Artykuły

Hamlet w T-shircie

Po co robić teatr o tym, co wszyscy znamy z autopsji? - pyta Wojciech Wencel w Ozonie, na marginesie felietonów teatralnych Romana Pawłowskiego. - Ja na przykład chciałbym obejrzeć "Hamleta". Pamięta pan, jak pięknie recytował to kiedyś Gustaw Holoubek?

Wpłynąłem na dwumegabitowego przestwór Internetu. Wzrok nurza się w piksele i jak łódka brodzi. Śród fali list dyskusyjnych, śród linków powodzi, omijam kiepskie wiersze znajomych poetów. Już mrok zapada, nigdzie dobrego eseju. Patrzę w monitor, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi. Tam z dala błyszczy obłok? Tam jutrzenka wschodzi? To błyszczą teksty Romana Pawłowskiego w elektronicznym archiwum "Gazety Wyborczej"!

"Scena wydaje się dzisiaj wyspą tolerancji na morzu homofobii"; "Jestem prawdopodobnie ostatnim krytykiem w Polsce, który zwalczałby goliznę na scenie"; "W tym sporze trudno mi zająć stanowisko, słabo znam się na wartościach katolickich"; "Jeżeli tak ma wyglądać reforma moralności w Polsce, to wyjeżdżam do Iraku". Już ta garstka cytatów przekonuje, że recenzent teatralny największego polskiego dziennika potrafi pisać zarazem kompetentnie i drapieżnie. Podczas gdy prawa półkula jego mózgu zastanawia się nad istotą nowoczesnego teatru, lewa obmyśla tyradę przeciw ociemniałym rodakom. Kiedy prawa ręka wstukuje na twardy dysk streszczenie jakiegoś spektaklu, lewa na drugiej klawiaturze wygrywa polityczne preludia. Nic dziwnego, że "Gazeta Wyborcza" publikuje teksty Pawłowskiego niemal codziennie.

Teatr - według pana Romana - ma w Polsce do odegrania istotną rolę terapeutyczną i edukacyjną. "Tematyka homoseksualna na scenie jest bowiem nie tylko modą czy manifestacją specyficznej obyczajowości, lecz także koniecznością" - podkreśla krytyk w artykule podsumowującym ostatnie dokonania Marka Modzelewskiego ("Dotyk"), Przemysława Wojcieszka ("Cokolwiek się zdarzy, kocham cię") i Bartosza Żurawieckiego ("Sekstet"). Jego zdaniem, "takie spektakle mogą uczynić więcej dla tolerancji niż niejedna manifestacja". Podobnie jak homofobię traktuje Pawłowski inne toksyczne zjawiska. Krytykując spektakl "Goło i wesoło" o grupie bezrobotnych hutników, którzy zakładają zespół striptizerów, ubolewa, że jest wśród nich tylko jeden katolik, bojący się reakcji parafian: "To stanowczo za mało, aby pokazać, czym jest przełamanie wstydu na polskiej prowincji". Wreszcie, omawiając sztukę poświęconą przemocy i molestowaniu seksualnemu w rodzinie ("Skaza" Marzeny Brody), krytyk pisze, że ofiarą takich zachowań "może stać się" nawet co czwarte polskie dziecko i że "byłoby szczytem obłudy, gdyby teatr pomijał ten temat milczeniem". Zostawmy na boku wątpliwość, co to znaczy "może stać się". W tekstach Pawłowskiego liczy się licentia poetica, a nie pospolita logika. Poetyckie uzasadnienie posiadają też na pewno błędy stylistyczne i składniowe, jakimi autor bogato inkrustuje swoje recenzje. Osobiście jestem jednak wdzięczny panu Romanowi głównie za kompleksową informację o współczesnym teatrze. Sam nie mam czasu chodzić na przedstawienia, bo wieczory spędzam na maltretowaniu i molestowaniu dzieci. Jeżeli, rzecz jasna, nie jestem akurat pijany, bo wtedy - niczym bohater sztuki Wojcieszka - leżę na podłodze przykryty biało-czerwoną flagą albo podsuwam żonie pod nos medalik z Matką Boską. Niech wie, paskuda jedna, że w imię obrony katolickich wartości nie zawaham się użyć przemocy.

Niby powinienem się cieszyć, że teatralne "pokolenie porno" uczyniło mnie i moich sąsiadów bohaterami wielkiej sztuki. A jednak odczuwam w związku z tym pewien dyskomfort.

Rozmawiałem na ten temat z Ryśkiem spod szesnastki i mamy do pana sprawę, panie Romanie. Chodzi o to, że w opisywanych przez pana spektaklach nie znajdujemy nic, co mogłoby nas poruszyć. Przecież sam pan pisze, że Polska to morze homofobii, zakłamania i opresywnego, katolickiego wychowania. Po co robić teatr o tym, co wszyscy znamy z autopsji? Czy nie lepiej wystawić sztukę nieco bardziej odrealnioną, pozwalającą odsapnąć po codziennych zmaganiach? Wie pan, jak się człowiek spoci, kiedy tak bez umiaru okłada płeć piękną? Ja na przykład chciałbym obejrzeć "Hamleta". Nie takiego, w którym książę duński, przebrany w "T-shirt dla wolności", jest gejem czy transwestytą, a Fortynbras znęca się nad nim, eksponując plakietkę PiS-u. Zwyczajnego "Hamleta" z monologiem "Być albo nie być" w tradycyjnej interpretacji. Pamięta pan, jak pięknie recytował to kiedyś Gustaw Holoubek? Na taki spektakl chętnie bym się wybrał. Może nawet zabrałbym żonę, oczywiście pod warunkiem, że wcześniej upudrowałaby sińce pod oczami. Siedzielibyśmy sobie na balkonie, wspólnie z aktorem zastanawiając się, czy szlachetniejszą rzeczą jest znosić pociski zawistnego losu, czy też, stawiwszy czoło morzu nędzy, przez opór wybrnąć z niego. Szkoda, panie Romanie, że podobnych dylematów nie mają bohaterowie rekomendowanych przez pana sztuk. Żeby wczuć się w ich dramaty, nie trzeba chodzić do teatru. Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie i przeczytać pańskie recenzje.

***

Wojciech Wencel poeta i eseista, laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Mieszka w Gdańsku

Na zdjęciu: "Dotyk" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej, Teatr Powszechny, Warszawa 2005 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji