Artykuły

Przebierzmy się za Majdan

"Dziennik Majdanu" w reż. Wojtka Klemma w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Z tym miejscem wiązane są wielkie nadzieje - wreszcie ktoś ma zaproponować teatr zaangażowany w sprawy współczesności. To scena z dyrektorem wybranym w konkursie, z reżyserami, na których do tej pory trzeba było jeździć poza stolicę. Scena z piękną legendą dyrekcji swojego patrona, Zygmunta Hübnera, która jednak stała się w ostatnich latach kolejnym symbolem zastoju w stołecznych teatrach.

Nowy dyrektor Teatru Powszechnego Paweł Łysak miał w Bydgoszczy świetną prasę i dobry zespół aktorski oraz zastępcę Pawła Sztarbowskiego, wraz z którym przeniósł się na Pragę. Jaki jest jego początek w Powszechnym?

Łysak zaczyna od tematu z pierwszych stron gazet. "Dzienniki Majdanu" to niewątpliwie teatr w sprawie. Czy zarazem teatr z tezą?

W otwierającej spektakl sekwencji - długiej, rytmicznej i niemej - aktorzy zakładają na siebie kolejne warstwy przypadkowo dobranej odzieży, opatulają w kurtki i płaszcze. Wreszcie na głowy zakładają kaski (każdy z innej parafii), w ręce biorą tarcze. Trudno tu nawet mówić o kostiumie - aktorzy z Powszechnego przebierają się za Majdan.

Niewiele o Majdanie wiemy

Jaki to gest? Naiwny? A może radykalnie bezradny? To pytanie będzie powracać przez 90 minut zmagań reżysera Wojtka Klemma z tematem. Artysta jakby nie mógł się zdecydować, czy pójść w typową dla siebie chłodną, formalną estetykę, czy popuścić wodze emocji i uwierzyć w sentymentalną konwencję tekstu Ukrainki Natalii Worożbyt. Bezradni są więc względem tematu twórcy, bezradni w większości pozostają aktorzy, bezradni okazujemy się wszyscy.

Bo jeśli jest w "Dziennikach..." jakaś teza, to taka, że niewiele o Majdanie wiemy. I że Ukraina jest dla nas wyrzutem sumienia.

Zajmująca scenę rozległa płaszczyzna, zwieńczona pochylnią, jest jak pole gry. Kłębią się na nim strzępy opowieści i miotają się wykonawcy. Przeplatają fragmenty choreografii, elektroniczna muzyka i skandowane hasła. Ktoś opowiada o spisku CIA, powracają przepowiednie huculskich jasnowidzów i buńczuczny, pełen obelg list XVII-wiecznych Kozaków zaporoskich do sułtana - mit kozacki powraca u ukraińskich nacjonalistów.

Tym egzotyzującym archaizmom towarzyszy utopijna wizja Majdanu jako nowego społeczeństwa, urządzonego wedle zasady "od każdego według możliwości, każdemu według potrzeb". I obraz Majdanu jako linii demarkacyjnej, dzielącej ludzi w ich miejscach pracy na tych, co są za, i tych, co przeciw.

Powracają opisy zataczającej coraz szersze kręgi przemocy. Pojmani funkcjonariusze Berkutu, których trzeba chronić przed rozerwaniem na strzępy. Katujący tłum funkcjonariusze. Awanturujący się pasażer autobusu straszy kierowcę - przybysza ze Wschodu - kolegami z Majdanu.

Są też bezpośrednie zwroty do publiczności. Aktorzy podchodzą do widzów, pytają: "Co pan o tym myśli?", "Czy naprawdę panią to obchodzi?". Te pytania wypadają histerycznie, żenująco, jest w nich przymus zaangażowania, raczej szantaż "by coś zrobić" niż pytanie o rzeczywisty stosunek do tego, co dzieje się na Ukrainie.

A właśnie temu, jak patrzymy na Wschód, można było przyjrzeć się bliżej. W spektaklu powracają słowa o narodzie, który wyszedł z bagażnika na wolność i nie da się zapędzić tam z powrotem. To wrzucony w tekst ukraińskiej dramatopisarki fragment z polskiej sztuki "Popiełuszko" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, wyobrażona modlitwa żoliborskiego kapelana "Solidarności". Często powraca w polskich relacjach z protestów na Ukrainie - ale i Białorusi - sentymentalna analogia do "S", narodowego zrywu, momentu historycznego, cudu itd.

Czego nie widać w spektaklu?

Dlaczego do zupełnie innej rzeczywistości przykładamy nasze skojarzenia sprzed 35 lat, jakby Ukraińcy byli jakimiś naszymi "młodszymi braćmi"? Dużo ciekawsze niż walka o "zaangażowanie" byłoby przyjrzenie się temu, jak spoglądamy na Wschód.

Jakoś niezręcznie mówić o tym, że Ukraińcy wciąż są jedną z najbardziej nielubianych w Polsce narodowości, że traktujemy ich protekcjonalnie, wyzyskujemy ekonomicznie i odsiewamy na naszych granicach z uporem godnym unijnego "nowego przedmurza". Że ten sam kolor skóry nie chroni wcale przed uprzedzeniami rasowymi. "Czarni nie wywołują rewolucji, najwyżej rozruchy" - te słowa z dramatu "Misja" Heinera Müllera przywołuje w tekście programowym Joanna Wichowska, dramaturżka przedstawienia i kuratorka ukraińskiego cyklu w Powszechnym. Jest autorką ciekawych i bezlitosnych tekstów na temat stosunku Polaków do Ukraińców. Szkoda, że w spektaklu tego nie widać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji