1496 butelek lekarstwa
"Kto się boi Wirginii Woolf?" w reż. Marii Spiss w Teatrze Fredry w Gnieznie. Pisze Dionizy Kurz na swoim blogu.
Edward Albee napisał tę słynną i nagradzaną sztukę ponad 50 lat temu. Obawiałem się, czy czas nie odciśnie swojego piętna na tym dziele i czy studiowanie żywota Św. Wojciecha ukazanego na katedralnych, XII-wiecznych drzwiach gnieźnieńskich nie będzie jedynym gwoździem programu i największą atrakcją kulturalną pobytu w deszczowym tego dnia Gnieźnie. Ale nie!
Okazało się, że sztuka dzięki zręcznej reżyserii Marii Spiss oraz współczesnemu tłumaczeniu Jacka Poniedziałka obroniła się i nie trąciła myszką.
Scenografia (Łukasz Błażejewski) składała się z kilku witryn z tysiąc czterysta dziewięćdziesięcioma sześcioma (!) pustymi butelkami przeznaczonymi na alkohol, które czyściutkie i kolorowe oraz efektownie oświetlone dawały do zrozumienia publiczności, że katalizatorem wydarzeń tego wieczoru w mieszkaniu Georga (Bogdan Ferenc) i Marthy (Małgorzata Łodej - Stachowiak) będzie alkohol. Alkohol, który miał być lekarstwem na depresję i ich chorobę polegającą na obawie przed życiem bez iluzji. Z przypomnienia drugiego ważnego czynnika katalitycznego, którym 50 lat temu był dym z papierosa, na szczęście w tej kameralnej inscenizacji zrezygnowano.
Przedstawienie miało odpowiednie tempo, a z łamańcami intelektualnymi i językowymi zaproponowanymi przez autora i tłumacza świetnie radziła sobie dwójka artystów grających główne role. Warto zaakcentować interesującą kreację Małgorzaty Łodej - Stachowiak, która na początku wydawała się nieco usztywniona, ale z minuty na minutę stawała się coraz bardziej naturalna i rozgrzewająca nie tylko dla Nicka (Maciej Hązła), ale i dla widowni. Z humorem i wdziękiem zaprezentowała się Anna Pijanowska (Skarbie), która zgrabnie lawirowała po scenie z nieodłącznym rekwizytem, którym była butelka brandy.
Sztuka wzbudzała pięćdziesiąt lat temu kontrowersje z uwagi na wulgaryzmy i bardzo czytelne aluzje seksualne. Dzisiaj ordynarne słownictwo oraz seks są na porządku dziennym, a problemy obu par nie stanowiłyby współcześnie żadnego tabu. Widzowie mogą je odnaleźć nawet w przedpołudniowych, telewizyjnych telenowelach.
Dlaczego wypada więc odwiedzić Teatr im. Fredry w Gnieźnie i obejrzeć spektakl "Kto się boi Virginii Woolf?" Przynajmniej z dwóch powodów: powinno się zobaczyć arcydzieło gatunku, bo takich scenariuszy już się nie pisze i nie będzie pisywało, a także z powodu emocji, które stały się udziałem kompletu widowni dzięki solidnej pracy artystów tworzących spektakl.