Pluskwa z papieru
Czy można zrozumieć Rosję? Zapewne można, ale to piekielnie trudne. Skoro nie rozumieją Jej sami Rosjanie... Miotają się między Bogiem, carem, Kaukazem, Dzierżyńskim, Sołowieckimi Wyspami, Dostojewskim, Patriarszymi Prudami, Gagarinem, KGB i Pietuszkami. Ględzą coś o duszy, wódkę piją i tęsknią. Więc jeśli nie zrozumieć, to może pokochać? Jeszcze trudniej - sami Rosjanie też Jej nie kochają tak, jak powinni. Najłatwiej nienawidzieć, bo do tego nie trzeba argumentów. Można też poprzestać na obserwowaniu i opisywaniu.
Tadeusz Słobodzianek, autor "Snu pluskwy, czyli towarzysza Chrystusa" (tak brzmi cały tytuł sztuki), wielce sobie to zadanie ułatwił. Wziął do towarzystwa Majakowskiego, Bułhakowa, Wieniedikta Jerofiejewa i jeszcze paru wielkich Rosjan. Pomysł główny - od Majakowskiego: jest taki bohater jego "Pluskwy" (anty-burżujskiej satyry polityczno-obyczajowej z 1929 roku). Prisypkin się nazywa - włóczęga, łachmyta, drobnomieszczanin z duszy i upodobań. I tego człowieczka z epoki NEP-u przenosi Majakowski do czasów rozwiniętego komunizmu, gdzie wystawiają go w Zoo (razem z dorodną pluskwą...) jako eksponat Minionego.
Pomysł Słobodzianka polega na Ciągu Dalszym. Wciąż jest Zoo i Prisypkin z pluskwą w klatce, tylko komunizmu nie ma, jak gdyby nie było, i Związek Radziecki rozwiązano... Prisypkin wychodzi na wolność i cały ten chłam wali mu się na łeb - politycy, prorocy, kurwy, bezdomni, żurnaliści i mafia ze Specnazem. Zresztą znamy to z gazet.
Słobodzianek też zna, ale nadto udowadnia czynnie, że pamięta wiele rozdziałów rosyjskiej literatury. I wszystko to jakoś udatnie pozszywał, więc obszerne "wstawki" cudzego materiału nie rażą zbyt mocno. Być może dlatego, że to swoje "ubranie prawie nowe" oddał do odprasowania mistrzowi nad mistrze.
Kazimierz Dejmek (na zdjęciu) w wielkiej formie - zdynamizował tekst, pozacierał autorskie fastrygi, zadbał o dramaturgię i szczerość przekazu. Nie bez powodu Tadeusz Słobodzianek wśród euforii popremierowej owacji ukląkł przed reżyserem, oddając hołd wspólnikowi "z pakietem większościowym".
Drugą, równie wielką zasługą mistrza Dejmka dla spektaklu jest wyciśnięcie wszystkiego (a w niektórych przypadkach nawet więcej...) z aktorów Nowego. To czysta przyjemność patrzeć (i słuchać!), jak zespół - przecież właściwie wciąż w budowie, lekko tylko wzmocniony "importami" z miłego dyrektorowi Krakowa - brzmi jak wytrenowana orkiestra (nie tylko w brawurowych ansamblach wokalnych, w repertuarze rewolucyjnym). A partie solowe są wyszlifowane nadspodziewanie...
Mariusz Saniternik w roli Prisypkina wspiął się na wysoką górę profesjonalizmu. Widać, że dużo go ta wspinaczka kosztuje, ale niech się, Boże broń, nie oszczędza, bo warto... Znakomici są Andrzej Wichrowski, Janusz Łagodziński, Andrzej Konopka i Dymitr Hołówko - pierwszy jako polityk i mafioso Preobrażeński, drugi w roli bezdomnego nawróconego Proroka, trzeci - Botanik, zausznik Preobrażeńskiego i wtyka "służb" w mafii (jego wykład o humanitaryzmie czekisty to aktorska perła, jedna z kilku w tym spektaklu...), wreszcie czwarty - Filozof, ruski inteligent na dnie... Dzięki ich grze pewne mielizny tekstu (zwłaszcza w drugiej części) są mniej widoczne. Bracia Wacław i Lesław Janiccy z teatru Kantora (jako Dozorcy z Zoo) są wprawdzie z innej sztuki, ale w konwencji Słobodzianka i Dejmka mieszczą się doskonale.
Nie ulega wątpliwości, że na początku sezonu 2001/2002 zespół Mikołaja Grabowskiego wysoko podniósł poprzeczkę konkurentom.