Sztukmistrz zszedł ze sceny
Co łączy tak różne wrocławskie przedstawienia, jak "Apocalypsis cum figuris"w Teatrze Laboratorium, "W rytmie słońca" w Kalamburze, "Kandyd" w Teatrze Polskim, czy "Białe małżeństwo" i "Sztukmistrz z Lublina" w Teatrze Współczesnym? Łączy je wielkie powodzenie u publiczności i długoletnie życie sceniczne.
W ubiegłą niedzielę odbyło się ostatnie przedstawienie "Sztukmistrza z Lublina". Mogło być grane jeszcze wiele razy, gdyż do końca miało komplety na widowni (a bilety były nawet przedmiotem spekulacji), ale teatr nie był w stanie udźwignąć kosztów eksploatacji tego dużego widowiska, a ponadto trafiła się okazja odsprzedaży drogich dekoracji innemu teatrowi, który przygotowuje realizację tego utworu.
"Sztukmistrz z Lublina" był swoistym fenomenem przez sześć ostatnich sezonów w Teatrze Współczesnym. Niektórzy krytycy zarzucali tej realizacji różne mielizny. Mogło tego i owego drażnić, że metafizyka przeplata się tutaj z banałem. W ostateczności liczy się przecież głos widza. A przedstawienie miało w ciągu 334 wieczorów ogromne powodzenie i to u różnej widowni, starej i młodej, wykształconej i niewykształconej. Trafiało w ważne ukryte potrzeby i to bynajmniej nie trywialne. Szczególną jego siłą była doprawdy genialna muzyka Zygmunta Koniecznego (być może najlepsza z tego, co skomponował on dla teatru) i liczne efektowne sceny zbiorowe wykreowane przez Jana Szurmieja.
Pożegnanie z tytułem otrzymało specjalną oprawę. Zeszło się liczne środowisko artystyczne Wrocławia. Zaproszono (podoba mi się ten gest) Jana Prochyrę, za którego dyrekcji "Sztukmistrza" zrealizowano, było sporo osób spośród współtwórców inscenizacji.
Szurmiej gorąco podziękował aktorom i ekipie technicznej teatru, przekazując zespołowi na ręce odtwórcy tytułowej roli Macieja Tomaszewskiego prywatną nagrodę statuetkę "Złotego Skrzypka". Podczas okolicznościowego spotkania, które jak na stypę miało zupełnie wesoły nastrój, Szurmiej ujawnił jeszcze jeden ze swoich talentów, występując z recitalem ballad w języku jidisz, tym samym, w którym pisał noblista Singer, autor "Sztukmistrza".
Spodobało mi się to pożegnanie ze "Sztukmistrzem''. Myślę, że nie byłoby źle, gdyby stało się to początkiem nowej tradycji teatralnej we Wrocławiu.