Artykuły

Śluby panieńskie odmłodzone

Co to jest tzw. tradycja przedstawień Fredrowskich? Jedno z największych nieporozumień. Polega ono na wystawianiu komedii tego pisarza w taki sposób, aby przypadkiem nas nie śmieszyły, abyśmy przez całe przedstawienie pamiętali o jego staroświeckości i szablonowej intrydze. Nie można inaczej. Nie wypada, przecież to Fredro, klasyk komedii polskiej, nie uchodzi się bawić. Do tego rodzaju celebracji angażuje się na ogół najlepszych aktorów, którzy swym kunsztem mają pokryć brak inwencji reżysera i usprawiedliwić w ogóle całe przedsięwzięcie. W sumie - tradycja, zbytnie sugerowanie się przeszłością utworu, miast myślenia o jego współczesności.

Do takich arcydzieł mających tradycje wystawiania i jeszcze większe wykonania należą "Śluby panieńskie". Któż w nich nie grał! Same tuzy polskiego aktorstwa przewinęły się w rolach Klary i Anieli, Gucia i Albina, starając się, aby rymy i cezura Fredrowska prezentowały się ze sceny jak najokazalej. Ale któż chodzi do teatru wyłącznie dla słuchania jak aktorzy mówią tekst? W ten sposób pietyzm dla dzieła obracał się przeciwko niemu, banalizowało się ono w oczach widzów. Ale tradycji stawało się zadość. Utwór obrastał naleciałościami, bez których już nikt nie potrafił go sobie wyobrazić. Stawał się zabytkiem.

Prof. Jan Kott w komentarzu do swego przekładu "Mizantropa" ubolewa nad tym, jak niewiele mieliśmy dobrych przedstawień Molierowskich. Czyż słów tych nie można również odnieść do utworów pisarza, nazywanego rodzimym Molierem? A ile było takich naprawdę pasjonujących, nie muzealnych spektakli Fredry? Właściwie poza "Mężem i żoną" - niewiele.

Nie przypuszczałem jednak, że do rzędu takich wydarzeń zaliczyć będzie można również telewizyjne "Śluby panieńskie". Brzmi to paradoksalnie, gdyż przywykliśmy traktować adaptacje telewizyjne klasyków jako zło konieczne. A jednak reżyserowi Ireneuszowi Kanickiemu udało się zaprezentować w sposób zaborczy na małym ekranie utwór, napisany dla sceny lat temu ponad 130. Wcale nie sprawiał wrażenia komiksu. Wręcz przeciwnie. Był w pełni wyrazistym spektaklem, z dobrze wypointowanymi niektórymi scenami.

Udało się też Kanickiemu przełamać tradycję. Zamiast renomowanych aktorów nadrabiających młodość rutyną, zobaczyliśmy w "Ślubach" tych, którzy postacie Klar, Aniel, Guciów i Albinów powinni grać zawsze: młodzież aktorską. Nie podrabiana młodość i żywiołowość wykonawców przybliżyły chyba i uprawdopodobniły fabułę i humor komedii. A więc zamiast rutyny autentyczna młodość. Zupełnie nowa koncepcja postaci. Koncepcja, która łamiąc konwencje i szablony dyktowane tradycją przyczyniła się do tego, że zobaczyliśmy "Śluby" inne. Za to właśnie odmłodzenie komedii największe dzięki Kanickiemu.

Bardzo dobrze, że reżyser nie starał się "utelewizyjniać" Fredrowskiego arcydzieła za wszelką cenę. Wyreżyserował po prostu dobre przedstawienie, które za pośrednictwem kamer przekazano następnie widzowi. W przypadku Fredrowskiego tworzywa usilne zabiegi dyktowane tzw. specyfiką byłyby sztuczne. Oparł się również reżyser pokusie wybudowania w studiu realistycznej dekoracji. Scenografia wystarczająco podkreślała nierzeczywistość sytuacji w tej tak realistycznej komedii.

14 III 1966. Teatr TV. A. Fredro: "Śluby panieńskie". Reż.: I. Kanicki. Reż. tv.: A. Śleżańska. Scen.: J. Bańucha. Wyk.: E. Herman, E. Koślacz, I. Młodnicka, J. Englert, C. Kapliński, Z. Mrożewski, C. Roszkowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji