Tak? Uchodzi!
Kazimierz Dejmek dąży konsekwentnie do zbudowania na scenie i w repertuarze Teatru Polskiego kanonu arcydzieł Aleksandra Fredry. Po "Zemście", "Panu Jowialskim" zrealizował tym razem "Damy i huzary". Zapewne myśli o kolejnych dziełach autora "Ślubów panieńskich".
Taki żywy kanon Fredry byłby zapewne nie tylko spełnieniem powinności teatru nastawionego na granie rodzimej klasyki, byłby przede wszystkim wielką atrakcją dla widowni, a i dla krytyki szansą na rewizję wielu poglądów na temat twórczości naszego klasyka komedii i teatru.
A że czas na sensowne przemyślenia zawsze jest aktualny przekonały mnie wypowiedzi radiowe pewnego naukowca (?), a może teatrologa (?), który ni mniej ni więcej tylko wygłosił pogląd, że Fredro w dobie "komunizmu w Polsce" nie był pełnowartościowym autorem, albowiem ośmieszane przez niego typy rodaków dobrze w gruncie rzeczy służyły polityce... Kremla. Autor wypowiedzi jest zapewne zwolennikiem "zlustrowania" Fredry. Czekając zatem na odpowiedni proces, warto tu jedynie zwrócić uwagę na nieuleczalną obsesję wielu twórców i odbiorców teatru, domagającą się od każdego naszego klasyka, by koniecznie "funkcjonował" współcześnie.
Otóż takiemu "uwspółcześnianiu" za wszelką, cenę Fredry wydaje się przeciwstawiać Dejmek w swej najnowszej realizacji "Dam i huzarów". I to jest wartość, a nie "grzech" spektaklu. Fredro najpierw wedle Dejmka powinien być Fredrą. Znaczy to tyle, że trzeba wskrzesić pewien świat wartości, wyobraźni, języka, kultury, sposobu zachowań. I nie jest to muzeum, a jest to raczej próba konstruowania w naszej rzeczywistości innego świata, który w jakiś tam sposób nas kiedyś tworzył. Dejmek zdaje się odwracać role: nie to jest istotne, na ile Fredro jest "współczesny", ile raczej to, na ile my możemy mieć poczucie jakiejś "tradycji" w obrębie własnej historii i obyczaju.
Tak oglądane "Damy i huzary" mogą przynosić sporo satysfakcji. Nie tylko ze względu na solidność i pieczołowitość realizacji - w tym dobrej, stylowej scenografii Łucji Kossakowskiej. Także ze względu na niezłe, choć jakby "nie sprawdzone" jeszcze u publiczności w dniu premiery aktorstwo. Ze zderzenia tradycji "salonowej" i "żołnierskiej" zbudowany jest tu humor, przy czym w spektaklu Dejmka bardziej "salonowi" zdają się być żołnierze, a "żołnierskie" damy.
Być może "nie uchodzi" pisać o tym, że dla Dejmka Fredro wydaje się dziś pisarzem, który jak niegdyś "staropolszczyzna" daje nową siłę, żywotność i poczucie sensu. A to dla naszego teatru wiele znaczy.