Dyskusja w narożniku
Rzadko się u nas zdarza, by nowela filmowa została jednocześnie wykorzystana przez kino i teatr i miała prapremiery w odstępie niespełna trzech miesięcy. Tak było z nowelą Marka Piwowskiego "Przepraszam, czy tu biją?". W czerwcu wystawił ją, w reżyserii Ryszarda Smożewskiego Teatr Ziemi Krakowskiej w Tarnowie, we wrześniu, jak pamiętamy- Piwowski przedstawił swój film na FPFF w Gdańsku. Zainteresowanie "Przepraszam, czy tu biją?" spotęgowało się w dwójnasób: Piwowski wracał po latach przerwy w fabule, nowela drukowana w "Dialogu" była znana i już obrosła kontrowersjami, a jeszcze chwycił się za nią teatr.
Klub Studentów Wybrzeża ŻAK pokusił się o konfrontację tych dwóch inscenizacji, która odbyła się w połowie grudnia w Gdańsku. Przez trzy dni serwowano na zmianę teatr i film, a ostatniego dnia podsumowano to dyskusją z udziałem obu reżyserów, operatora Witolda Stoka, jednego z aktorów filmu - Stefana Freudenheima i licznej grupy aktorów teatru z Tarnowa. Był to moment trafny - po wielu wywiadach Piwowskiego, artykułach, recenzjach filmowych i teatralnych - i zarazem trochę niefortunny, bo opadła pierwsza, wysoka fala plotki i skandalu, które tak uwielbiamy hołubić, i namiętnych dyskusji, które tak lubimy toczyć.
Szczęśliwie publiczność na dyskusji w ŻAK-u zachowała się na ogół przytomnie i nie tropiła afer. Konfrontację dwóch rodzajów sztuki każdy przegryzł w sobie i nie na ten temat kruszono kopie. Różnice formalne są oczywiste i jasne, również stwierdzenia, że teatr poprzez słowo przekazał większy ładunek rozterek moralnych Studenta, kapitana Milde i Belusa, nie budziły wątpliwości. Role te, czy postaci, były przede wszystkim inaczej ustawione u Smożewskiego. Przedstawienie teatralne ma rozbitą jedność czasowo-przestrzenną - akcja rozgrywa się w kilku miejscach na scenie oraz na widowni gęsto obsadzonej przez milicjantów, ciągle przechadzających się wśród widzów. Stwarzało to atmosferę stałej inwigilacji i zarazem opieki, bowiem w pewnej chwili z głośników pada ostrzeżenie - uwaga na sali są kieszonkowcy. Postać Belusa jest bardziej "rozdarta", tragiczna, niż w filmie, dzięki prostemu zabiegowi. Opowiada on o swoich przeżyciach w czasie przeszłym (w więziennym stroju), co pewien czas odgrywając poszczególne sceny w czasie teraźniejszym. Przez to automatycznie został silnie wypunktowany problem przyjaźni i zdrady Studenta, a postać kapitana Milde nie jest "soczewką", w której załamują się racje obu stron, tak jak przedstawiono ją w filmie.
Podobno w wielu dyskusjach z Piwowskim nasza krewka młodzież oglądająca filmy amerykańskie i wychowana na błyskotliwych recenzjach naszych krytyków, rozważała rzecz całą w kategoriach filmu za- czy antypolicyjnego. Stąd też pewnie te ciągoty u widzów i krytyków do nazywania "Przepraszam, czy tu biją?" filmem o konwencji sensacyjnych produktów amerykańskich. Wystarczy sobie jednak uzmysłowić, że ta konwencja (dynamiczna akcja, sposób montażu, dialogi, oprawa muzyczna), jest po prostu obowiązującą na całym świecie nowoczesną formą kina, nie tylko kryminalnego, lecz także przygodowego, kostiumowego, fantastycznego, a nawet dramatów psychologicznych. Wystarczy porównać serial TV "Kapitan Sowa na tropie" z obecnym "07 - zgłoś się", a tego ostatniego nikt nie nazwał produkcją w stylu seriali amerykańskich, chyba że tytuł skojarzył się komuś z agentem 007, Jamesem Bondem.
Piwowski jest facetem pechowym, bo przez pięć lat "obtłukiwano" go "Rejsem" i wielu nagabywaczy nie uspokajają wyjaśnienia, iż nie pracuje już takimi, improwizowanymi metodami paradokumentalnymi. Kontrargumentują mu wtedy np. "a Himilsbach", gdy tymczasem udział aktorów niezawodowych i bystrą obserwację wypada zaliczyć do plusów profesjonalnych reżysera, a nie improwizacji. Przy wspomnianych powyżej argumentach Piwowskiemu wypada tylko milczeć. W filmie postawiony jest centralny dylemat moralny i otoczony licznymi wątpliwościami, pytaniami, czego nie lubimy przez wrodzone lenistwo umysłowe i przyzwyczajenie nas, iż pan reżyser udziela odpowiedzi i pokazuje jednoznacznie, co jest u nas białe, a co czarne i jeszcze potem na spotkaniach dopowiada resztę.
Na szczęście w Gdańsku dyskutowano więcej o moralności, granicach tchórzostwa, "musu" życiowego oraz powikłań i koegzystencji trzech odrębnych światów - przestępczego, zwykłego, codziennego (celowo nie używam tutaj karykaturalnego określenia "normalny") i organów ścigania. Jest to prawda oczywista, odkryta na nowo, właśnie z powodu długotrwałego przemilczania, stawiania jednoznacznych odpowiedzi, ubarwiania świata przestępczego (kolorowy "margines") i wybielania organów porządkowych.
Piwowski jest facetem "szczęśliwym", bo przetrawił problem i wyrzucił go z siebie w postaci filmu. Zapewne dyskutanci odczuwają swoisty kompleks, bo zadając reżyserowi i sobie pytania, natychmiast w tym samym momencie na nie odpowiadają i sterczą nadal w punkcie wyjścia. Dylematy moralne istnieją dla nich jedynie w sytuacjach ekstremalnych i niecodziennych. A tak w biurze, fabryce czy uczelni prześlizgują się bezboleśnie przez życie wypełnieni miłością do bliźnich. W ten sposób spychają Piwowskiego powoli do narożnika, na pozycję Studenta, gdzie będzie musiał wybrać pomiędzy instynktem samozachowawczym a następnymi latami milczenia.