Hamlet z deszczu
Co może czytać dziś biedny chłopiec z książką w ręku? - jak o Hamlecie pisał Stanisław Wyspiański. Przeskakując kałuże w drodze na przedstawienie w Teatrze STU byłam przekonana, że sięgnie po tom któregoś z postmodernistycznych filozofów, który stworzy mu taki mętlik w głowie, że zawikłane dzieje Danii wydadzą się tylko dziecięcą igraszką. Na szczęście Hamlet w 2001 r. czyta "Próby" Montaigne`a. Wraca tym do dobrych tradycji, nie jest już zbuntowanym ideologiem, który spalał się w działaniu, ani pełnym wątpliwości chłopcem w czarnym, egzystencjalnym swetrze i granatowych dżinsach, zaczytującym się Camusem czy Sartrem - o czym przed laty pisał Jan Kott.
Hamlet Radosława Krzyżowskiego, choć (dzięki Bogu) nie rapuje, nie pali skrętów z marihuaną, ani nie jeździ na hulajnodze, bardzo nas dotyka. Tak jak bohaterowie starego dobrego Manna - tacy niemodni i nie dzisiejsi, a jednak każde z nimi spotkanie sprawia, że ciarki przechodzą po plecach. Od Krzyżowskiego nie można oderwać oczu. Jego Hamlet jest niezwykle męski, zadziorny. Ale pod tą zadziornością kryje się wrażliwość, pewien rodzaj rozedrgania, dany nie każdemu. Reżyser Krzysztof Jasiński fantastycznie potrafił wykorzystać ten dar aktora, popchnąć go w odpowiednim kierunku tak daleko, że uwagi widza nie jest w stanie rozproszyć kaskada efektów towarzyszących widowisku.
Bo spektakl Jasińskiego jest na dodatek niezwykle atrakcyjny. Mroczna tragedia Szekspira została tu pokazana w iście filmowej konwencji, w której tempo akcji ani na chwilę nie siada, napięcie rośnie z minuty na minutę, podparte plastycznymi rozwiązaniami Macieja Rybickiego. Otóż na scenie mamy prawdziwy basen wypełniony wodą. Widzimy go, kiedy podnosi się podest, przez który wchodzimy do mrocznego zamczyska niczym po moście zawieszonym nad fosą. To właśnie tu utopi się subtelna, ogarnięta szaleństwem Ofelia świetnej Urszuli Grabowskiej, skacząc z zamglonym spojrzeniem w toń głębokiej wody. Także tu Hamlet zobaczy twarz ojca w strugach deszczu, wyświetloną na wodzie niczym w dziecięcych kreskówkach. Wbrew temu co mogłoby się wydawać, nie jest to śmieszny zabieg. Reżyser osiąga efekt grozy dzięki rozpętanej na scenie prawdziwej burzy z piorunami, podobnej do tych, jakie zdarzają się w filmach katastroficznych czy horrorach, tuż przed mającą nastąpić niechybnie tragedią.
A ta rozegra się już na suchym lądzie, w zamku, w którym króluje nowy władca - Krzysztof Globisz, charakteryzujący się wyciągniętym do przodu palcem i kompletną nieprzemakalnością. Nieprzemakalny jest też Poloniusz Jerzego Święcha, ale to zupełnie inny rodzaj nieprzemakalności. Aktor gra go wręcz organicznie, całym sobą. Jest jak oślizgła ryba, ale ta ryba w przeciwieństwie do Króla, a także tego co mówi i czyni, ma w sobie coś ludzkiego, coś co sprawia, iż mimo tego, że się śmiejemy z jego komentarzy do występów aktorów, jesteśmy w stanie mu nawet współczuć. Podobnie jak zagubionej Królowej Gertrudzie. Aldona Grochal poprowadziła tę rolę z niezwykłą konsekwencją. Świetnie pokazała co może czuć kobieta, której nic nie jest w stanie tak dotknąć jak oskarżenia syna, w konsekwencji czego wpada w obojętność, znieczuloną alkoholem.
"Hamlet" Jasińskiego powstał na 35-lecie Teatru Stu. To bardzo dobry wiek dla mężczyzny, który już jest na tyle dojrzały, że wie czego chce od życia i ma jeszcze tyle energii, by się z nim zmierzyć. Mam nadzieję, że Scena Stu jeszcze przez wiele lat będzie się tak mądrze jak tym razem brała z życiem za bary.
Kiedy późną nocą wychodziłam z teatru wciąż padał deszcz. Może nie tyle padał co kropił. Mnie jednak wydał się prawie ulewą.