Artykuły

Rosję trzeba zamrozić, żeby nie śmierdziała

- Największym problemem Rosji dzisiaj nie jest Putin, ale rosyjska mentalność, rodem z XVII wieku. Od tamtego czasu, nic w głowach Rosjan się nie zmieniło - mówi Newsweekowi rosyjski pisarz Wiktor Jerofiejew, którego ostatnią powieść "Akimudy" wystawia właśnie Teatr Nowy w Łodzi.

Na pierwszy rzut oka powieść Jerofiejewa jest nieprzekładalna na scenę. Bo jak wprowadzić na deski hordy wysypujących się z metra trupów, które zstępują na ziemię w myśli zasady "a czemu nie", skoro Rosją i tak od dawna rządzą umarli. Przez "Akimudy" przewalają się nie tylko rzędy wpływowych umarlaków, jak choćby Stalin, Nabokov czy Kafka, ale także zmarła matka i przyjaciele głównego bohatera Wiktora. Wracają więc traumy z przeszłości. A trupów u Jerofiejewa nie można nazwać pokornymi. Są żądni władzy, seksu i... sushi. Obecność umarłych dobrze tłumaczy monolog Akimuda: "Rosja to ciągle kraj umarłych, zjednoczeni z martwymi będziemy niepokonani". Reżyser spektaklu w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi Piotr Sieklucki chciał jednak opowiedzieć o tym, jak mają się jednak ci całkiem żywi Rosjanie. A adaptacja Nowego jest pierwszą nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

Czy nie bał się Pan, że spektakl zostanie źle odebrany, że nie potrzebujemy na scenie takiej ilości seksu, wyuzdania i językowej brutalności?

- Nie myślałem, czy naruszę czyjkolwiek poziom dobrego smaku i gustu. Twórczość Jerofiejewa ma w sobie za wiele treści, żebym miał bać się języka czy seksualnych podtekstów - odpowiada Sieklucki.

A tych w Nowym słyszy się rzeczywiście sporo. Odgrywający główną rolę Wiktora - alter ego Jeorfiejewa - Przemysław Dąbrowski nie miał łatwiej roboty. Postać zbuntowanego, samolubnego hedonisty, który "pluje Rosji w twarz" trzeba prowadzić z niezwykłym wyczuciem, żeby nie wypaść groteskowo. I choć Dąbrowski momentami zachwyca kreacją, zdarza mu się też zachowywać jak wodzirej, który nieustannie obdarowuje towarzystwo wymuszonym uśmiechem. Niby skupia się na sobie i relacjach, które mu nie wychodzą, ale równie często opowiada o Rosji. Bo z jednej strony w "Akimudach" ucieka się od polityki, z drugiej nie można przestać o niej mówić. Gdy w 2012 r. powstawał tekst, Jerofiejew był zdania, że Putin nie jest wprawdzie przywódcą z jego bajki, ale nie twierdził też, że Rosja przeżywa jakieś upiorne czasy. Dziś zmienił zdanie i po premierze spektaklu mówił - Rosja jest teraz nieprzewidywalna. Pierwszy raz od rozpadu Związku Radzieckiego nikt nie jest w stanie odgadnąć, co będzie dalej. Drogę, którą kroczy obecnie kraj trudno nazwać prowadzącą do cywilizacji. A Rosjanie przecież chcą zwyczaje żyć, jak wszyscy.

I choć "Akimudy" pełne są odwołań do sytuacji na wschodzie Europy, to pisarz konsekwentnie zaprzecza, by miały być powieścią polityczną. - W prozie skupiam się przede wszystkim na jednostce, zależnościach, w jakich funkcjonuje i kwestiach metafizyki, nie na polityce. Gdybym chciał napisać o Rosji, zostałbym dziennikarzem albo publicystą. Trudno w to jednak uwierzyć. Pierwsze, co czeka na widza spektaklu, to ekstremalnych rozmiarów portret Putina na środku sceny. A choć nazwisko rosyjskiego prezydenta nie pada w dialogach ani razu, nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, o kogo chodzi, gdy aktorzy przywołują postać "Głównego".

- Jerofiejew kokietuje - mówi Sieklucki - Pewnie, że powieść można czytać na kilku płaszczyznach, ale bez umieszczenia działań bohaterów na tle aktualnych wydarzeń w Rosji ich działania i motywacje byłyby kompletnie niezrozumiałe. A o czym właściwie są "Akimudy"? Jeśli pytać samego autora, to powieść o duszy i poszukiwaniu boga. Tak się jednak składa, że zamiast boga w niebie mieszka Stalin i w ramach zemsty za przegraną z Polakami bitwę w 1920 roku zsyła nad las smoleński mgłę 90 lat później. W czasie, gdy ze sceny padają słowa o Smoleńsku, daje się wyczuć wśród widzów nerwowe napięcie i oczekiwanie, co stanie się dalej. Ale dalej słychać już tylko bębny i odgłosy marszu.

A Stalin, który pojawia się w tym czasie na deskach, nie schodzi z nich praktycznie wcale, czając się po kątach z leniwie odpaloną fajką. Ale do ciągle obecnego ducha wodza idzie się w końcu przyzwyczaić. Nawet główny bohater zaczyna się wśród trupów odnajdować i ani myśli, żeby z kraju wyjeżdżać. To zupełnie tak jak Jerofiejew. Mimo trudności z władzą, nigdy nie zdecydował się na wyjazd - ani po rozpadzie Związku Radzieckiego, ani teraz. Dlaczego? - Nie mam problemu z mieszkaniem w Rosji, zresztą mieszkam, gdzie chce, wyjeżdżam i wracam, kiedy chcę. Poza tym dla pisarzy Rosja jest obyczajowym i językowym rajem, z którego nie widzę powodu, rezygnować. Przez władzę? Putin nie siedzi w każdej kawiarni w Moskwie. A gdzie indziej udałoby mi się tyle zaobserwować, co tu? Nie potrafiłbym kraju zrozumieć na odległość.

Nie jest więc trochę tak, że Jerofiejew kala własne gniazdo? W kółko kpi przecież z dążenia Rosjan do tytułu supermocarstwa, z tego, że żyją przeszłością, a jedyne, co eksportują to wódka. - Opisuję Rosję taka, jak jest, a ci którzy mówią, że kalam gniazdo, nie widzą, że w ten sposób staram się ją uleczyć - argumentuje. Denerwuje go też, że ludzie patrzą na Rosję i myślą, że już wszystko o niej wiedzą i nawet głośno cieszą się, że nie przyszło im tu żyć, tylko w ich ułożonych krajach, gdzie niby nie ma żadnych większych problemów. Jasne, że w Rosji wiele jest do zrobienia i najlepiej byłoby ją zamrozić, żeby nie śmierdziała. To co najbardziej śmierdzi? - Mentalność - mówi Jerofiejew bez wahania. - Problem dzisiejszej Rosji nie polega na tym, że popiera złego prezydenta, ale na tym, że ma przestarzałą mentalność. W głowach Rosjan nic od XVII wieku się nie zmieniło. Nigdy nie była to mentalność polityczna, raczej archaiczna i prymitywna, ale na pewno nie narodowa. I to, co dzieje się w kraju dzisiaj jest tego efektem. Zachód może mówić, że Rosja jest okupowana przez władzę, ale to naród rosyjski, delikatnie mówiąc, ze swoją mentalnością okupuje własny kraj.

Jednak w powieści Jerofiejew nie jest tak delikatny, na tekst składa się przede wszystkim wulgarny, rynsztokowy język, bez którego o Rosji nie da się mówić. Dlatego bohater "Akimudów" pluje na kraj, nazywa go bezdenną pizdą, która ulega instynktowi i żądzom, nie rozsądkowi. Rosjanie są narodem impulsywnym, chlejącym na umór. Tak jest i tekście adaptacji, którą przygotował dla teatru Tomasz Kiereńczuk: dziewczyny są ładne, ale głupie jak but, a mężczyźni hardzi, wlewający w siebie wódkę jak w studnię bez dna. Gdzie w tym rosyjska dusza, o której mówi Jerofiejew? - Rząd naszych dusz jest inni niż w Polsce, dlatego może nie wszystkim da się to, co właściwie w "Akimudach" odczytać. - Ale Rosja nie jest krajem europejskim, to na początek trzeba zrozumieć, by zaakceptować, na jakich zasadach funkcjonują Rosjanie. To czym jest Rosja? - W zasadzie jest trudna do zdefiniowania, nazwałbym ją wojną mentalności. To, co dla widza wydaje się stereotypem, jest w zasadzie częścią sposobu myślenia, którego Rosjanie nie potrafią się wyzbyć.

Rzecz w tym, że spektakl Siekluckiego momentami wydaje się bardzo stereotypowy. Taki efekt pracy z tekstem "Akimudów" zadowala Jerofiejewa? Przyznaje, że cieszy się z tego, co widział w Nowym. - Chodziło o to, by przybliżyć Polakom Rosję taką, jaką jest. W Polsce wszystkim się wydaje, że wiedzą o Rosji już wszystko. Mam nadzieję, że "Akimudy" na scenie to zmienią. Widziałem po premierze w Łodzi, że dla Polaków tekst i przesłanie były zrozumiałe. Zresztą, uważam, że na poziomie kultury Polska i Rosja nie są od siebie tak daleko.

Jednak to, co dla Polaków ciągle w Rosji wydaje się niezrozumiałe, to narodowa megalomania, która opanowała kraj raz a dobrze. Zdaje się, że cokolwiek robią bohaterowie spektaklu i jakkolwiek byłoby to głupie, pozostaje poza wątpliwościami, czy mają do tego prawo. Przekonani o własnej wartości i racji nie przyjmują krytyki. Może wynika to z kompleksów? Rosja je ma? - Rosja nie wie, co to są kompleksy, wręcz przeciwnie, myśli że jest największa na świecie i to jej problem. Właśnie megalomania - mówi pisarz.

A ta widoczna jest także w języku, który u Jerofiejewa bywa wulgarny, wręcz rynsztokowy. O rosyjskiej mentalności nie da się inaczej mówić? - Trzeba wiedzieć, że na scenie jest wiele więcej wulgaryzmów niż w samej powieści, ale to dobrze, może taka ekspresja jest potrzebna. To język zasłyszany w Moskwie, bohaterowie mówią tak, jak mówi kraj - mówi pisarz. A sam Sieklucki nie żałuje sobie kurew i pizd. Dużo uwagi poświęca także wątkowi homoseksualnemu, który zdaje się w Rosji jest ciągle tematem tabu. - Raz to nie pedalstwo, pytam cytując Jerofiejewa? - To kolejna kwestia, o której Zachód myśli, że wie lepiej. Problem pedalstwa w Rosji nie istnieje. Miłość homoseksualna jest tu bardzo popularna, szczególnie lesbijska. Naprawdę nie jesteśmy tak zacofani, jak przyszło niektórym twierdzić. Ludzie łączą się w homopary jak i na zachodzie Europy. Różnica polega może na tym, że mniej robi się u nas w kwestiach legalizacji - odpowiada pisarz.

Spektakl Siekluckiego nie jest jednak tak poważny, jak mogłoby się wydawać. Reżyser na tyle umiejętnie potrafi prowadzić aktorów, że między Stalinami i popijawami, daje widzom jeszcze wiele powodów do śmiechu. Choć paradoksalnie w "Akimudach" można śmiać się najpierw przez łzy, bo to, co siedzi w głowach Rosjan właśnie przeraża najbardziej. Sieklucki czuł, że bierze na siebie dużą odpowiedzialność. Próby trwały tylko dwa miesiące, a powieść jest trudna. - Zależało mi, by z tej do bólu postmodernistycznej powieści uzyskać historię, która będzie zrozumiała dla widza, niekoniecznie znającego twórczość Jerofiejewa. A rzeczywiście "Akimudy" to powieść niespójna, fragmentaryczna i nieuporządkowana. Roi się w niej od sarkazmu, ironii czy absurdu, fikcja co rusz miesza się z rzeczywistością, a widzowie poddawani są pewnej obyczajowej próbie. Niektóre niuanse mogą być trudne do wyłapania. Nie da zrozumieć dylematów głównego bohatera bez odwoływania się do wiedzy pozatekstowej. Jego ojciec był dyplomatą i osobistym tłumaczem Stalina, ale po wydrukowaniu przez syna "Metropolu" - pisma poza cenzurą - stanął w jego obronie i stracił pracę. Samego Wiktora wyrzucono ze Związku Literatów i objęto zakazem druku. Od tamtego momentu Wiktor był już tylko buntownikiem.

I właśnie z buntu powstały "Akimudy". Z jednej strony wymierzają kolejny policzek wobec zasad i mentalności , która zawładnęła Rosjanami - "mudaki" to po rosyjsku "frajerzy", a z drugiej strony wyrażają prawdziwy niepokój "a kuda my", czyli "dokąd zmierzamy". W samej powieści Akimudy spełniają funkcję wyimaginowanego wroga. Rosja musi mieć wroga, bo nie istnieje bez konfliktu? - Można tak powiedzieć. Akimud przybył do Rosji, żeby pokazać jej, że kraj, jego zasady czy religijność w dawnym wymiarze już nie obowiązują. Przyjechał, żeby szukać odpowiedzi na dawne pytania u nowych źródeł. Stare prawdy przeterminowały się. Jakich odpowiedzi szukają Rosjanie? - Najpierw muszą się zastanowić, po co żyją. I mnie też bardzo to ciekawi. Najważniejsze są chyba pytania o boga i miłość. Chciałbym, żeby na pierwszym miejsc była metafizyka, a później dopiero polityka - przekonuje Jerofiejew.

A czy słyszał, że "Dziennik łódzki" napisał, że Sieklucki zrobił z jego powieści sieczkę? Najpierw pyta, co to sieczka (rozmawiamy po polsku, mówi bardzo dobrze, jego pierwsza żona była Polką), a potem dodaje, że w takim razie musiał oglądać inny spektakl, bo reżyseria Siekluckiego dobrze spięła wyjęte z powieści obrazy w całość. Zresztą Jerofiejew dodaje jeszcze, że jeśli po premierze pił wino, to znak że jak na prawdziwego Rosjanina przystało, trzeba było się napić. Ze szczęścia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji