Artykuły

Wdówka klasyczna i współczesna

- Dyrektor jednego z teatrów twierdził, że kto wystawia "Wdówkę", traci stołek. Nie jestem przesądny i wierzę, że u nas wszystko skończy się dobrze - mówi reżyser ZBIGNIEW CZESKI przed premierą "Wesołej wdówki" w Teatrze Muzycznym w Lublinie.

Andrzej Molik: Który to już Twój powrót do Lublina?

Zbigniew Czeski, reżyser "Wesołej wdówki": Wracam jak bumerang, ale już trudno mi policzyć, który raz. Najpierw Teatr Osterwy, potem Muzyczny i wiele realizacji na tej scenie, przez chwilę etat, po drodze gdzieś jeszcze kabaret Czart. Lubię tu wracać. Jestem skazany na Lublin.

Teraz reżyserujesz "Wesołą wdówkę". Lubisz Lehara?

- Lubię. Lubię klasyczną operetkę, tę niezwykłą, melodyjną muzykę, która od razu wpada w ucho i cieszy nawet przy błahym libretcie. Daje wytchnienie od rzeczywistości. To jest podstawowa rola teatru muzycznego. Ma zafundować widzom 2-3 godziny zapomnienia.

I padło na tę klasyczną operetkę. Dlaczego?

- Po pierwsze, mija dokładnie sto lat od jej prapremiery. Namawiałem dyr. Jacka Bonieckiego na nią także z tego powodu, że ostatni raz była wystawiana w Lublinie ze 40 lat temu. Podobnie jest w kraju. Dyrektor jednego z teatrów twierdził, że kto wystawia "Wdówkę", traci stołek. Nie jestem przesądny i wierzę, że u nas wszystko skończy się dobrze. Oprócz wszystkiego, to obok "Zemsty nietoperza" jedna z najlepszych operetek, z takimi przebojami jak "Usta milczą, serce śpiewa", "Pieśń o Willi", "Ach kobietki, kto poznać was chce" czy popisowy septet męski "Wieczorem jest Maxim". A jeszcze dochodzi świetne tłumaczenie Jerzego Jurandota i Józefa Słotwińskiego.

Jaka będzie "Wesoła wdówka" wystawiana sto lat później, cały wiek po prapremierze i sukcesie dzieła Franciszka Lehara?

- Miałem problem, jak ją ugryźć. Nie chciałem wystawiać ramoty, wyczuwałem w niej gadulstwo XX w. Dokonałem skrótów i pozostawiłem warstwę tekstową spójną, posuwającą akcję. Najszybciej reaguje zmysł wzroku, więc trzeba ludziom dać widowisko. Żeby dobrać ekipę, która może to udźwignąć, sięgnąłem po wypróbowanych fachowców, choreografa Henryka Rutkowskiego i świetną scenograf Lilianę Jankowską. No i był na miejscu Jacek Boniecki, sprawujący kierownictwo muzyczne. Siedliśmy i w tym składzie znaleźliśmy - jeśli chodzi o realizację - wspólny język.

Jakie ustalenia zapadły?

- Chcieliśmy odejść od tzw. unowocześnień, zrobić rzecz klasycznie, ale i odnieść do współczesności. Ta zawarta jest w strojach i scenografii. Suknie są np. takie, że można je jutro włożyć i pójść na bal. Współczesna jest też gra aktorska, bez patosu, gadulstwa, żeby była strawna dla dzisiejszego widza. Przełożyliśmy wszystko na ruch i warstwę muzyczną. Choreografia jest podporządkowana inscenizacji. To nie są "taneczki". Pojawia się dużo reminiscencji i - jak uznaliśmy z Jackiem - dodatkowych akcentów lirycznych.

W zespole aktorskim pojawia się wiele nowych twarzy?

- Niekiedy znanych z lubelskiej sceny. Pragnę jednak podkreślić, że w obsadzie znajdują się niemal wyłącznie aktorzy etatowi, przyjęci do teatru ostatnio. Hannę, czyli Wdówkę, zagrają na zmianę Renata Drozd i Dorota Laskowiecka, Walentynę - Karolina Kanak, tuż po studiach, artystka o pięknych warunkach zewnętrznych i świetnym głosie i Julia Iwaskiewicz, Camilla de Rossilon - Adam Sobierajski i Krzysztof Marciniak, Daniłłę - Tomasz Janczak, Barona Zetę - Grzegorz Szostak i Marcin Żychowski.

- A starzy, dobrzy znajomi lubelskiej publiczności?

Też będą! Zagrają i zaśpiewają Agnieszka Kurkówna, Irena Chodziakiewicz, tak lubiani Krystyna Szydłowska i Marian Josicz, Andrzej Sikora, gościnnie Artur Kocięcki z Osterwy. Mam nadzieję, że 6 tygodni wspólnej, intensywanej pracy aktorów, chóru, baletu i realizatorów da ciekawe efekty. Zapraszam!

ZBIGNIEW CZESKI Rocznik 1935. Po studiach w latach 60. zaczął pracę jako aktor w Teatrze Osterwy, ale i reżyserował, m.in. kultowe, jak to się dziś mówi, przedstawienie "Niech no tylko zakwitną jabłonie", "Happy End", wszystkie - z wyjątkiem jednej - jednoaktówki Mrożka. Potem wędrował po kraju, m.in. przez 4 lata był dyr. naczelnym i artystycznym TM w Łodzi, zakładał Teatr Rozrywki w Chorzowie. Jednocześnie zaczął współpracować z lubelskim Muzycznym. Ma tu na koncie wiele realizacji, żeby wymienić tylko granego do dziś "Skrzypka na dachu", słynny "Broadway bez wizy", "Dziewczę z Holandii", dwukrotnie "Barona cygańskiego", w tym za tzw. pierwszej dyrekcji Jacka Bonieckiego, gdy pracował w TM etatowo jako konsultant ds. artystycznych. Ma też na koncie wyreżyserowanie w Lublinie pięciu programów kabaretu Czart i występy w nim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji