Anty-heroizm w fazie kabaretowej
Dwie premiery, "Ptaki" w Teatrze Dramatycznym, oraz nowy film "Zezowate szczęście", zdają się wprowadzać nowe propozycje intelektualne do tematu "polskiego anty-heroizmu". Mogło się bowiem wydać, że temat ten, dominujący od przeszło trzech lat w naszym filmie, i rzutujący również na teatr i kabaret ("Bim Bom", itd.), ostatnio wygasa. Wyczerpywanie się go tłumaczono brakiem przykładów literackich (bo film nasz posłużył się tu tekstami, istniejącymi już od lat piętnastu, rewidującymi postawę patriotyzmu bohaterskiego, głównie w związku z powstaniem warszawskim; do tematu tego literatura w ciągu ostatnich lat nie dodała nic nowego), znużeniem publiczności odwracającej się od obrazu wojny, zmianą klimatu zmierzającego do stabilizacji, i w związku z tym, przesunięcie się zagadnienia "anty-heroicznego" do szuflady raczej archiwalnej.
Sądząc jednak z reakcji na "Ptaki" i "Zezowate szczęście", zainteresowanie dla akcji obdzierania ze skóry naszego mitu narodowego nie wygasło, tylko przesunęło się na nowe tereny. Istotnie, dotychczasowa polemika miała charakter jednostronny: wyszydzała ona z brakiem współczucia niemal nihilistycznym wzór pedagogiczny bohatera wojennego. W "Zezowatym szczęściu" oglądamy natomiast owego herosa w sytuacjach codziennych, w "Ptakach" zaś znajdujemy próbę przeniesienia satyry z wąskiego gruntu szarży pod Samosierrą, na dalsze kulisy państwowe.
Ten rozwój dyskusji wypadłoby ocenić jako nader fortunny, ponieważ wielkie rozprawy przeciwko kultowi heroizmu mają skłonność do zastygania w formie właśnie "wielkich rozpraw", stających się początkiem kolejnego mitu. W gruncie rzeczy, cała nasza literatura stanowi podobnie "zakrzepłą" dyskusję z bohaterszczyzną: "Kordian" miał być szyderstwem z bezsilności bohatera, "Nieboska komedia" miała pokazywać fiasko romantycznego ryzyka, wobec konieczności "heglowskich" historii. Czytelnicy wszakże tych poematów poczęli się lubować we własnej klęsce. Wyspiański kpił z tej fikcji, tymczasem dzisiaj uważamy go za brązownika. Nawet w naszych oczach, w ciągu kilkunastu lat, nastąpiła podobna "heroizacja anty-heroizmu"; bo rewizjonizm przedwojenny naszej historii narodowej, pochodzenia marksistowskiego (Kruczkowski: "Kordian i cham", "Pawie pióra", Bruno Jasieński: "Poemat o Szeli", Wasilewska: "Bartosz Głowacki"), liberalno-humanistyczny (Boy o wieszczach, Fredrze, Sobieskim i Marysieńce), czy nawet awanturniczo-realistyczny" (Mackiewicz, Nowaczyński, Zbyszewski: "Niemcewicz od przodu i tyłu" - który mył brudne nogi w miednicy, i liczył na palcach metrykę swych wierszy) - dzisiaj stał się wzruszający, literacki, i jest przedmiotem budującego nauczania szkolnego.
Czy nie podobnie zaczęło się dziać z filmami jak "Kanał", ,,Eroica", "Popiół i diament", oglądanymi z wypiekami na twarzy i już produkującymi nową manierę samo-satysfakcji z tej klęski absurdalnej, nihilistycznej, masochistycznej, lecz tak efektownej? Nasz antybohaterski bohater zaczął się przewracać ze zbyt szaloną godnością. Toteż szwejkowska kpina "Zezowatego szczęścia", czy ironia "Ptaków" Arystofanesa zaaplikowanych do współczesnej Warszawki, wydaje się bardzo na czasie: spycha ona nasz mit bardziej do rynsztoka, i nie pozwala mu się zmonumentalizować. Takie rozpracowanie intelektualne, dalsze rozdrobnienie i nawet rozbabranie, może wreszcie ocalić tę najpozytywniejszą w naszej kulturze akcję negatywną.
PRZEMIANA UŁANA W SZWEJKA
"Zezowate szczęście" przynosi tu przesłanki istotnie nowe. Historia niedołężnego bohatera, któremu się nie wiedzie mimo gorliwości pod wszystkimi reżimami, które w krótkim czasie przesunęły się przez dorzecze Wisły, zawierała wszakże niebezpieczeństwo popadnięcia we współczucie, jakie budzi bohater Kafki, bidny Lejzorek Rojtszwaniec skopany przez historię, czy choćby liryczny włóczęga z filmów Chaplina, skrzywdzony przez "Dzisiejsze czasy" ("Modern times")... Autorzy "Zezowatego szczęścia" zdołali jednak uniknąć pokusy modnego wzoru literackiego "labidzącego szarego poczciwca", i nie zawahali się pokazać polskiego Szwejka, czyli obywatela Piszczyka, bez krzty litości. O ile bowiem herosowie literatury "kafkowskiej" zachowują lękliwą wstrzemięźliwość wobec sił trzęsących światem, o tyle Piszczyk przeciwnie, chciałby się znaleźć zawsze w pierwszej linii - zgodny tu z tradycyjną taktyką Polaka-Samosierczyka, i tylko głupi przypadek strąca go z owych licznych dróg do kariery. W "Popiele i diamencie" była to masakra, w "Zezowatym szczęściu", małoduszność, niedołęstwo, głupota; tu i tam punktem wyjścia jest jednak absurd polskiej sytuacji, traktowanej zarówno przez bohaterów "Eroiki", co przez obywatela Piszczyka - po ułańsku.
"Zezowate szczęście" jest więc oczywistą kontynuacją satyry "szkoły polskiej", przenoszącej się tylko z terenu dymiących barykad cokolwiek na tyły; natomiast wypadek "Ptaków" wydaje się nowy. Jest to próba poszerzenia filozoficznego akcji "odbrązawiania mitu". Tu jednak wyłania się niebezpieczeństwo intelektualne, o którym napomykał już zresztą Andrzej Wirth w swoim eseju z okazji spektaklu w Teatrze Dramatycznym ("Olbrzym pomniejszony", "Nowa Kultura" nr 15).
SATYRA NA ŚWIAT,CZY TYLKO NA POLSKĘ...
Autorowie przeróbki skorzystali mianowicie z tekstu "Ptaków" Arystofanesa, by wykpić jeszcze raz polską ambicję heroicznego konstruowania "mocarstwa", czy nawet mniej, państwa "z zasadami", na tle warunków niezbyt się do tego nadających. Ową Polskę chimeryczną, lecz niestety konkretną, miałby oznaczać arystofanesowski "Chmurokukułczyn", fantastyczny gród założony przez dwóch Ateńczyków-łazików w chmurach, między niebem i ziemią, i zaludniony przez ptaki. Tutaj autorzy przeróbki, polemizujący i uwspółcześniający Arystofanesa, widzieli się zmuszonymi nie tyle "dostosować", co zasadniczo zmienić znaczenie tekstu Arystofanesa. Gród wśród ptaków nie jest bowiem dla pisarza greckiego ironiczną parodią nieudanej rzeczywistości, lecz przeciwnie, poetyczną demonstracją przeciwko niej.
W dodatku, owa rzeczywistość obfituje w znaczenia bez porównania bogatsze, niż może dostarczyć obraz podrzędnego państwa operetkowego, gdzieś w Centralnej Europie, w ciągu ostatniego wieku dziejów tego kontynentu. "Ptaki" są satyrą na sytuację ówczesnej ludzkości, i na zasadniczy problem jej cywilizacji. Osobliwym zbiegiem okoliczności, problem ów powtarza się w naszej epoce, i historycy, eseiści, nawet publicyści współcześni zwrócili uwagę na konsekwencje myślowe, mogące płynąć z tego porównania. Tak np. nurt w literaturze anglo-saskiej, interesujący się modernizacja historii (Graves - "Ja, Klaudiusz", Thornton Wilder - "Idy marcowe", itp.), oraz szkoła "mitu greckiego unowocześnionego" we Francji (Giraudoux, Neveux, pani Yourcenar, - u nas również próbowano obydwu gatunków, styl "angielski" uprawia do dziś Teodor Parnicki), podejmowała analogię między stanem świata dzisiejszego i wojną peloponeską. Jeszcze niedawno tygodnik amerykański "Life" drukował popularne omówienie tego rozdziału historii greckiej, pod znaczącym tytułem "How democracy died" ("Jak umarła demokracja"). W dyskusji wzięła udział również polska literatura emigracyjna, piórem Jerzego Stempowskiego, który opublikował esej "Czytając Tukididesa".
Autorów tych uderzyli równoległość między sytuacją świata dzisiejszego, podzielonego na dwa obozy, oraz Aten i Sparty, prowadzących wieloletnią wojnę, rozciągającą się na kilka generacji. Państwa te, mimo że należące do cywilizacji podobnego typu, reprezentowały odmienne ideologie. Ateny były potęgą morską, Sparta zaś lądową, co dawało równowagę sił przeciągającą wojnę w nieskończoność. Prócz tych dwóch "mocarstw", w skład cywilizacji greckiej wchodziły państwa drobne, przystające do jednego lub drugiego obozu; treścią zabiegów politycznych było głównie zdobycie lub oderwanie sojusznika. W pewnym momencie wojna nabrała wymiarów zagrażających zagładą całej cywilizacji greckiej, co więcej, jej uczestnicy zaczęli zdawać sobie z tego sprawę - o czym świadczy właśnie "Wojna peloponeska" Tukididesa, uchodząca do dziś za jedną z najbardziej trzeźwych, mechanicznych, nawet cyniczną analizę historii jako gry sił, które raz puszczone w ruch, nie dają się już zatrzymać nawet przez najmądrzejszych, czy w szczególności przez najmądrzejszych.
W tej fazie zjawia się właśnie Arystofanes, który winien zainteresować nas dziś przede wszystkim jako pacyfista-intelektualista, tj. usiłujący ogarnąć sytuację z dystansu, i rozważający wszystkie jej przesłanki. (Czego nie da się powiedzieć o naszym pacyfizmie, pochodzenia bądź płaczliwie-skrzywdzonego typu "Na Zachodzie bez zmian" Remarque'a, że niby nic rozumiemy a tak nas zabijają, lub też typu pusto-hasłowo-sentymentalnego, typu "Vive la paix!", obydwa jednakowo bezsilne i przestarzałe wobec nowej sytuacji po 2-giej wojnie). Dwaj bohaterowie "Ptaków", nazwani w polskiej przeróbce Nowak i Walczak, urządzają coś w rodzaju publicznej fantastycznej demonstracji: uciekają od niedorzecznego konfliktu, którego mają już dosyć, pomiędzy ptaszki i tam zabawiają się w coś w rodzaju ironicznego marzenia: zakładają "państwo", które opanuje świat bogów (nie dopuszczając dymu ofiar i głodząc ich w ten sposób) oraz ludzi (odcinając kontakt z niebem), i za pomocą tej podwójnej blokady zaprowadzając wreszcie pokój. Widzimy następnie ludzi i bogów zagrożonych przez założenie "Chmuro-kukułczyna" i paktujących z dwoma ateńskimi Szwejkami, co ma oznaczać zakończenie wojny niszczącej świat.
ANTY-BOHATER WARSZAWSKI I LUDZKOŚĆ 1960
U Arystofanesa "Chmuro-kukułczyn" jest więc utopijną feerią, poetyczną ucieczką od absurdalnej rzeczywistości, wreszcie propozycją moralną. W polskiej przeróbce dzieje się odwrotnie - jest to ciekawy zresztą przykład adaptacji "na przekór" pierwowzorowi. Niestety, nastąpiło również zwężenie zakresu intelektualnego. Inne głośne podobne adaptacje mitów, np. "Nie będzie wojny trojańskiej" Giraudoux, "Król Edyp" Cocteau, czy choćby cykl Gravesa o cesarzu Klaudiuszu i następnie o Belizarjuszu, postępują odwrotnie, rozszerzają legendę na teren XX-wiecznej Wojny Światowej (Giraudoux), nowoczesnej psychoanalizy (Cocteau), czy nadają jej wymiary satyry na dyktatury naszej epoki (Graves). Tymczasem w polskich "Ptakach", marzenie Arystofanesa zamienia się cokolwiek w szyderstwo z władzy powiatowej. "Chmuro-kukułczyn" okazuje się czymś w rodzaju Polski widzianej przez Mrożka, gdzie ptaki wykonują absurdalne gesty Rejtana, Wołodyjowskiego czy patriotów sanacyjnych i innych. Przy podobnym ustawieniu, musiała się zatrzeć dramaturgia "Ptaków", która polega na zdumiewającym tryumfie bezczelności. Ów ateński Szwejk dyskutuje mianowicie najpierw z przedstawicielami Ziemi, prezentującymi się zgoła niebezpiecznie, następnie zaś z bogami, którzy okazują się głupcami lecz potężnymi - i wychodzi zwycięsko! Kolejna rozprawa z nową wyłaniającą się figurą zagrażającą "Chmuro-kukułczynowi" zawaleniem, to coraz nowy element "crescendo"' narastającego tryumfu marzenia o pokoju nad absurdami wojny; w dodatku, każda z tych scen przynosi następną propozycję intelektualną.
W naszych "Ptakach", autorowie woleli się ograniczyć do kpin z "Wyzwolenia" (pochód masek), z "Wesela", i nawet z "Mazowsza". Dyskutanci zagrażający Chmuro-kukułczynowi przestali być postaciami, stali się karykaturkami beztwarzowymi (dosłownie bo noszącymi papendeklowe maski), - donosiciel, biurokrata, militarysta, pomniejszeni do wymiarów "Szpilek". Z miejsca wiadomo, że wygrać nie mogą, są skazani, pół-fikcyjni, baletowi; stracili drapieżną siłę, jaką nadał im Arystofanes. Tak więc "Ptaki" greckie pokazywały świat potężny, straszny, miażdżący ówczesną cywilizację - walący się teraz jak bezsilny absurd, w oczach intelektualisty, krytyka, poety. W warszawskich "Ptakach" widzimy światek malutki, bezsilny, już leżący, który trzeba nawet galwanizować, by móc go bez ryzyka położyć jeszcze raz. Gdy na końcu jeden z bohaterów, mając dosyć groteskowej niby-Polski, założonej przez jego kolegę z udziałem ptaszków - głupich warszawiaków, wyskakuje "z powrotem" (do orkiestry), mamy prawo zapytać, dokąd do licha się udaje? Ziemia już skompromitowana, nieba nie ma, zaś Chmuro-kukułczyn okazał się jeszcze jedną wersją kretyńskiego państwa heroizującego. Rozumiemy oczywiście, że jest to gest farsowy. którego nie należy sprawdzać zbyt logicznie, ale jednak! Gdzie jest ostatnie słowo satyry, takie które winno paść nawet przy kpinie najbardziej niwelującej?
Niemniej, "Ptaki" w Teatrze Dramatycznym są ważną próbą, którą podjąć należało (nie mówiąc już o pięknym spektaklu), ponieważ usiłuje ona wprowadzić temat "antyheroizacji" na dalsze tereny poza- frontowe. Doświadczenie to uczy, że przesłanki intelektualne "szkoły polskiej" w ostatnich trzech latach były wątłe, i nie wystarczają w konfrontacji z tłem świata dzisiejszego. Działały one na nas raczej emocjonalnie, przez swą bezkompromisowość, zaciekłość, odwagę w tarzaniu mitu w błocie. Z chwilą, gdy próbujemy ten temat rozwijać, zaskakuje nas jego - jednakże! prowincjonalizm, jednostronność, brak perspektywy. Podobne refleksje budzi "Zezowate szczęście", którego bohater z upartym automatyzmem usiłuje zrobić karierę pod kolejnymi trzema reżimami, zgoła nie rozpatrując różnic moralnych między nimi, co prowadzi do niejakiej sterylizacji intelektualnej. Autorzy filmu byli tu bowiem zasugerowani raczej mitem nakazującym zostać bohaterem w ogóle, w każdej sytuacji, i przy każdej sposobności, - tak jak on rysuje się w swojej dotychczasowej karierze (typ: "Popiół i diament"... Wajdy, etc). Nie mniej "Zezowate szczęście" i "Ptaki" stanowią wybitny wysiłek pionierski, ryzykancki i znajdują się w awangardzie naszej sztuki również dzięki swoim niedostatkom, wskazującym, w jakim kierunku winno zmierzać rozwijanie myślowe tematu "polskiego anty-heroizmu".