Artykuły

Fredro wzbogacony

21 czerwca odbyło się w Teatrze im. J. Osterwy pierwsze przedstawienie komedii Aleksandra Fredry "Damy i huzary" w reżyserii Grzegorza Mrówczyńskiego. Byto to zarazem ostatnie przedstawienie sezonu. Następnego dnia (pisaliśmy o tym kilkakrotnie) zmienił się dyrektor teatru i nie wiadomo, czy nowy - Stanisław Kuźnik - włączy rzecz do repertuaru w następnym sezonie.

Sztukę tę miał reżyserować Leszek Czarnota, ale atmosfera nagonki nie sprzyjała koncentracji. Zwrócił się więc do swojego przyjaciela - Grzegorza Mrówczyńskiego, by awaryjnie przyjął zastępstwo. Grzegorz Mrówczyński jest obecnie dyrektorem Teatru Polskiego w Poznaniu i z zasady nie akceptuje zamówień na reżyserię w innych teatrach. Ale z Leszkiem Czarnotą wiązało go wiele lat współpracy jeszcze z lat kierowania teatrem w Bydgoszczy. W tamtym teatrze Grzegorza Mrówczyńskiego Leszek Czar­nota reżyserował przedstawienia, które zdobywały nagrody na festiwalach. Obaj panowie znakomicie rozumieli się artys­tycznie. Więc gdy Leszek Czarnota znalazł się w kłopotliwej sytuacji - Grzegorz Mrówczyński natychmiast stanął do po­mocy.

Oglądając premierę zapytałam sama sie­bie, jakie by to było przedstawienie, gdyby wyszło spod ręki dyrektora Czarnoty. Po­dobno gdy przygotowywał "Sługę dwóch panów", do końca zastanawiał się, co by jeszcze dało się zatańczyć. Myślę, że "Da­my i huzary" też by roztańczył maksymal­nie.

Jak dzisiaj wystawiać Fredrę? - za­stanawiał się znakomity krytyk i znawca teatru Stefan Treugutt w artykule "Tra­dycjonalizm Aleksandra Fredry" ("Teatr", nr 12/1972). Skonstatował, że w latach, gdy Fredro tworzył, po prostu go grano, a "sposób" polegał na "nieobecności stosowanych z premedytacją zabiegów interpre­tacyjnych". W końcu XIX i na początku XX wieku ukształtował się styl klasycznej interpretacji z traktowaniem Fredry jako dydaktyka życia narodowego, a tym sa­mym odrzucano wszelkie nowatorstwo in­terpretacyjne. Co najmniej od połowy XX wieku pojawiają się próby estetycznej i ideowej rewizji założeń teatru Fredry, ale na ogół kończą się one fiaskiem. Ostatnio z próbą nowatorskiego odczytania "Zemsty" wystąpił szczeciński Teatr Współ­czesny. Reżyser Bogusław Kierc odczytał "Zemstę"jako traktat o przywarach naro­dowych, okrasił muzyką Chopina, a fina­łowa fraza "Zgoda, zgoda" i "Bóg wtedy rękę poda" padała nie ze sceny, ale z głośników, brzmiąc coraz to fałszywiej, jak dźwięk ze zdartej płyty. Fredro był przekonany, że nawet tak silni antagoniści jak Rejent i Cześnik mogą sobie kiedyś uścisnąć ręce. A widz przynajmniej powi­nien w to uwierzyć. Kierc nie uwierzył i sceny podania ręki nie było. Wychodzi­liśmy z teatru smutni, jeśli nawet rozumie­jący intencje reżysera, to z wewnętrznym przekonaniem, że mimo wszystko nas oszukał, że stary Fredro, na to by nie pozwolił.

Przepraszam za ten nieco przydługi wtręt, ale wprowadziłam go, by jeszcze silniej zabrzmiała przestroga Stefana Treugutta na temat dzisiejszego wystawia­nia komedii Fredry: "nie zmieniajmy go wedle mody naszych czasów, ale rozumiej­my go zgodnie z wiedzą naszego wieku. Nie zubożajmy Fredry, ale wzbogacajmy go".

"Wiedza naszego wieku" w zakresie in­scenizacji teatralnych nakazuje odrzucenie dłużyzn, nadmiernego psychologizowania, scenicznego rozbierania włosa na czworo. Teatr współczesny wymaga tempa, lekkości, uśmiechu. I takie są "Damy i huza­ry" w gorzowskim teatrze.

Grzegorz Mrówczyński podkreślał, że mógł to przedstawienie przygotować w pięć tygodni, gdyż otrzymał zespół spra­wny, zdyscyplinowany, rozbudzony do pracy. A to zasługa Leszka Czarnoty. Gorzowski zespół jest młody. Jedynie Wacław Welski jako Major zbliżony był wiekiem do swego bohatera. Inni grali role osób starszych od siebie nawet o dwadzieścia lat. Cechami zewnętrznymi (lekka siwizna panów, stroje pań) podkreślono ich dojrzały wiek, ale pozostawiono tem­perament młodości. Dawno nie widziałam tak zadzierżystej Orgonowej (Bożena Po­mykała) i tak fertycznej Anieli (Nelly Sozańska) z kapitalną sceną jazdy na "ko­niu". Wykorzystując młodość aktorek Grzegorz Mrówczyński znacznie pantomimicznie rozbudował scenę porządków z początku III aktu i zalotów Grzegorza najpierw do trzech pokojówek, a nie do jednej, jak zakłada scenariusz. Powstała w ten sposób zabawna sceniczna etiuda ogromnie wzbogacająca całe przedstawie­nie. Trudne, bo papierowe role zakocha­nych mieli do zagrania Anna Łaniewska (Zofija) i Wojciech Przyboś (Edmund). Ponieważ zgodnie z tekstem i dawnymi obyczajami nie mogli swojej miłości doku­mentować słowami ani czynami, upewnia­li widzów o niej oczami. Cóż za spojrzenia rzucała Zofija za swoim Edmundem! A jak jej Edmund wzrokiem odpowiadał...

Premierowe przedstawienie wykazało, że aktorom niezbędny jest... wakacyjny wypoczynek. Prawie wszyscy (głównie, niestety, Wojciech Przyboś) grali z chrypą. Upały, przeciągi, chłodne napoje najszyb­ciej odbijają się w głosie. Podczas pierw­szego aktu wydawało się, że także sił im brakuje, ale w dwóch następnych udowo­dnili, że codzienny trening pozwala utrzy­mać kondycję. Energia wzięła górę nad zmęczeniem.

W sumie jest to przedstawienie z nurtu "teatru Czarnoty", lekkie, sprawne, poto­czyste. Grzegorz Mrówczyński wzbogacił je, zwracając dużą uwagę na sposób pro­wadzenia dialogu, zachowanie wszelkich językowych archaizmów, które tej zabaw­nej historii nadają swoistych, polskich smaczków. Długie brawa po premierze były w pełni zasłużone.

Dobrze by było, żeby sztuka mogła wrócić na afisz w nowym sezonie. I żeby jej nie ulepszać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji