źródłem tego rodzaju inspiracji są moje własne przeżycia, czasem trudne i bolesne, ale chcę nad nimi pracować - mówi Wojtek Ziemilski, reżyser spektaklu "W samo południe", pokazywanego na Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie.

Zdobywał Pan doświadczenie reżyserskie za granicą. Jak ono wpłynęło na Pana obecną twórczość?

- Łatwiej to ocenić osobie z zewnątrz. Ja mogę powiedzieć, że wybierałem ścieżki nie najczęściej uczęszczane. Kiedy byłem w Portugalii, przez jakiś czas było tam bardzo ciężko, wszyscy mi wtedy mówili, że to chyba bez sensu, że powinienem wracać. Jedyną osoba wierzącą w mój pobyt, był mój tato, który powiedział wtedy, że niezależnie od tego, co będzie się tam działo, to będzie bagaż doświadczeń, który zmieni mój sposób patrzenia na świat na bardziej pozytywny. I to się sprawdziło, także na poziomie twórczym. Odkrycie choreografii zarówno portugalskiej, ale i francuskiej, zupełnie zmieniło mój sposób patrzenia na teatr, scenę, spektakl. Często to były nieoczywiste miejsca, w których okazywało się, że są jakieś niesamowite złoża tradycji, kultur, metod pracy. Dzięki pobytowi w Portugalii zdobyłem łatwość przechodzenia od sztuk wizualnych do teatru. To są bardzo konkretne rzeczy, które mi zostały. Jest tego dość dużo, może pozostańmy na tym przykładzie.

Wynika z tego dość specyficzne podejście do funkcji reżysera, który bardziej niż stwórcą, ma być organizatorem. Co się złożyło na takie "słuchające" i "pytające" podejście do pracy z aktorem?

- Muszę przyznać, że ten obraz reżysera nie jest kompletny. Odkrywam w sobie różne sposoby pracy, ale miewam dyktatorskie zapędy i oczywiście zwalam je na karb pochodzenia i tradycji polskiego teatru, które z mlekiem matki zostały mi przekazane. Chodzi mi także o to, aby stworzyć sytuację, kiedy ktoś, kto wchodzi do mojego projektu, ma możliwość redefinicji tego, nad czym pracuję. "W samo południe" było akurat takim projektem, gdzie było bardzo wyraźne to, że są w nim konkretni ludzie z przeszłością, sposobem podejścia do świata i opowiadania. Ważne było, jak się tym podzielić. Wiąże się to na pewno z teatrem brytyjskim, w którym sposób definiowania relacji w grupie nie jest czymś oczywistym, można je zawsze definiować od nowa, przy każdym nowym projekcie. Z drugiej strony otwartość ludzi na coś innego, inne osoby, źródła, opowieści, przedmioty, które przynoszą ze sobą - to wszystko się jakoś połączyło.

Co było bezpośrednim impulsem do powstania spektaklu? Pana doświadczenia z młodości, czy konkretne zlecenie na projekt?

- Zawsze się trochę wystrzegam opisywania źródeł projektu w kategoriach bezpośredniego impulsu, bo jest to zwodnicze. Z jednej strony ten projekt powstał w wyniku zaproszenia mnie przez teatr do zrobienia spektaklu o 4 czerwca 1989. Z drugiej strony ludzie, którzy mnie zapraszali, czyli m.in. ówczesny dyrektor teatru Sebastian Majewski, znali moją twórczość i wiedzieli, że mnie bardzo interesuje współczesna historia Polski, w kontekście tego, kim jesteśmy, jak się odnajdujemy. Co sobie przypominam, jak odbudowuję pamięć tego, kim jestem, skąd się wziąłem jako człowiek i obywatel. Było to precyzyjne zaproszenie, ale też odpowiedź na coś, nad czym od pewnego czasu pracowałem, co mnie interesuje, co wykorzystuję w swojej pracy.

Pamięta Pan, co robił w samo południe 4 czerwca 1989 roku?

- Nie. Dość słabo pamiętam tamten okres, miałem wtedy prawie trzynaście lat. Jeśli coś pamiętam, to detale - euforię, takie podekscytowanie, niedowierzanie, że się udało i długo ciągnące się przekonanie, że zaraz przyjdą Rosjanie i zrobią porządek. Tylko takie poszczególne sceny. Nie pamiętam samych wyborów czy rodziców idących na głosowanie.

Przełomowym wydarzeniem w Pana twórczości była "Mała narracja". Jak Pan pracował nad tym tematem, chyba nie łatwo było się zdobyć na dystans w opowiadaniu osobistej historii?

- Wydaje mi się, że przede wszystkim warto robić rzeczy, które są dla nas ważne. Inaczej tworzenie jest stratą czasu. One nie muszą być ważne, uniwersalne, ale takie, które coś w nas robią, poruszają. Oczywistym dla mnie źródłem tego rodzaju inspiracji są moje własne przeżycia, czasem trudne i bolesne, ale chcę nad nimi pracować. Wydają się być przez to większym wyzwaniem. Jeśli nie możemy robić sztuki o rzeczach trudnych, to znaczy, że coś jest nie tak. Nieprzypadkowo wracam do opowieści osobistych w projekcie "W samo południe", gdyż jest w nich pewien poziom intensywności przeżycia, który widzowi pozwala uwierzyć w to, że coś się dzieje na pewno. To nie jest jakieś wydarzenie, po którym następuje katharsis, tylko coś, co pozostaje. Jedynym problemem w "Małej narracji" było to, żeby nie szantażować emocjonalnie widza. W kwestii pytania, czy warto robić rzeczy dla człowieka osobiste - jeśli ludzie teatru zadają sobie to pytanie, powinni zastanowić się, dlaczego w ogóle tworzą sztukę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji