Artykuły

Gdy jestem krukiem, mikrofon mnie nie lubi

- Dubbing jest jak jedzenie. Trzeba trafić z nim do ust - mówi GRZEGORZ PRZYBYŁ, aktor Teatru Śląskiego w Katowicach, który przez wiele lat użyczał swojego głosu bohaterom kreskówek, a obecnie gra w spektaklu "Dubbing street" Petra Zelenki, którego premiera już dziś.

Marta Odziomek: Skąd ja znam pana głos?

Grzegorz Przybył: Obecnie pracuję w Radiu Katowice i Antyradiu. Zajmuję się czytaniem zapowiedzi programów oraz reklam.

Lubi pan tę pracę?

- Bardzo!

Co jest w niej ciekawego?

- To, że każdy tekst mogę czytać na wiele sposobów. Choć zdarzają się lektorzy, którzy wszystko czytają tak samo: jedną barwą głosu. Jak bym miał tak czytać, tobym chyba zrezygnował. Lubię zmieniać brzmienie swojego głosu i to sobie cenią moi zleceniodawcy.

Dostaje pan jakieś intrygujące propozycje?

- Kiedyś przyszło zlecenie z Poznania. Miasto chciało pomóc mieszkańcom regionu w trudnych chwilach. Miałem zapowiedzieć ten program. A był to program o pochówkach! I wyszło to na tyle dobrze i w klimacie, że teraz jak chcą nagranie, to proszą tylko o mój głos. Mam też na swoim koncie nagrywanie audiobooków. Czytałem np. "Kod Leonarda da Vinci" i "Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną".

A jak to jest z reklamą?

- Reklamy dla radia nagrywa się teraz, niestety, maszynowo. Czyta się tekst raz-dwa, często bez większego przemyślenia. Ale ja nie lubię uczestniczyć w takich nagraniach, ponieważ one mnie w ogóle nie rozwijają.

Jak to wygląda od strony technicznej?

- Dostaję tekst i go sobie naczytuję na różne sposoby. Realizator wraz ze zleceniodawcą słyszą te moje pomysły i je akceptują lub nie. Zwykle akceptują, więc przystępuję do nagrania. Odbywa się ono w studiu nagrań, w radiu. W pracy tej zawsze towarzyszy mi realizator dźwięku, który nagrywa mój głos. Obecnie mamy możliwość kupienia na własność sprzętu do nagrywania, bardzo wysokiej jakości, więc wielu moich kolegów po fachu nagrywa tekst, nie wychodząc z domu. Ale ja tak nie potrafię, chcę nadal robić to po staremu. Chcę pracować razem z realizatorem, który w trakcie gdy czytam dany tekst, służy mi pomocą, to znaczy daje uwagi typu: a teraz zrób pauzę, w tamtym fragmencie czytaj wolniej, a w tym szybciej.

Dużo jest zleceń?

- Owszem, przychodzi ich bardzo dużo. Zwykle jest tak, że w jednym radiu pracuje kilku lektorów.

Obecnie jest pan lektorem, ale kilka lat temu zajmował się pan również dubbingiem.

- Tak, kilkanaście lat temu zacząłem użyczać głosu bohaterom kreskówek. Studio mieściło się wtedy w Katowicach przy ulicy PCK. Nagrywaliśmy ścieżki do bajek, które wyświetlane były w stacjach kablowych. Pamiętam, że świetnie udał nam się podkład do bajki "Lucky Luke". Warszawa nam tego zazdrościła.

Pamięta pan te początki?

- Pamiętam, jaki mieliśmy ubaw z nagrywaniem pierwszej naszej bajki. Wpierw całą ekipą oglądaliśmy oryginał i zastanawialiśmy się, w jaki sposób zrobić polską wersję, opierając się na ich wersji. Bo każda postać musi mieć inny, charakterystyczny dla niej głos. Są bohaterowie duzi i mali, grubi i chudzi, to ludziki z klocków albo zwierzęta - każdy musi być identyfikowany poprzez głos. Na początku tej pracy oglądaliśmy w oryginale każdy odcinek, potem już tylko kilka pierwszych, żeby oswoić się z dubbingowymi przez nas postaciami.

Dlaczego?

- Bo kiedy zaczynaliśmy, to myśleliśmy, że trzeba się zintegrować z tymi oryginalnymi bohaterami, wejść w ich skórę. Ale w trakcie pracy okazało się, że nie możemy zapominać, że jesteśmy w Polsce i że to są nasze realia. Właśnie ten kontekst świetnie widać w kultowej już ścieżce dubbingowej do "Shreka".

Jak się dubbinguje zwierzęta?

- Dostałem kiedyś rolę kruka. Wyobrażałem sobie, w jaki by tu sposób użyczyć mu głosu. Wpadłem na pomysł, że skoro jest to kruk i ma dziób, to powinienem mówić to tak, jakbym też miał dziób. Szefom spodobał się mój pomysł. No więc "robiłem" ten dziób i namęczyłem się przy tym strasznie, bo odcinków i tekstów, często trudnych i szybkich, było bardzo dużo!

Co jest najtrudniejsze: bycie lektorem, dubbingowanie czy czytanie audiobooków?

- Dla mnie zdecydowanie audiobooki.

Dlaczego?

- Czasem, gdy sam słucham audiobooków, zauważam, że czytający je lektor w ogóle nie moduluje swojego głosu. Po prostu barwa jego głosu i tempo czytania pozostają takie same przez cały czas. Dla mnie to nie jest dobre podejście. Prędzej czy później jako słuchacz się tym znudzę, dlatego też kiedy sam czytam książki, postępuję inaczej.

Jaki ma pan sposób na to, by słuchający się nie nudził i dobrnął do końca książki?

- Bawię się jej bohaterami, wnikam w nich, subtelnie zmieniając natężenie głosu w dialogach. Jak dostaję egzemplarz do przeczytania, to pierwsze, co robię, to biorę kolorowe pisaki i zaznaczam każdego bohatera innym kolorem. I dla każdego koloru wymyślam inną barwę głosu. Oczywiście nie jest to tak przerysowane jak w przypadku kreskówek, tylko bardziej delikatne. Trzeba znaleźć taki sposób na przeczytanie książki, żeby widz dobrnął do końca. To czasem jest kilkanaście godzin słuchania! W przypadku bajek jest obraz, który jest atrakcyjny, jeśli chodzi o reklamy czy zapowiedzi, to ich walorem jest krótki czas trwania, zaś audiobooki mają to do siebie, że są długie. I to właśnie powoduje, że praca przy ich tworzeniu jest najbardziej wymagająca i dyscyplinująca.

Czy jakiś film pan dubbingował?

- Zdarzyło mi się raz, ale nie jestem z tej pracy zadowolony. Byli to "Faceci w bieli", parodia słynnej komedii "Faceci w czerni".

Dlaczego?

- W kreskówkach bohaterowie zwykle "kłapią", czyli po prostu otwierają i zamykają swoje buźki. Oglądający nie orientują się, w jakim języku oni "kłapią". I dlatego łatwo jest podkładać polskie słowa. W przypadku aktorów, którzy mówią już konkretnym językiem, jest to znacznie trudniejsze i wymaga dużo więcej czasu, aby zsynchronizować polskie słownictwo ze sposobem mówienia na przykład po angielsku. No i tego czasu przy tej produkcji nam zabrakło.

W Polsce dubbingowanie filmów jest chyba mało popularne.

- Jako widzowie chcemy, aby aktor był prawdziwy w każdym calu. Aktor, który dubbinguje innego aktora, powoduje dysonans, nie pomaga w odbiorze filmu, często wręcz przeszkadza. Nie mogę wyobrazić sobie, żeby ktoś tak podłożył głos pod np. Brada Pitta, którego doskonale wszyscy znamy, i aby było to w pełni do przyjęcia. Pewnie nie mógłbym obejrzeć takiego filmu od początku do końca.

Czy każdy może być aktorem dubbingowym?

- Chyba nie. Mikrofon nie każdego lubi. Czasem jest tak, że aktor z doświadczeniem scenicznym siada przed mikrofonem i jest coś nie tak. Bo mówi, nie tak modulując swój głos, robi za dużo przerw lub nie robi ich wcale, wkłada w to zbyt wiele emocji. Ale takie obycie przychodzi z czasem i doświadczeniem.

Pan od razu miał tę smykałkę do podkładania głosu?

- Oczywiście także przyszło mi to z czasem, jednak sporo zawdzięczam swoim profesorom, u których uczyłem się zawodu aktora: Janowi Peszkowi i Juliuszowi Machulskiemu.

Gra pan w najnowszym spektaklu Teatru Śląskiego "Dubbing street" Petra Zelenki w reżyserii Roberta Talarczyka opowiadającego o właścicielach podupadającego studia dubbingowego. Jaki jest pana bohater?

- Jest alkoholikiem. Dzieją się wokół niego rzeczy, które z czasem wymykają się spod kontroli. Innym wydaje się, że jest elegancki, inteligentny, tajemniczy. A tu okazuje się, że ma problem. Jest już na takim etapie, że już nigdy nie pozbędzie się drżenia rąk ani kaca.

Dlaczego pije?

- Mówiąc słowami mojego bohatera: alkoholika czyni alkoholikiem jego długa osobista historia picia.

Co sprowadza go do studia dubbingowego?

- Chce się w nim zamknąć, żeby odbyć odwyk, żeby nie mieć pokus, żeby się leczyć, ale nie potrafi. Co chwila ktoś lub coś go rozprasza.

Jak przebiega jego wizyta?

- W spektaklu występuje sześć osób: trzy kobiety i trzech mężczyzn. Tak się składa, że postać, którą gram, przyciąga wszystkie bohaterki. Na początku nie dostrzegają one problemu, z którym Michał się zmaga. Jego przyjazd powoduje serię nieprzewidywalnych zdarzeń. Cała akcja rozgrywa się w dwóch małych przestrzeniach: reżyserce i studiu nagrań oddzielonych szybą.

Czy podczas spektaklu odbywają się sceny z dubbingiem?

- Są takie sceny, w których widz będzie miał okazją oglądać kreskówkę, pod którą koledzy podkładają głosy. Na żywo.

A będą "sceny"?

- Jest trochę wulgaryzmów, kilka niejednoznacznych sytuacji, no i same kreskówki mają charakter nieco obsceniczny... Ale czy mogą kogoś zbulwersować? Nie wiem. Wszystko zależy od człowieka.

Jaki według pana jest wydźwięk tego spektaklu?

- Że poprzez śmiech można mówić o istotnych sprawach.

Czyli jest szansa, że się pośmiejemy?

- No myślę, że tak! Mam nadzieję, że momentami widzowie będą boki zrywać, mimo że my nie będziemy grać "po czesku".

Co to znaczy?

- Aktorstwo w wykonaniu Czechów wydaje się lżejsze. Podobnie jak ich język, który wywołuje nasz uśmiech.

A czy sztuce będzie nadany koloryt polski czy też zostajemy w Czechach?

- Cała rzecz osadzona jest - tak jak w oryginale - w Czechach na początku XXI wieku. Mowa jest o rozpadzie Czechosłowacji, a nawet o końcu pewnej naszej epoki, która dokonała się z dniem ataku na WTC.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji