Artykuły

Kazimierz Dejmek i towarzysz Chrystus

- W sobotę, zamiast prób od 10 do 14 i 18 do 22, proponuję jedną: od 17 do 22 - mówi Kazimierz Dejmek.

- Genialnie, panie dyrektorze - cie­szą się aktorzy.

- A co ja z tego będę miał?

- Dziesięć procent.

- Dobrze, zejdę na siedem - pointuje reżyser, wrzucając do cynkowego wia­dra, stojącego obok reżyserskiego stoli­ka, kolejny niedopałek.

Kazimierz Dejmek, jeden z najwy­bitniejszych polskich reżyserów te­atralnych, twórca łódzkiego Teatru No­wego po latach zdecydował się wrócić. W Nowym, któremu dyrektorował dwukrotnie (gdy teatr powstał i w dru­giej połowie lat 70.), reżyseruje "Sen pluskwy" Tadeusza Słobodzianka. Tekst, napisany specjalnie dla łódzkiej sceny. Premiera odbędzie się za ty­dzień.

- Do trzech razy sztuka - Dejmek uśmiecha się, a w wiadrze ląduje niedo­pałek. - Osobiście bardzo się cieszę z powrotu do Teatru Nowego, tym razem nie w charakterze szefa, a pracującego gościnnie reżysera. I cieszę się, że reży­seruję najnowszą sztukę Słobodzianka. Na pracę tę namawiali mnie i Tadeusz Słobodzianek i dyrektor Mikołaj Gra­bowski. Po namyśle zdecydowałem się, gdyż uważam ten utwór za jeden z naj­ważniejszych, napisanych w ostatnim czasie - dodaje i zapala papierosa.

Rzuci czasem jakąś k...

Próby trwają od kwietnia. Oczywiście była przerwa urlopowa. Przed zespo­łem bardzo trudne dni, bo zbliżająca się premiera wyzwala dodatkowe emocje. Podczas prób panuje - na pierwszy rzut oka - beztroska atmosfera. Po chwili dostrzega się skupienie, koncentrację, niemal bez końca aktywną analityczną funkcję mózgu. Reżyser jest bardzo wy­magający.

-Ale chyba już nieco złagodniał - daje się słyszeć w teatrze. - Naturalnie rzuci czasem jakąś k..., ale emanuje z niego spokój. Dyrektor Dejmek wspa­niale porozumiewa się z zespołem.

Dyrektor. Choć przecież Kazimierz Dejmek od lat nie jest szefem sceny przy Więckowskiego, nikt nie mówi o nim inaczej. Dyrektor. I gdyby możliwe było wysłyszeć, oczywiste byłoby, że "Dyrektor" mówi się właśnie z dużej li­tery Nie dyrektor".

- Graj walca "Na Wzgórzach Man­dżurii". Kompozytor nieznany. Raz, dwa, trzy - wykrzykuje Andrzej Wichrowski, w spektaklu Preobrażeński. Dariusz Wiktorowicz intonuje melodię na akordeonie.

- Nie, tak nie może pan grać. Moc­niej, musi pan wejść mocniej - przery­wa reżyser.

- Szczerze mówiąc to właśnie było mocniej - konstatuje Wiktorowicz zniechęcony trudnościami uzyskania synchronu z nagraniem. - Mam pro­pozycję jak to zmienić.

- Proszę państwa, dziesięć miniut przerwy - Dejmek zwraca się do bio­rących udział w scenie aktorów. - Chodź do mnie i powiedz jak - to do Wiktorowicza.

Reżyser i aktor wdają się w rozmo­wę, Dejmek spokojnym, cichym gło­sem prosi akustyków, by pomogli w ostatecznym rozwikłaniu problemu, pyta, czy można inaczej zmontować taśmę.

- Oczywiście, panie Dyrektorze.

- Nie musi być dzisiaj, może być na jutro.

- Będzie na dzisiaj.

- A wy co tu robicie? Powiedzia­łem, że jest przerwa, idźcie na kawę - Dejmek spogląda na scenę, gdzie kil­ka osób przysłuchuje się dyskusji. W tym czasie we wiadrze ląduje kilka niedopałków. W ciągu dwóch godzin Dejmek wypalił dwadzieścia papiero­sów. Przeważnie wszystkie do połowy.

Mówisz do mnie d...

- To teraz zrobimy ósmy i dziewiąty. Chodzi o przedostatni i ostatni obraz przedstawienia. Nie wiadomo kie­dy na scenie pojawiają się Sylfidy, w kulisach inni aktorzy.

- Już świtanie.

- W mordę.

- A my wcorajse...

- W mordę...

Obywatelki Sylfidy, czyli Teresa Makarska i Ewa Wichrowska "zaczyniają" sytuację. Powoli scena zalud­nia się, aktorzy grają, Dejmek w opa­rach dymu słucha. Pozornie. Analizu­je każdy gest, ruch, dynamikę wypo­wiedzi, kontroluje dykcję. Co pewien czas przerywa. Koryguje, rzadziej tłu­maczy.

- Zastałem tu utalentowany ze­spół aktorski. Oczwiście są to już inni aktorzy niż wtedy, gdy tu pracowałem jako dyrektor. Aktorów, z którymi te­raz pracuję znajduję jako ludzi i uta­lentowanych, i dobrze pracujących.

Kazimierz Dejmek nie wchodzi na scenę, nie pokazuje. Siedzi na krze­śle, czasem małym gestem pomaga w wyjaśnianiu meritum uwagi. Ale też "rzuca", niby od niechcenia: "Mówisz do mnie d...ą", gdy Mariusz Saniternik (Prisypkin) podczas dialogu od­wraca się tyłem do widowni.

To fascynacja

Próbowana scena kończy się wspólnym śpiewem. Aktorzy chcieliby a capella, Dejmek myśli o podkładzie. Ulega proś­bom zespołu. Słucha i akceptuje propo­zycję. Pozostaje jeszcze kwestia czy za­śpiewać "Alleluja i hura" w różnych ję­zykach, jak chce autor, czy nie.

- Chodźcie tu bliżej i siadajcie pań­stwo. Aktorzy przysiadają na prosce­nium, Dymitr Hołówko (Filozof) słucha stojąc. Dejmek przerywa sobie i nalega.

- Mówiłem, żebyście usiedli - po­wtarza z naciskiem i ustępuje dopiero, gdy wszyscy już zastosowali się do proś­by. Po dyskusji i lekkich przekomarza­niach Mirosława Olbińska (Ninon) mó­wi, by głosować ostateczną decyzję.

- No wiesz - obrusza się Saniternik. - Przecież ktoś tu dowodzi.

- Od czasu, do czasu - uśmiecha się Dejmek i prosi by mówili dalej. Aktorzy chcą spróbować jeszcze raz poprzedza­jącą scenę pieśń.

- Chcemy, bo teraz będzie lepiej, a i tak przećwiczymy jeszcze z korepetyto­rem.

- Zgoda. Proszę bardzo. A wiadro "wzbogaca się" o kolejny niedopałek.

Scena "idzie" sprawnie, pojawiają się dwaj mężczyźni z karabinami i "wy­cinają" niemal wszystkich. Aktorzy, podczas dialogu Prisypkina z Posągiem (Oskar Hamerski), leżą nieruchomo.

- Milena - odzywa się reżyser - po­wabną część ciała musisz zwrócić w stronę głębi sceny.

Kilka osób chichocze, ktoś mówi: bo zasłaniasz!

- To nie kwestia zasłaniania - tłu­maczy rozbawiony Dejmek. - To fascy­nacja.

Niewielki przerywnik nie dekoncen­truje artystów. Bez kłopotów wchodzą w dialog. A jest to rozmowa scenicznej po­staci z autorem. Słobodzianek skonstru­ował tekst, w którym ożywia i uśmierca (niczym Witkacy). Forma - jak może się wydawać obserwując oderwany z kon­tekstu fragment przedstawienia - zna­komicie służy treści. Niektóre sformuło­wania są zaskakujące, porażająco szcze­re, dialogi niezwykle błyskotliwe. I jak przystało na feeryczną komedię śmiech staje się tu oczyszczeniem. A jak tu się nie śmiać, gdy "żywy" Majakowski dialo­guje ze stworzonym przez siebie bohate­rem, tłumacząc mu się z hipokryzji, przy pomocy... hipokryzji.

Zabawne jest, gdy ze sceny padają słowa: A więc jednak jest niebo, towa­rzyszu Chrystus.

Mina rzednie jednak nieco kiedy bo­hater mówi: wiedziałbym dziś co zrobić z wolnością, gdybym tylko żył.

Dejmek wyrzuca kolejny niedopa­łek, skupiony słucha. Otacza go papie­rosowy dym. W przyćmionych świa­tłach widowni sylwetka reżysera uspo­kaja, wzbudza zaufanie. Może znów w łódzkim Teatrze Nowym powstaje ko­lejna z jego najlepszych realizacji?

KAZIMIERZ DEJMEK, jeden z najwybit­niejszych twórców polskiego teatru, urodził się 17 maja 1924 roku w Kowlu. W 1946 roku, gdy zdał eksternistyczny egzamin aktorski, rozpoczął naukę w łódzkiej szkole teatralnej i zaangażował się do Teatru Wojska Polskiego. W 1949 roku jako współzałożyciel Teatru Nowe­go został jego dyrektorem, kierowni­kiem artystycznym, reżyserem, także grał. W 1962 roku rozpoczął pracę w Warszawie. W 1968 roku na scenie Te­atru Narodowego wyreżyserował "Dzia­dy", spektakl, który z racji politycznych zapisał się w historii teatru polskiego. Po tej inscenizacji wiele tworzył za gra­nicą. W 1975 roku ponownie objął dy­rekcję łódzkiego Teatru Nowego. Przez pięć lat zrealizował tu wiele najważniej­szych w XX wieku polskich spektakli te­atralnych, ze słynną prapremierą "Ope­retki" Gombrowicza na czele. W 1981 roku objął dyrekcję Teatru Polskiego w Warszawie. W latach 90. był ministrem kultury i sztuki. Prapremierą "Snu plu­skwy" wraca do Łodzi po dwudziesto­letniej nieobecności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji