Artykuły

Czarny Ląd, białe maski

"Afryka" w reż. Bartosza Frąckowiaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Agata Tomasiewicz w serwisie Teatr dla Was.

W 1952 r. czarnoskóry psychiatra i aktywista Frantz Fanon wydaje książkę "Peau noire, masques blancs" ("Czarna skóra, białe maski"). Ten sam Fanon stwierdzi również: "Czarny nie tylko musi być czarny, ale musi nim być wobec Białego". Główną tezą "Afryki" jest niemożność opowiedzenia o Czarnym Kontynencie, gdyż każda próba wniknięcia w jego naturę jest z góry skazana na niepowodzenie. Punktem odniesienia na zawsze pozostanie perspektywa Europejczyka. Spektakl Frąckowiaka nie ma ambicji udzielenia odpowiedzi na sporne kwestie dotyczące Afryki. Wszystkie wykorzystane środki posłużą zilustrowaniu wyżej przytoczonej tezy.

Pole gry przypomina skrzyżowanie przestrzeni warsztatowej ze slumsami. Na podłodze znajdują się spłowiałe maty, gdzieś z boku rozstawiono namiot. Na ścianie rozpościera się ekran o nieregularnym kształcie, niczym płat tynku oderwany od sufitu. Ekran stanie się kluczowym punktem silnie zmediatyzowanej przestrzeni. Będą pojawiać się nań zarówno komentowane przez aktorów fotografie, jak i nagrania z kamery wyłapującej ruch wykonawców. Rola przekazów medialnych w spektaklu jest szczególna. Rejestracja funkcjonuje tu jako narzędzie kontrolującej władzy spojrzenia. Reporterzy masowo odwiedzają Afrykę z pełnym wyposażeniem służącym do produkowania obrazów. Ale "Mozambik nie zna obrazów, nie miał do czynienia z odbitką i nie wie, co to powtórzenie". I jak stwierdzają zawiedzeni dziennikarze - "obraz nie chce zapisywać się na naszych obiektywach". Ląd nie daje się skolonizować za pomocą władzy wzroku. Anita Sokołowska biega w kółko wykrzykując, że Mozambik, nie znając powtórzenia, nie wie, czym kończą się rewolucje. Obrazy pozostającej w ruchu aktorki są multiplikowane na ekranie, tworząc coraz to drobniejszą mozaikę. Czy scena mówi nam o niekontrolowanym przyroście obrazów zapośredniczających rzeczywistość? A może, przywołując ponownie słowa postaci Sokołowskiej, o powtarzalności historii, choćby o kolejnych erupcjach buntu wobec kolonialnego ucisku?

Rzeczywistość krzepnie jako artefakt. Poznanie odbywa się jedynie za pośrednictwem reprezentacji. W spektaklu pada porównanie kamery do strzelającej broni (a zatem, utrwalanie wiąże się z symbolicznym uśmiercaniem). Obrazy tworzy się błyskawicznie, za ich pomocą konstruuje zbiorowe wyobrażenia. Wnioski wyciąga się na podstawie odprysków i strzępów wiedzy. Zatrzymanie świata w kadrze (na taśmie, w opisie) daje chwilowy luksus potęgi, kiedy można poczuć się panem jakiejś wiedzy. Na ekranie zostają wyświetlane czarno-białe zdjęcia, przedstawiające m.in. tłum murzyńskich dzieci, kolonizatorów ustawiających się z tubylcami. Pokazowi zdjęć towarzyszy próba ich opisania przez wykonawców, pozornie neutralna, lecz w istocie zdehumanizowana. Fotografia czarnoskórej kobiety z owiniętym bandażem kikutem ręki i dzieckiem przy piersi przypomina jednej z oglądających "coś ludzkiego". Może jest to europejskie dzieło sztuki, Czarna Madonna. Murzyńskie dzieci nie mają tyle "szczęścia". Są wszystkim, są zbiorowością, byle nie zbiorowością ludzi - rojem, mrowiem, hałdą, kopcem.

Reprodukcje rzeczywistości tworzy się w specyficzny sposób. Przekaz nigdy nie może być obiektywny. W pewnym momencie nakładają się na siebie głosy puszczane z offu, odnoszące się do uwieczniania rzeczywistości na fotografiach: "czy mogłoby się uśmiechnąć dziecko?", "bardziej plemiennie!", "biedniej!", "więcej zmarszczek!". Jak twierdzi Afrykanka, w którą wciela się debiutująca Sonia Roszczuk, "zdjęcia ustawiają się do nas, nie my do nich - żebyśmy nie byli do siebie podobni". Tożsamość jest konstruowana zgodnie z pożądanych wzorcem. Jeden z teoretyków postkolonializmu, Homi Bhabha, twierdzi za Foucaultem, że takie wytwarzanie stereotypów jest formą władzy i wiedzy. Kolonizowany Inny ma być wewnętrznie sprzeczny - z jednej strony taki sam jak my, z drugiej strony obcy, różniący się, trzymany na pewną odległość. To, co jest inne i niedające się racjonalnie określić, jest niezrozumiałe i może zagrażać istnieniu wspólnoty. Tak tworzy się dyskurs kolonialny, który chce wszystko objaśniać na swój sposób i przykrawać do swoich matryc, jednocześnie trzymając kolonizowanych w bezpiecznym odwodzie.

Odbywa się zatem przegląd haseł związanych z kolonizacją Czarnego Lądu. Historię kapitalizmu podano w (gorzkiej) pigułce: pradziad Smith, Friedman i antypapież Rockefeller. Z kolei opowieść o przybyciu misjonarzy do Ugandy stanowi przyczynek do zrobienia show; aktorzy wykrzykują tekst do podświetlonych mikrofonów, stojąc w chmurze dymu. Program ABC, polegający między innymi na propagowaniu antykoncepcji, zostaje zaniechany na skutek nauk papieskich. Religię chrześcijańską zastępuje jednak kult Demokracji, reprezentowanej przez podążającą na klęczkach Roszczuk. W orszaku Demokracji stąpają Wolność, Braterstwo i inne hipostazy racjonalno-oświeceniowych idei. Nowa bogini i jej wyznawcy przypominają Chrystusa i apostołów. Rozmodlony pochód prze naprzód, chociaż na twarzach pielgrzymów jaśnieją barwy wojenne. Wola Demokracji wymaga ofiary z krwi. "Cnoty europejskie" popełniają jednak samobójstwo. Ich trupy odnajdzie Dekolonizacja w pustym grobie (to kolejna aluzja biblijna, niestety, cnoty nie zmartwychwstały). Idee umarły. Pozostały zależności.

Obrazy nie przybliżają do prawdy. Tekst również. Klara Bielawka i Szymon Czacki ogrywają odnalezienie dziennika i rekonstrukcję opisanych weń wydarzeń. Z maszynopisu znikają kolejne słowa, zlewają się w jedno. Przeszłość jest coraz trudniejsza do odtworzenia. Kontakt z przekazem staje się ciągłą negacją (jak pisze Jakimiak, zaprzeczeNIEm, skreśleNIEm). Prawdy trudno doszukiwać się nawet w czymś tak, zdawałoby się, mało tendencyjnym jak wykresy, diagramy, tabele. Postać zagrana przez Macieja Pestę udowadnia, że manipulacje faktami (m.in. wyliczeniami) są na porządku dziennym. I nagle dochodzi się do konkluzji, że niedożywienie dzieci w Afryce w zasadzie jest problemem marginalnym i nieodbiegającym od europejskich norm.

"Afryka" prezentuje rodzaj teatru, który nie odkrywa przed widzem dogłębnych treści dotyczących kultury i historii kontynentu ani nie proponuje żadnych rozwiązań. Będzie rozgoryczony ten, kto spodziewał się dyskusji, choćby na temat konieczności uniezależnienia Afryki od doraźnej pomocy i zapewnienia samowystarczalności. Istotą spektaklu jest obnażenie nieudolności teatru jako medium, które opowiadając o lądzie obcym, nieznanym, poddawane jest różnego rodzaju zawłaszczeniom. Rozbicie manifestowane jest na wielu poziomach, przede wszystkim na poziomie narracji. Pod względem wizualnym (za scenografię i kostiumy odpowiada Anna Maria Karczmarska, za reżyserię światła Agata Skwarczyńska) jest to jednak niesamowicie spójne, klimatyczne i estetyczne widowisko. "Afryka" zapewne silnie podzieli grupy odbiorców. Fani postmodernistycznego i autotematycznego oblicza teatru będą bardziej zadowoleni niż ci, którzy nad formę przedkładają treść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji