Huzia na te damy!
Huzar też człowiek, więc od czasu do czasu potrzebuje wytchnienia na wsi. Zatrzymuje się z przyjaciółmi w swoim majątku. Myśli o fajeczce i szachach, gdy naraz, jak grom z jasnego nieba, spadają mu na kark cztery damy z całą armią służących.
Co robić? Jak sobie poradzić? Trzy z nich to, co prawda, siostry rodzone gospodarza, ale jakiż temperament! Takich kobiet nie ujarzmi nawet huzar. Nawet huzar z przyjaciółmi. A już w ogóle nie poradzi sobie huzar, którego chcą wyswatać. Tak by się przynajmniej mogło wydawać.
Ujarzmi czy nie, przekona się ten, kto obejrzy "Damy i huzary" Aleksandra Fredry w toruńskim Teatrze im. Wilama Horzycy. Nie pożałują nawet ci, którzy finał znają. Spektakl Andrzeja Bubienia jest po prostu miłą komedią. W dodatku z kilkoma niespodziankami. Takimi jak ruchoma podłoga, saksofon czy ślicznie rozśpiewany chór służących. Nie jest to może rewolucja w interpretacji Fredry na scenie, ale na pewno rzecz sympatyczna dla oka i ucha.
A propos rewolucji: wygląda na to, że Andrzej Bubień ma pecha. Gdy wystawi jakąś sztukę, zawsze będzie się kojarzyć ze spektaklem, który wygrał ostatni "Kontakt". "Ryszard III" na przykład nasuwa na myśl "Makbeta" Nekrosiusa, a "Damy i huzary" nieodparcie przypominają "Magnetyzm serca" Grzegorza Jarzyny. Nie ma na to rady. Albo inaczej: jest jedna. Nie wystawiać dramatu tego samego autora krótko po "Kontakcie".
Tak więc przy pierwszych scenach trochę się zjeżyłam. Bo też pomysły reżysera z początku wyglądają jak wrzucone naprędce i trochę przypadkiem. Służące chodzą w rytmie, brzęcząc podkutymi jak do stepowania butami, ale chaotycznie. Potem znikają w ogóle lub chodzą całkiem
normalnie. I nagle czujemy się, jakbyśmy trafili na inny spektakl, w którym dynamikę zyskuje się tylko dzięki energicznemu przestawianiu krzeseł. Ale już drugi akt pod tym względem jest znacznie lepszy. A finałowe sceny każą zapomnieć o wszelkich niedociągnięciach początku.
Do tego dodajmy wspaniałą grę toruńskich aktorów i mamy komplet. Właściwie nie było postaci, która wypadłaby blado. Jolanta Teska, energiczna siostra Majora jest osobą tak zasadniczą i wyrazistą, że serdecznie współczuje, jeśli ktoś odnalazł w niej podobieństwo do swoich krewnych, Z kolei Major (Mieczysław Banasik) - do rany przyłóż. Miły, romantyczny i prawdziwie po męsku traci głowę. Tu nawet romans służących: Grzegorza (Jerzy Gliński) i Fruzi (Anna Romanowicz-Kozanecka) skrzy tak, że wygląda jak pierwszoplanowy. Cóż chcieć więcej? Fredro wypisz wymaluj, żywy jak trzeba. Nic, tylko iść do teatru. Do czego gorąco namawiam.