Matka
CAŁA twórczość Stanisława Ignacego Witkiewicza, nazywanego popularnie Witkacym, stanowi kopalnię refleksji i teorii wciąż jeszcze nieuporządkowanych. Witkacy wyprzedził znacznie wszystkie odkrycia teatralne 25-lecia powojennego, jakie dokonano na Zachodzie. Jest bardziej teatralny w dramaturgii od Becketta, bardziej drapieżny w warstwie intelektualnej utworów niż Ionesco. Jest przy tym ogromnie polski, ale chyba właśnie ta cecha utrudnia jego prezentację współczesnemu odbiorcy.
Jeżeli bowiem np. poglądy estetyczne Witkacego mogą stanowić żywe odnośniki do zjawisk w świecie współczesnym, to narodowe cechy jego twórczości ściśle wiążą się z pewnym okresem historycznym, a nawet z określonym kręgiem środowiskowym. Dostrzeganie nadchodzących przemian społecznych, za punkt wyjściowy i jednocześnie docelowy przyjmuje ten sam mikroświat intelektualny, którym wstrząsa świadomość kresu szlacheckich mitów, rozczarowania z burżuazyjnej rzeczywistości i lęku przed rewolucją.
W "Matce" zawarł Witkacy wiele elementów samoironii oraz posłużył się tą samą rekwizytornią teatralnych schematów, które patronowały scenie w jego współczesności, aby te schematy następnie ośmieszyć i roztrzaskać.
Wystawianie Witkacego jest rzeczą trudną i zawsze polemiczną. Reżyser Tadeusz Minc zaprezentował "Matkę" w tonacji sparodiowanego melodramatu, przechodzącego następnie w tragifarsę. Brutalność Witkacego wobec prawideł dramaturgii, wobec konstrukcji postaci dramatu, wobec dialogu - dochodzi do samej cienkiej granicy trywialności. Minc każe aktorom tę granicę przekroczyć. Zafascynowany echami eksperymentów awangardowego teatru na Zachodzie nie waha się "orgietce" nadać cechy ubawu w domu publicznym, łącznie ze strip-teasem i... oburzonym przedstawicielem widowni, domagającym się zwrotu pieniędzy za bilet.
Być może tak by należało wystawić Witkacego w Londynie, wobec szacownej widowni z brylantowymi klipsami i dewizkami, aby zaatakować snobistyczne gusty i kanon tradycyjnej sztuki. Obok mnie siedziała jednak młodzież spoza trójmiasta. Ta widownia teatr znała z wypisów szkolnych oraz spektakli, których ilość mogła policzyć na palcach jednej ręki. Zamierzona trywialność nie mogła więc atakować "ugruntowanych u odbiorców gładkich i grzecznych pojęć estetycznych", bo ta widownia żadnych ugruntowanych pojęć nie miała. Mogła tylko epatować właśnie trywialnością, ale takich zamiarów z całą pewnością Witkacy nigdy nie miał. Aktorzy siłą rzeczy musieli modelować postacie zgodnie z koncepcją prezentacji utworu, ale w tych ramach stworzyli osobowości ciekawe i sugestywne. Jedynie ostatni akt, nazwany przez Witkacego epilogiem, a prezentujący dramaturgię "z waty" - nagle osłabia wyraz wypowiedzi aktorskiej. Wszystko zostało już powiedziane. Dialog niczego tutaj nie załatwia, symbolika jest tania, aktorstwo nieprzekonywające. Liczą się dlatego tylko dwa pierwsze akty, oprawiane w dodatku w znakomitą scenografię Mariana Kołodzieja, który w labirynt luster, obrazów i ornamentów wtłoczył nie tylko elementy witkacowskiej plastyki, ale i współczesnego mu świata formizmu.
Rolę tytułową - Matki bohatera (bo jednak nie Matka, ale jej rys stanowi oś konfliktu) prezentuje Halina Winiarska, aktorka o wielkim zasobie środków wyrazu, wybitna artystka naszej sceny dzięki której postać kreowana przez nią wzbogacona zostaje dodatkowymi walorami. Sekunduje jej w tym dziele Lucyna Legut jako Dorota - służąca, celowo skontrastowana z postacią Matki, Zofia Bujak jako Zofia Plejtus i Teresa Iżewska jako Lucyna Beer to postacie powtarzające się w utworach Witkacego, podobnie jak określona ściśle typologia cechuje bohaterów - mężczyzn. Obie aktorki dysponują walorami, które potrafiłyby w pełni odjąć atmosferę wymaganą przez Witkacego - bez rozpinania zamków błyskawicznych, do czego namawia je reżyser.
Główna postać to Leon - sobowtór autora, wytwór autoironii, w którym autentyczne ambicje i niemal romantyczne wizjonerstwo splata się z pozerstwem i szalbierstwem. To duża rola Jerzego Kiszkisa, dobrze świadcząca o możliwościach tego aktora. Niewiele miejsca w akcji pozostawia autor innym postaciom - dyrektorowi teatru (Stanisław Igar), ojcu Zofii (Henryk Abbe), "Podejrzanemu Indywiduum" (Jan Sieradziński), "Nieznajomemu" (Wiesław Nowosielski) oraz dwom birbantom (Krzysztof Kulczyński i Jerzy Stanek). W roli Robotników wystąpili Jerzy Łapiński, Eugenia Lotar, Ryszard Moskaluk.
Duża kultura aktorska obsady stanowi o rzetelności i walorach ogólnego obrazu teatralnego, ratując, tam gdzie może - mielizny ogólnej koncepcji obrazu scenicznego.