Artykuły

Uciekający Franek

"Lato Muminków czyli Wielki Teatr" w reż. Jana Polewki w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Od soboty w teatrze Groteska idą wielkie deszcze. Dzień w dzień. w teatrze Groteska rzeki występują z brzegów, w teatrze Groteska kałuże zmieniają się w oceany, w teatrze Groteska grzmi jak diabli, w teatrze Groteska świat tonie. Trzeba wam uciekać, lalki! Trzeba szukać spłachetka suchej ziemi, maski!

Tak, w górze ołowiane chmury, choć przecież tylko solidny sufit. Za kołnierz cieknie, choć dach nie dziurawy. I z każdą kolejną nawałnicą coraz mniej suchej ziemi, choć tak naprawdę - sama sucha ziemia. Za drzwiami wyjściowymi z widowni słychać już niedźwiedzi mruk złej fali... Tak się sprawy mają w Grotesce, więc i nie dziwota, że sztuczne stworki Muminki uciekają, gdzie pieprz rośnie. Czmychają ze sztucznej doliny Muminków. Niestety, takie to już ich lato nieszczęsne, lato powodzi. Trzeba wiać!

Pięknie i ładnie, ale jak, Panie Boże i ty, droga Melpomeno, dziwolągi te wiać mają, skoro stworzone do wszystkiego, jeno nie do wiania, zwłaszcza na łeb i szyję! Tatuś Muminka (Franciszek Muła), Mama Muminka (Ilona Buchner), Muminek (Andrzej Dudek) i Migotka (Olga Przeklasa-Wójcik). Biali jak mleko, na pociesznie krótkich girach, majtający iście niemowlęcymi łapkami, wciąż próbujący opanować bezpańsko dyndające ogonki, z tymi ich ogromnymi brzuchami, zwłaszcza zaś z tymi głowami, co są jak wielkie jaja prehistorycznych ptaków widziane w salonie krzywych zwierciadeł - jakżeż toto, Panie Boże i ty, droga Melpomeno, jakżeż toto ma uciekać?! Przecież zaraz się wywali, białe ciałko w błocku ubabrze i będzie płacz. Wywali się ani chybi - i kto później wypierze toto?

Słowem, toto jest bez szans, ale jednak - salwuje się ucieczką. Muminki wieją z doliny Muminków. Ja zaś, chłop stary, na widowni Groteski siedzę i choć wiem, że to wszystko to jedna wielka sztuczność teatralna, iluzja nad iluzjami, lipa lip - za czmychających białasów kciuki trzymam! Ba, nawet wiem, że wiem - a serce i tak skacze, jakbym ciemny był, ciemny ciemnością tabaki w rogu. I na tym właśnie polega teatr prawdziwy. Na tym polega czystość seansu "Lato Muminków, czyli Wielki Teatr" Tove Jansson, co go Jan Polewka w Grotesce stworzył. Na tym, że kapujesz, ale gdy ktoś w teatrze, zwłaszcza w teatrze dla dzieci, czarodziejsko opowiadać zaczyna - zblazowane, starcze kapowanie twoje samo z siebie cichuteńko widownię opuszcza, do szatni idzie i koło twego płaszcza się zawiesza. Bo nic po nim w świecie cudów.

Siedzę więc w Grotesce, od pierwszych minut siedzę już bez kapowania. Owszem, gdzieś na ostatnim dnie swym jeszcze wiem, że ołowiane chmury, deszcze mordercze i grzmoty babilońskie są ledwie tanią sztuczką, wiem, że błyskawica to tylko mrugający reflektor, wiem, że wszystko dobrze się skończy, słowem, wiem, że artyści znów mnie pięknie w bambuko robią, a jednak ten gnojek, co od dziecka we mnie dyszy, do Franciszka Muły - aktora tak wyrazistego, że rozpoznawalnego nawet wtedy, gdy gra w jaju pterodaktyla na głowie - wyje mocarnie: "Franek, szybciej! Franiu, bój się Boga, raźniej nóziętami przebieraj, przyłóż się, wielki konusie, bo inaczej za mgnienie zła fala cię trafi - i po ptakach będzie! Franiu - chodu!".

Gnojek mój wyje do Franka, a Franek - wystawcie sobie - słucha gnojka! "Lato Muminków" Polewki jest i takim teatrem: iluzji jest w nim po drodze z sercem gnojka, który jeszcze nic nie wie, ale już marzy. I właśnie wedle tego marzenia Muła, stary Tatuś Muminka, tuptający białas z głową jak jajo pterodaktyla w gabinecie krzywych zwierciadeł, w ostatniej chwili wpycha na scenę całą rodzinkę i niebieskim wiosłem wciąga krzesło - tę resztkę, co została po domu zalanym w dolinie Muminków. Uff! Znaleźli spłachetek suchej ziemi. Uff! Są ocaleni. Uff! Memu gnojkowi spada kamień z serca. Marzenie się ziszcza.

Tak, ostatni spłachetek suchej ziemi to scena. Obłe białasy już czują wielką prawdę: dobry teatr ocala. Zła fala przechodzi mimo. O tym jest proza Jansson. I o tym jest opowieść Polewki. W ostatnich czasach drugi raz przekłada on "muminkową" opowieść Jansson na scenę, a mnie pierwszy raz pozostaje tylko jedno - "chapeau bas". Bo stało się to, co z dobrej prozy zawsze czyni teatr dobry. Otóż, Polewka oblekł w ciało nie tylko fabułę. On oblekł w ciało głównie ton opowieści. Ten dziwny ton liryzmu dyskretnego, taktownego.

On właśnie już w pierwszych minutach wyłuskał ze mnie gnoja. A co było dalej - przemilczę. Nie zdradzę reszty scenicznych przygód obłych białasów. Powiem tylko - pierwszy raz nogi ich w teatrze stanęły! Obłe białasy myślały, że za drzwiami z napisem "Rekwizytornia" mieszka wielki zbój! Nie kapowały, że kolumna grecka jest z gipsu! W tych pterodaktylich głowo-jajach im się nie mieściło, że tu na niby można płakać łzami prawdziwymi! Któryś rzeknie: "Dziwne... Tu jest tak, jakby wszystko było niczym...".

Idź tedy, starcze! Rusz zad! Na dwie godziny wyleź z rozsądku i zobacz tę piękną iluzję seansu Polewki, gdzie nic - gips, papier, farba i światło - przemienia się we wszystko. We wszystko, co ci się marzy. W dyskretny liryzm. Zobacz, jak sztuczne, białe stworki sztucznymi łapkami chwytają tekturowe owoce i wielce dziwią się ich sztuczności. Spójrz wtedy na paluchy swe i dojrzyj w nich palce inne, kruche, zwijające się w piąstkę. Idź. Odnajdź gnoja swego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji