Katowicka premiera Grzechu
Premiera "Grzechu" Stefana Żeromskiego napełniła śląskich miłośników teatru otuchą, tym większą, że wielu z nich do postawionego sobie w tym wypadku przez scenę katowicką zadania ustosunkowało się sceptycznie. Zadanie polegało mianowicie na tym, że reżyser Ireneusz Erwan, przygotowując "Grzech" jako swoją pracę dyplomową, miał przenieść w całości inscenizacyjną i reżyserską koncepcję Bohdana Korzeniewskiego na scenę śląską i to nawet z uwzględnieniem dwóch obsad dramatu. Zadanie pozornie łatwe, odtwórcze, w istocie było trudne i ryzykowne. Mistrzowska reżyseria Korzeniewskiego, fakt, że obydwie inscenizacje "Grzechu" w Teatrze Kameralnym w Warszawie stanowią świetny, reprezentacyjny wprost popis aktorstwa polskiego, że najcelniejsze kreacje aktorskie tych dwóch spektakli uwieńczone zostały państwowymi nagrodami artystycznymi - wszystko to stawiało zarówno przed młodym reżyserem jak i przed katowickim zespołem aktorów próblem odpowiedzialny i niebezpieczny. Odpowiedzialny, gdyż chodziło o jak największe zbliżanie się do doskonałego wzoru, niebezpieczny, gdyż całemu zespołowi realizatorów groziło naśladownictwo z jego wszystkimi zasadzkami powierzchowności i zewnętrzności.
Zjawisko kopii znane jest z malarstwa. Wiem, że istnieją kopie płócien wielkich mistrzów, które artyzmem swoim w wysokim stopniu zbliżają się do oryginałów i wykraczają zdecydowanie poza granice zwykłego rzemiosła. Taką kopią nierzemieślniczą, nacechowaną artyzmem, głębokim wewnętrznym stosunkiem do odtwarzanego dzieła jest katowickie przedstawienie "Grzechu". Rzecz prosta, że w szczegółach znajdziemy niedoskonałości, całość przedstawienia jednak stanowi osiągnięcie artystyczne, które żyje życiem zupełnie samodzielnym. Myślę, że to ostatnie stwierdzenie, oparte zresztą na znajomości warszawskiej realizacji "Grzechu", stanowić może najlepszy miernik rezultatu, do jakiego doszli katowicki reżyser i katowiccy aktorzy.
Ireneusz Erwan odtworzył inscenizację Korzeniewskiego niezwykle dokładnie, z wielką precyzją i dbałością o szczegóły, ale nie w duchu niewolniczego naśladownictwa. Jest w tej pracy widoczny szczery zapałał i szczery myślowy i emocjonalny stosunek do dzieła, do tej jego koncepcji, którą stworzył jeden z naszych najbardziej twórczych, pełnych cennej i bogatei inwencji reżyserów. W ten sposób katowickie przedstawienie stało się jeszcze jednym artystycznym dokumentem świetnej analizy utworu, jego wątków i postaci, doskonałego zarysowania akcji dramatyczniej, starannego i wnikliwego opracowania sytuacji i ich powiązań.
Sytuacje jednak stanowią w przedstawieniu punkt, gdzie inwencja Korzeniewskiego poszła chwilami za daleko. Ireneusz Erwan niepotrzebnie te przerysowania reżyserskie powtórzył. Widzimy je przede wszystkim w akcie pierwszym, w scenach z rozdokazywanym Bukowiczem, gdzie nadmiar ruchu w scenie z koszykiem lub przy nakrywaniu stołu sprawia, że gubi się ważny i ładny tekst. To samo z pewną modyfikacją dotyczy epilogu (tak bowiem w Katowicach nazwano uzupełniony przez Kruczkowskiego i Korzeniewskiego akt IV tej inscenizacji) Znikł wprawdzie z tego aktu ślusarz "Bezręki", ale zastąpiono go młodzieńcem kolportującym nielegalną prasę SDKPiL i pozostawiono piosenkę o policmajstrze. Jak wiadomo ten sposób podkreślenia tła historycznego epoki spotkał się z krytyką jako nie harmonizujący ze sytuacją polityczną, w której powstał dramat Żeromskiego, sytuacją, która, nakładała pisarzowi mocny kaganiec carskiej cenzury. Było by słuszniejsze, gdyby powtarzając inscenizację Bohdan Korzeniewski i Ireneusz Erwan podjęli byli rewizję tego jej fragmentu. Obszerna krytyka przeróbki Leona Kruczkowskiego dokonana przez Marię Dąbrowską pojawiła się dla katowickich realizatorów "Grzechu" nieco za późno, ale przy tej okazji warto zauważyć, że są w niej punkty, które przy dalszych wystawieniach tego dramatu powinny być wzięte pod rozwagę.
Zespół aktorski Teatru Śląskiego osiągnął rezultat, który można nazwać sukcesem. W niewielu tylko i rzadkich wypadkach obserwowaliśmy powierzchowne, zewnętrznymi środkami wykonane odbicie warszawskich wzorów. Zasadniczym rysem przedstawienia jest żywość i prawdziwość postaci scenicznych, gra aktorska podbudowana ładunkiem wewnętrznego przeżycia. Nie wszystkim wprawdzie wykonawcom udało się to w równym stopniu, ale całość spektaklu uprawnia do takiego stwierdzenia. Do słabszych elementów przedstawienia należą role Jaskrowicza i Bukowicza. Kazimierz Lewicki jako Jaskrowicz, dobry w niektórych sytuacjach, doskonały w finale trzeciego aktu (na którym ogromna większość współczesnych młodemu Żeromskiemu dramatopisarzy zamknęłaby dramat lekkomyślnej siostry i córki, poprzestając na tendencji demaskatorskiej) stworzył w całości postać nietypową. Jaskrowicz w jego interpretacji nie jest skrachowanvm ziemianinem, korzystającym po bujnym życiu z łaskowego a gorzkiego chleba egoistycznej córki, bardziej natomiast przypomina jakiegoś radcę na emeryturze. Słowem mimo tak pełnego i wyraźnego tekstu tej roli zatarł się w jego wykonaniu klasowy profil tej wyjątkowo bogato namalowanej przez Żeromskiego postaci. Najdotkliwiej dało się to odczuć w scenie z Bukowczem w akcie III oraz w epilogu. Mieczyslaw Łęcki, dla którego rola Bukowicza mimo jej braków jest rokującym nadzieje osiągnięciem aktorskim, niecałkowicie sprostał jej trudnej problematyce. Zwłaszcza Bukowicz z I aktu kryje sporo pułapek, z których Łęcki wybrnął jednak na ogół z powodzeniem. Najpełniej wystąpiła ta postać w jego interpretacji w akcie II, podczas gdy w akcie III, gdzie Bukowicz traci lekkość, trzpiotowatość i drwinę, rola wypadła blado, dość nieporadnie i wyraźnie ustępowała pozostałym.
Na pierwszy plan przedstawienia wysunęły się role Zofii Parmen (Zofia Truszkowska), Anny (Danuta Kwiatkowska) i Ogrodzkiej (Lidia Korwin) Parmenka Zofii Truszkowskiej to chyba najlepsza, najmocniejsza pozycja spektaklu, rola najbardziej wyrównana od początku do końca, głęboko zespolona z osobowością aktorki i środkami gry. Podkreślić zwłaszcza należy stały i niepowierzchowny kontakt z partnerami i sytuacjami oraz obydwie sceny z Bukowiczem (akt II i III), z których zwłaszcza pierwsza jest dużym i pięknym osiągnięciem aktorskim tej dotychczas po macoszemu traktowanej w katowickim teatrze artystki. Danuta Kwiatkowska dała postaci Anny stylowy wdzięk i żywość w akcie pierwszym, w aktach następnych zaś szlachetną i mądrą stanowczość nie tracąc przy tym nic z gorącej temperatury uczuć, którymi obdarza owe postacie kobiece Żeromski. Rolę swoją zagrała bez sztucznej czy fałszywej nuty, przy czym na podstawie obserwacji jej dotychczasowego katowickiego dorobku zwrócić trzeba uwagę, że w tym wypadku szczególnie korzystnie zaznaczyła się praca aktorki nad pięknym, ale nie dość dobrze jeszcze postawionym głosem, który dotąd zdradzał tendencję do sztucznych intonacji i niepotrzebnego obniżania barwy. Na podobne problemy napotykała też w swojej pracy aktorskiej Lidia Korwin. Żywa, przekonująca postać Ogrodzkiej w jej wykonaniu zyskałaby jeszcze, gdyby usunięto kilka przeoczonych w toku prób niewłaściwych zabarwień intonacyjnych w niektórych kwestiach i nieliczne fałszywe akcenty logiczne.
Zofia Wicińska w roli Janiny Kwadrowskiej nie całkowicie poradziła sobie z pozą cechującą początkową partię tej interesująco zarysowanej postaci biednej nauczycielki z zadatkami na mieszczkę w wielkim stylu. W całości jednak charakter postaci ujęty został trafnie, odtworzony wyraziście i z plastyką. Michał Leśniak jako Józef z pewnym trudem dopasowywał się do typu męskiego "tłumoka", który stworzył tu Żeromski, natomiast w tej partii roli, którą dopisał Leon Kruczkowski, był doskonały i nie zatracił nic ze społecznego sensu tej postaci. Role epilogu (na budowie) na dobrym, dostsowanym do ogólnych walorów spektaklu poziomie odtworzyli: Klementynai Zastrzeżyńska (Wuliczka), Jerzy Szczawiński (Michał), Romuald Bojanowski (dozorca). Mniej natomiast był udany Stary robotnik (Stanisław Czaszka). Jako statyści w tym akcie dobrze zaprezentowali się uczniowie katowickiej szkoły dramatycznej.
Kostiumy projektowała córka wielkiego pisarza, Monika Żeromska. Dekoracje Zenobiusza Strzeleckiego wykonane zostały według projektów opracowanych dla Teatru Polskiego w Warszawie, dlatego też zaskoczeniem był zdecydowanie brzydki kolor wnętrza, który nic nie miał wspólnego z tym, co wdzieliśmy w Warszawie i co tak trafnie odtwarzało charakter "salonu" w willi Ogrodzkiej. Drugi rażący błąd to fatalne, zupełnie niezharmonizowane z tłem oświetlenie w akcie III.
,,Grzechem" teatr katowicki dobrze rozpoczął rok 1952. Toteż z tym większym zainteresowaniem oczekujemy premier ,,Wzgórza 35" Jerzego Lutowskiego, "Trzydziestu srebrników" Howarda Fasta i Świętoszka" Moliera. No i po przykrych doświadczeniach ubiegłego roku - dobrej premiery dobrej sztuki współczesnej polskiego autora.