Artykuły

A ty, bracie, kim jesteś?

Przy całej inscenizacyjnej ma­estrii ani przez moment nie nik­nie specyficzny dla Dejmka, publicy­styczny ton przedstawienia.

W sobotę odbyła się premiera nowej sztuki Tadeusza Słobodzianka w reży­serii Kazimierza Dejmka.

"Wolność jak w Ameryce, i komu­nizmu nie ma, jak gdyby nie było"

Bohater "Snu pluskwy", Prisypkin, był ongi bohaterem komedii fantastycznej "Pluskwa" Włodzimierza Majakow­skiego. Robotnikiem, którego budzący się subtelny gust prowadzi do samobój­stwa zakochanej w nim Zoi, z hukiem odrywając go od wrogiej mu klasy pra­cującej - wprost w wyrafinowany drobnomieszczanizm Elzewiry Renesans. Ich burżuazyjną orgię weselną ucina apokaliptyczny pożar trawiący wszel­kie doczesne szczątki. Po pięćdziesię­ciu latach Prisypkin, ocalały w zamra­żających strumieniach strażackich sika­wek, zostaje - wraz z pluskwą - wskrze­szony w futurystycznej utopii. Pomimo prób socjalizacji jego wódczane manie­ry dezorganizują ład, a on sam żąda umieszczenia w zoologu jako źródło po­karmu dla złapanego insekta. Ale to Pri­sypkin staje się atrakcją - okazem "burżuius vulgaris".

Kilkanaście lat później od dnia, w któ­rym Majakowski umieszcza w klatce oszalałego z rozpaczy bohatera, rozpo­czyna się akcja "Snu pluskwy" Tadeu­sza Słobodzianka. Odbijając układ dzie­więciu epizodów satyry Majakowskie­go, deformuje je niczym krzywe zwier­ciadło. Intryga zawężona do jednej do­by nie otwiera już - jak w "Pluskwie" - horyzontu świetlanej przyszłości; tu nawet marzenia Komandarma Poezji Radzieckiej są tylko wspomnieniami "siwej Renóweczki". Na próżno szukać by futurologii gładkich, opalizujących błękitem ścian - dziś pręty klatki Prisypkina zżera rdza.

Przeszłość "Snu..." jest także skorodo­wana. Postacie Słobodzianka to ożywio­ne etykietki, zaklejające te, którym mi­nęła już data ważności: "były legendar­ny generał, obecnie polityk, biznesmen i przestępca", "były niedoszły noblista w dziedzinie materializmu, obecnie be­zdomny". Bohaterowie komunałów spo­tykają się tu na równych prawach z two­rami literackiej fikcji i zmitologizowaną historią. Tożsamość nie jest rzeczą, o której się pamięta, a i Prisypkina, po­mimo wizyt w zoo, jakoś nikt nie poz­naje.

"Łaźnia znowu czynna"

Kazimierz Dejmek dokonał rzeczy niebywałej - szlak reżyserii nie tylko omija piętrzące się rafy niezliczonych literackich tropów i autoaluzji, ale i wy­zyskuje je jako pretekst do zabawy te­atralnością. Na scenę wjeżdżają więc, w pełnym świetle zmian otwartych, ła­weczki na kółkach czy stoły uginające się od tekturowego jadła. Odtwarzane dźwięki ujawniają swe mechaniczne źródło. O teatralnej rzeczywistości nie pozwalają zapomnieć także "brechtowskie" songi śpiewane przez aktorów.

Jesteśmy w teatrze. W Teatrze No­wym, w którym w 1954 r. Dejmek wy­stawił po raz pierwszy po wojnie inny utwór Majakowskiego - "Łaźnię". Z jej groteskowymi skrótami koresponduje rozmach wyolbrzymienia "Snu...", wi­doczny choćby w dynamice zbiorowej sceny na Górach Worobiowych. Autor "Pluskwy" również pojawia się powtór­nie. "Operetkowo" zaś błyskają nie tyl­ko iluminowane żarówkami rusztowa­nia scenografii.

Ale przy całej inscenizacyjnej mae­strii ani przez moment nie niknie spe­cyficzny dla Dejmka, publicystyczny ton przedstawienia. Znamienne, że im bardziej gorzkie prawdy padają ze sce­ny, tym bardziej są one aktualne. Dzięki znakomitej pracy całego zes­połu aktorskiego, co chwila doznaje­my nieprzyjemnego dreszczu rozpoz­nania. Tragikomiczny los bohatera, powracającego po całodziennej ody­sei do swojego więzienia, staje się i naszym udziałem. Sami z siebie się śmiejemy.

"Wie pan, Prisypkin, zastanawia mnie pański sposób myślenia. Niby mało pan mówi, a robi pan z nami wszystkimi, co pan chce"

Prisypkin Mariusza Saniternika to już nie tylko łotrzyk z burleski, romantycz­ny wagabunda czy współczesny Jedermann. Wieczny relikt wypuszczony z klatki, "arka przymierza" pomiędzy epokami, nie nadaje sensu upadające­mu światu. Staje jak bezradny, budzą­cy litość przybysz o naiwności dziecka. Bezforemny niczym lustro odbijające innych tak, jak sami chcą siebie widzieć. Obwołany Chrystysem nie zbawia swe­go świata. Nie można być zbawionym, jeśli się przedtem nie żyło.

A pluskwa? Czy zatem ona jedna jest jedyną pełnokrwistą postacią sztuki, którą przesypia, nie zabrawszy głosu? Czy świat Prisypkina i nasz jest tylko jej snem, gdyż na pustych, wykorze­nionych iluzjach nawet pasożytować się nie da? Świat to ogród - zoologicz­ny. "W ogrodzie złe i dobre okresy na­stępują po sobie. Póki korzenie są zdro­we, nie ma powodu do zmartwień, bo wszystko jest i będzie dobrze", jak ma­wiał Ross O'Grodnick. Wystarczy być. Lecz dziś jak być trudno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji